logo
logo

Zdjęcie: M.Marek/ Nasz Dziennik

Mister Twitter

Piątek, 4 października 2013 (02:14)

Aktualizacja: Piątek, 4 października 2013 (08:57)

Marcin Bosacki przejął funkcję rzecznika Ministerstwa Spraw Zagranicznych w 2010 roku, kilka miesięcy po katastrofie smoleńskiej. Wejście w struktury resortu niemalże od początku wiązało się z tuszowaniem kolejnych wpadek kierownictwa.

– Był ustami Radosława Sikorskiego w sprawie katastrofy smoleńskiej. Wykonywał z jednej strony tylko urzędnicze funkcje, jednak wziął na siebie odpowiedzialność wyrażania opinii na temat działalności MSZ w tym czasie. A działania MSZ i samego ministra Sikorskiego przed katastrofą smoleńską i po niej budzą bardzo wiele wątpliwości – mówi poseł Anna Fotyga, była minister spraw zagranicznych.

Pierwszy rok po katastrofie to okres najgorliwszej promocji tzw. nowego otwarcia w relacjach polsko-rosyjskich, rzekomego pojednania i porozumienia.

Polegało ono w praktyce na zachwytach z polskiej strony nad każdym rosyjskim gestem, choćby tylko w sferze symbolicznej, połączonych z ustępliwością w konkretnych sprawach istotnych dla kraju, czego przykładem jest podpisana w październiku 2010 r. nowa umowa gazowa. Bosacki był jedną z twarzy tej samobójczej polityki, człowiekiem odpowiedzialnym za jej realizację w wymiarze publicznym.

Moi rozmówcy nie mają wątpliwości: nominowanie byłego dziennikarza „Gazety Wyborczej” na ambasadora w Kanadzie należy oceniać w kategoriach odwzajemnienia się za zasługi w public relations resortu spraw zagranicznych.

– Przypomnę, że w okresie pracy Bosackiego w MSZ resort Sikorskiego zasłynął z ujawnienia pomocy dla opozycji białoruskiej, faktu zatrudniania wielu funkcjonariuszy służb specjalnych PRL czy w końcu tzw. sprawy Tomasza Turowskiego. Tymczasem Bosacki z kamienną twarzą odpowiadał w znanym stylu innych przedstawicieli rządu Tuska: „Polacy, nic się nie stało” – komentuje Piotr Bączek, były członek komisji weryfikacyjnej ds. WSI.

W pamięci minister Fotygi Bosacki zapisał się przede wszystkim jako zajadły, ale nieudolny obrońca działań MSZ, które bardzo szkodziły Alesiowi Bialackiemu, zasłużonemu białoruskiemu opozycjoniście. Z powodu bierności resortu spraw zagranicznych Prokuratura Generalna w ramach pomocy prawnej przekazała informacje o stanie finansowym Bialackiego i kierowanej przez niego niezależnej organizacji.

Były to dane o zagranicznym wsparciu udzielanym wolnościowym inicjatywom na Białorusi, m.in. za pośrednictwem kont bankowych w Polsce. Na podstawie przekazanych przez Polskę (a także Litwę) poufnych informacji białoruski sąd skazał Bialackiego na 4,5 roku kolonii o zaostrzonym rygorze i konfiskatę mienia. Opozycjonista jest do dziś więziony.

Znajdujące się w podobnej sytuacji litewskie MSZ natychmiast przeprosiło i zerwało współpracę prawną z Białorusią. W Polsce resort postawił na zamilczenie. Rzecznikowi przypadło zadanie niedopuszczenia do opisującej sprawę publikacji. Bosacki dzwonił do redakcji „Rzeczpospolitej”, próbował przekonać, że w interesie państwa i białoruskich opozycjonistów jest przemilczeć temat. Szkoda, że nie pomyślano o tym, gdy do Warszawy trafił wniosek prokuratury z Mińska.

– Takie wyciągnął wnioski z funkcjonowania w prasie niezależnej, że jako rzecznik próbował wywierać na nią naciski. Wiadomo, że wykonywał telefony do redakcji „Rzeczpospolitej”, żeby nie ujawniła faktu niekompetentnych – łagodnie mówiąc – działań MSZ. Teraz jedzie do kraju demokratycznego, gdzie takie wartości mają znaczenie – komentuje Fotyga.

W lutym 2011 roku rosyjskie służby specjalne zatrzymały na lotnisku Szeremietiewo dwóch reporterów „Naszego Dziennika”, redakcja zwracała się wtedy o pomoc do MSZ, m.in. do Bosackiego osobiście. Kiedy przedłużająca się drobiazgowa kontrola groziła uniemożliwieniem powrotu, próbowano skontaktować się z kimś w resorcie, kto może dokonać szybkiej interwencji (akurat tego samego dnia na tym samym lotnisku skutecznie pomogli pewnemu brytyjskiemu dziennikarzowi dyplomaci jego kraju), ale wtedy rzecznik nie chciał nawet rozmawiać z zaniepokojonymi przełożonymi uwięzionych. Następnego dnia sprawa stała się głośna (informowały o niej międzynarodowe agencje, a także liczne media rosyjskie). Wtedy Bosacki kłamał, że nikt się do niego w tej sprawie nie zwracał.

Na rozkaz

Bosacki niczym wierny żołnierz wykreślił ze swojego słownika słowo „niemożliwe”. Zawsze gotowy do uzasadniania najgłupszych tez kierownictwa. 22 lipca 2011 r. Anders Breivik dokonuje zamachów, w których ginie 77 osób. Sikorski podczas wizyty w Londynie stwierdza, że „w Polsce nie brak ludzi myślących tak jak Breivik, który strzelał do rodaków, by obalić rząd (…). Mamy środowiska, które uważają, że demokratycznie wybrany prezydent czy rząd to zdrajcy”.

Bosacki tak tłumaczył wówczas skandaliczne porównania Sikorskiego: „Mówił, że podstawowym problemem jest to, że człowiek uważający własny rząd za nieuprawniony i zdradziecki może posunąć się do najgorszego.

Porównując wypowiedzi niektórych polityków i mediów w Polsce o prezydencie z przypadku albo rządzie zdrajców, słusznie przestrzegł, że to jest groźne”. Jednocześnie knajacko wulgarną odzywkę Sikorskiego o „dorzynaniu watahy” bagatelizował, określając ją „sienkiewiczowskim zawołaniem wiecowym”.

Moi rozmówcy zapamiętali m.in. jego słowną ekwilibrystykę, gdy bronił decyzji MSZ o zakupie nakładu książki „Inferno of choices” (wydawnictwo „Rytm”) na temat postaw Polaków wobec holokaustu w czasie II wojny światowej. Publikacja powiela kłamstwa o polskim antysemityzmie, szmalcownictwie itd. Ale resort spraw zagranicznych uznał, że to dobra książka do bibliotek polskich placówek za granicą, którą nasi dyplomaci powinni dawać interesującym się polską historią rozmówcom, coś jak folder promocyjny z pięknymi widokami gór i jezior wykładany w recepcji. MSZ zdecydowało się nawet na dodruk kolejnego tysiąca egzemplarzy. Bosacki brnął w kompromitujące tłumaczenia, wyliczając strony w książce, na których to Polacy są przedstawieni w dobrym świetle.

– To zły prognostyk dla reprezentowania promocji i ochrony wizerunku Polski w Kanadzie – komentuje Bączek.

Uczeń Michnika

Potężną wpadką Bosackiego było poinformowanie na Twitterze o liście prezydenta Baracka Obamy do prezydenta Bronisława Komorowskiego odnoszącego się do żenującego popisu ignorancji Obamy, jakim było stwierdzenie o „polskich obozach śmierci” podczas uroczystości pośmiertnego uhonorowania Jana Karskiego najwyższym amerykańskim odznaczeniem cywilnym – Prezydenckim Medalem Wolności. „Dobry, godny list. Jego treść ogłosi dziś kancelaria prez. Komorowskiego” – napisał Bosacki na Twitterze, zanim informację o liście podała Kancelaria Prezydenta. Dodajmy, że w liście Obamy nie pada słowo „przepraszam”, a jedynie fraza: „żałuję tego błędu”.

– Po tym, co dzisiaj usłyszał, na pewno drugi raz już tego nie zrobi – tak wyjście przed szereg swojego rzecznika komentował Radosław Sikorski. Bosacki przeprosił wówczas Bronisława Komorowskiego. Tę i inne merytoryczne wpadki Bosackiego Sikorski puszczał w niepamięć, doceniając jego gotowość do firmowania i obrony każdego niedającego się utrzymać posunięcia szefostwa.

Rozwój internetowych form komunikacji Bosacki wymienia zresztą jako wielki sukces swojej trzyletniej pracy jako rzecznika MSZ. Tym przekonywała do jego kandydatury na ambasadora w Kanadzie wiceminister Beata Stelmach. Chodzi o nową grafikę strony internetowej ministerstwa i aktywność ministra Sikorskiego oraz samego Bosackiego na Twitterze.

– Znam pana Bosackiego z Twittera. Kilka razy pytałem go o różne sprawy, ale nie odpowiedział mi na żaden z tematów. Nie wiem, po co jest Twitter – żebyście się państwo chwalili tym, co robicie, ale w sprawach trudnych chowali głowę w piasek – wskazał poseł Arkadiusz Mularczyk, członek sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych.

Bosacki nie zawiódł i wówczas, gdy rząd zaangażował aparat państwowy do politycznej walki z ojcem dr. Tadeuszem Rydzykiem. Resort spraw zagranicznych wysłał notę do Stolicy Apostolskiej po wypowiedzi dyrektora Radia Maryja odnoszącej się do dyskryminacji przez rząd Tuska toruńskiej geotermii.

– To totalitaryzm – ocenił wówczas ojciec Tadeusz Rydzyk.

Bosacki natomiast komentował: „Rząd polski zdecydował się na ten krok, bo tak skrajne krytykowanie dobrego imienia Polski za granicą musiało się spotkać z reakcją. W nocie tej rząd polski protestuje przeciwko tego typu osłabianiu i szkodzeniu wizerunkowi Polski za granicą i prosi Stolicę Apostolską, której podlegają zakony w Kościele katolickim, o podjęcie działań, które zapobiegną tego typu działaniom w przyszłości”.

Ten ostatni przykład dobrze ilustruje zasady, jakimi kieruje się Marcin Bosacki w swojej pracy. Doskonale odrobił lekcję, której przez lata pracy w „Wyborczej” udzielał mu Adam Michnik. Po pierwsze, bezwzględności w obronie własnego układu polityczno-towarzysko-biznesowego i zwalczaniu wszystkich jego oponentów, krytyków lub konkurentów, bez miejsca na dialog, próbę wzajemnego zrozumienia czy choćby szacunku. A po drugie, kompulsywnego antypatriotyzmu, lewicowo-liberalnych kompleksów i lęków tak dobrze znanych ze stron „Wyborczej”.

Beata Falkowska

Nasz Dziennik