logo
logo

Zdjęcie: arch/ Inne

Powstanie Warszawskie tragedią grecką

Środa, 1 sierpnia 2012 (06:37)

Aktualizacja: Środa, 1 sierpnia 2012 (06:38)

Mimo że święcimy obecnie 68. rocznicę Powstania Warszawskiego, to w dalszym ciągu współczesna opinia społeczna nie jest wystarczająco poinformowana o historii jego wybuchu.

Zaryzykowałbym twierdzenie, że większość ukazujących się w mediach artykułów oskarża najwyższą kadrę dowódców Armii Krajowej o wręcz zbrodnicze działanie, nieodpowiedzialne doprowadzenie do jednej z największych w naszej historii wojskowej klęski, połączonej z olbrzymimi stratami w ludności cywilnej i zniszczeniem stolicy z jej wspaniałym dorobkiem kulturowym. Są to też opinie głoszone przez niektórych zawodowych historyków. Wydaje mi się, że ludzie, którzy nie przeżyli okupacji w Warszawie, nie są w stanie zrozumieć atmosfery, jaka poprzedziła Powstanie. Stąd też zamiar nawiązania do mojej i moich kolegów pamięci dotyczącej czasu i genezy Powstania.

Wytępić Polaków

Pięć lat niemieckiej (a także rosyjsko-sowieckiej) okupacji Polski jest trudne do zrozumienia dla Europejczyków z innych okupowanych krajów, jak również dla powojennego polskiego pokolenia. Rektor uniwersytetu w Amsterdamie powiedział mi kiedyś: "Gdy rozpoczęła się niemiecka akcja antyżydowska w okupowanej Holandii, to uniwersytet w Amsterdamie zareagował strajkiem studentów, nie słyszałem, żeby taki strajk miał miejsce na Uniwersytecie Warszawskim".

Gdy wyjaśniłem mu, że wszystkie uniwersytety były w Polsce zamknięte, a profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, jednej z najstarszych wyższych uczelni europejskich, zesłano do obozów koncentracyjnych, był wstrząśnięty, przepraszając mnie za swoją niewiedzę.

Trzeba pamiętać, że już w "Mein Kampf" Hitler stawiał sobie za cel zdobycie większej przestrzeni życiowej na wschodzie dla narodu niemieckiego. Ujawniony tzw. Generalplan Ost Wielkogermańskiej Rzeszy Niemieckiej przewidywał po zwycięskiej wojnie wschodnią granicę Niemiec na linii na północy od jeziora Ładoga do Morza Czarnego. Zakładał też fizyczną eliminację, bądź przesiedlenie 80 - 85 proc. Polaków na Syberię i, mniejszą procentowo, podobną eliminację Czechów, Ukraińców i Białorusinów.

Specjalną nienawiścią darzono Warszawę, która nie dość że walczyła aż do 28 września w 1939 roku, to jeszcze stała się centrum polskiego podziemnego państwa w czasie okupacji. Już w 1940 i w 1942 roku zaplanowano, że po wojnie Warszawa zostanie zburzona, a na jej miejscu zbudowane będzie niemieckie miasto Warschau (tzw. Plan Pabsta). Świadomość tej perspektywy w pełni uzasadniała budowę silnej polskiej podziemnej armii, niezależnie od istniejących armii alianckich i armii polskiej na Zachodzie.

Rozkaz wydany

Wracam pamięcią do dni przed Powstaniem. 20 lipca 1944 roku, zamach na Hitlera. W następnych dniach - silny atak Armii Czerwonej. Warszawa zapełnia się uciekającymi niemieckimi żołnierzami. Od 21 lipca w pociągach odchodzących z Warszawy na zachód - pełno niemieckich ewakuowanych urzędników z rodzinami. Z każdym dniem ten odwrotowy ruch się wzmaga.

Widząc masowy odwrót pokonanej niemieckiej armii, czekamy z niecierpliwością na rozkaz rozpoczęcia Powstania, do którego przygotowywaliśmy się przez 5 lat, marząc o odzyskaniu wolności, o tym, że sami pokonamy niemieckich bandytów, pomścimy śmierć naszych rodzin i kolegów, naszą utraconą młodość, życie w charakterze niewolników przez pięć lat. Dlaczego nie ma rozkazu do walki? Chcemy sami wyswobodzić nasze miasto, sami decydować o jego losie. Armia Czerwona jest już podobno tuż, tuż, a my zamiast działać i z łatwością zdobyć już zdezorganizowane miasto, czekamy nie wiadomo na co.

Tymczasem sytuacja zaczyna się niekorzystnie zmieniać. Wraca niemiecki gubernator dystryktu Warszawa, Ludwig Fischer, 27 lipca wieczorem "szczekaczki", megafony uliczne, ogłaszają jego rozkaz w formie apelu: "Polacy! W 1920 roku za murami tego miasta odparliście atak bolszewizmu, okazując w ten sposób swoją antybolszewicką postawę. Dziś Warszawa stała się znowu zaporą dla czerwonego potopu, a jej wkładem w walkę winien stać się udział 100 000 mężczyzn i kobiet w pracach przy budowie linii obronnych. Zbierajcie się na głównych placach na Żoliborzu, przy Marszałkowskiej, przy placu Unii Lubelskiej, etc. Winni odmowy będą ukarani."

Wiemy, że wszystkie rozkazy niemieckie muszą być wykonane pod groźbą kary śmierci lub obozu koncentracyjnego, w którym też są małe szanse na przeżycie, jest to kara nawet za nielegalny handel mięsem, także za najmniejszą formę pomocy Żydom.

Dla Niemców życie mieszkańca Generalnego Gubernatorstwa nie ma żadnej wartości, przez pięć lat nas o tym przekonywano. Rozumiemy, że tu niewątpliwie chodzi jednak nie tylko o fortyfikacje, ale o zabezpieczenie się w związku z planowaną obroną miasta.

Nie można bronić Warszawy przed Armią Czerwoną, mając w mieście około 40 000 podziemnej wrogiej armii z jakby nie było tysiącami różnego rodzaju broni, mając całą podziemną wrogą administrację i wrogą ludność. To jest przecież stolica podziemnego państwa. 100 000 ludzi zdolnych do pracy fizycznej pod kierownictwem Niemców niewątpliwie zdezorganizuje struktury państwa podziemnego.

Rozkaz Fischera nie jest zrealizowany, warszawiacy nie zgłosili się. Kierownictwo Armii Krajowej rozumie to niebezpieczeństwo i wydaje rozkaz: 28 lipca o godzinie 8.00 wieczorem - koncentracja podziemnych oddziałów z bronią na zaplanowanych miejscach zbiórki. Jaka była dyskusja przed wydaniem tego rozkazu? Kto co powiedział? Nie wiemy. Nie wszyscy poważni historycy podają, kto wydał rozkaz tej mobilizacji. Niektórzy piszą, że osobiście generał Antoni Chruściel "Monter", inni że w porozumieniu z dowódcą Armii Krajowej generałem "Borem" Tadeuszem Komorowskim.

Z bronią przez stolicę

Jak wyglądała jego realizacja, przypomnę na podstawie własnych przeżyć. Późnym popołudniem 28 lipca dostaję rozkaz transportu broni naszego Oddziału Specjalnego do lokalu zbiórki w gmachu przy ulicy Marszałkowskiej, narożnik Moniuszki.

Ukrywam się po aresztowaniach w mojej kompanii, w opuszczonym mieszkaniu na ulicy Mickiewicza na dolnym Żoliborzu jednocześnie przechowując broń Oddziału Specjalnego.

Razem z podchorążym Andym i podchorążym Jerzym przewozimy więc broń: pistolety maszynowe, pistolety ręczne, zapasowe magazynki, polskie granaty jajowe i hełmy niemieckie. Andy zginął w czasie Powstania 23 września, Jerzy Niezgoda umarł 5 lat temu. Napisał wspomnienie o tym transporcie. Myślę, że oddaje ono atmosferę tego okresu, dlatego je cytuję: "Dzień był ciepły, więc o przewożeniu pistoletów maszynowych pod płaszczami nie było mowy. Młody człowiek w taki letni dzień wystrojony w dokładnie zapięty płaszcz zbyt wyróżniałby się na ulicy. Ekipa transportowa uzbroiła się w krótkie pistolety, natomiast PM-y, zapasowe magazynki, amunicje, granaty i reszta pistoletów z trudem zapakowana została do dużej, ciężkiej jak nieszczęście walizy. Poza tym do zabrania była jeszcze duża paczka materiałów opatrunkowych oraz kilka hełmów niemieckich włożonych jeden w drugi i tandetnie opakowanych w papier pakowy. Na przepakowanie bagażu nie było już czasu wobec bliskiej godziny policyjnej.

Do Śródmieścia "transportowcy" mogli dostać się tramwajem, dlatego na piechotę udali się do najbliższego przystanku na placu Wilsona, na którym panował sądny dzień. Z ulicy Słowackiego, ulicą Mickiewicza w kierunku Dworca Gdańskiego ciągnęła kolumna niemieckich taborów złożona z zarekwirowanych chłopskich furmanek, ciągniętych przez koniki różnych ras, wzrostu i maści. Od Wisłostrady, z ulicy Krasińskiego, skręcała w dół ulicą Mickiewicza kolumna ciężkich czołgów. Inne wojskowe samochody usiłowały przedostać się przez plac w różnych kierunkach.

Do tego tłum gapiów z satysfakcją obserwujących jak "szkopy" wieją. Ale nawet w tym zamęcie ekipa transportowa swoim bagażem zwracała niezdrową uwagę, tak, że po chwili na wysepce tramwajowej koło niej zrobiło się pusto. (...) Na szczęście w pewnym momencie "Wypad" zauważył na placu zabłąkanego dorożkarza, koło którego zakręcił się tak skutecznie, że ten, nie bacząc na "trefny" wygląd pasażerów, zgodził się na kurs do Śródmieścia. (...)

Nie wiedząc, jak wygląda sytuacja poza wiaduktem, zdecydowaliśmy jechać ulicą Zajączka i dalej pod wiaduktem kolejowym ulicą Krajewskiego do Zakroczymskiej. Gdy dorożka zajechała na ulicę Zakroczymską, pasażerowie zobaczyli od strony Muranowa w odległości około 60 metrów idący całą szerokością jezdni kilkunastu osobowy patrol żandarmerii. Jeszcze chwila emocji i wyprawa znalazła się na ulicach Starówki. Gdyby na skrzyżowaniu dorożka znalazła się pół minuty później prawdopodobnie byłby to koniec wyprawy, a "OS" zostałby bez broni.

Przez Stare Miasto transportowcy przejechali bez przeszkód, z dorożkarzem pożegnali się na ulicy Koziej, gorąco mu dziękując. Dalszą drogę odbyli piechotą, idąc obładowani "bagażem" i szczęśliwie nie napotykając patroli niemieckich. Gdy dotarli do miejsca zbiórki, na podwórku bloku spotkali cały sznureczek konspiratorów. Okazało się, że w tym samym bloku kamienic (Marszałkowska blok narożny z ulicami: Moniuszki i Sienkiewicza) także inne oddziały wyznaczyły sobie spotkania".

W jednej oficynie tego bloku mieściła się niemiecka fabryczka szycia mundurów i bielizny wojskowej, niemieckie kierownictwo już uciekło i całe piętro było do dyspozycji jednej kompanii batalionu i kilkunastu żołnierzy Oddziału Specjalnego. Rozlokowujemy się i czekamy rozkazu. Mija wiele godzin, nie ma żadnych informacji. O godzinie 3.00 rano - alarm lotniczy, sowieckie samoloty bombardują Pragę. Sądziliśmy, że jest to porozumienie, Sowieci bombardują, a my ruszamy do walki. Alarm jednak odwołany!

Niemiecki odwet

29 lipca, godzina 8.00 rano, wreszcie dociera łączniczka - broń ma zostać schowana w punkcie zbiórki, a my wracamy do domu. Wściekłość, dlaczego? Co teraz z nami? Wraca już administracja niemiecka, lada chwila rozpocznie się więc odwet za odmowę kopania fortyfikacji. Już sobie wyobrażamy, że będzie tak, jak już było parokrotnie.

Wczesnym rankiem, godzina 5.00, wojsko, żandarmeria, gestapo obstawia jedną dzielnicę paroosobowymi stanowiskami z bronią maszynową. Zespoły gestapo, żandarmerii kontrolują każde mieszkanie, szukają broni, podziemnej prasy, aresztują wszystkich mężczyzn od 17. do 65. roku życia, którzy nie mają ausweisów - dowodów pracy w instytucjach akceptowanych przez Niemców. W 1940 roku tak został aresztowany mój kuzyn, Leon Gieysztor i w 3 miesiące później zmarł w Auschwitz, podobnie jak dyrektor gimnazjum im. ks. Józefa Poniatowskiego dr Kazimierz Lisowski.

Teraz, w obliczu walki o miasto, obiektem represji będzie 100 000 młodych ludzi, którzy odmówili pracy przy fortyfikacjach. W warunkach frontowych chyba po prostu zostaną zamordowani. W ten sposób zlikwiduje się też Armię Krajową w Warszawie.

Jestem wściekły, że nie udało mi się schować przynajmniej jednego pistoletu, nie dałbym się zabić bezbronny jak baran. I tu nowa wiadomość - 29 lipca, radio Moskwa nadaje po polsku. Jadę rowerem na ulicę Kaniowską na Żoliborzu, jest tam znane mi źródło nasłuchu. Słucham, co mówi radio Moskwa po polsku:

"Wezwanie do Warszawy. Walczcie przeciwko Niemcom. Warszawa bez wątpienia słyszy już huk armat w bitwie, która już wkrótce przyniesie jej wyzwolenie dla Warszawy, która nigdy się nie poddała i ciągle nie ustaje w walce, godzina czynu wybiła. Nie wolno zapomnieć, że w potopie zagłady hitlerowskiej przepadnie wszystko, co nie będzie ocalone czynem, że bezpośrednio czynną walką na ulicach Warszawy, po domach, fabrykach, magazynach, nie tylko przyśpieszymy chwilę ostatecznego wyzwolenia, lecz ocalimy także majątek narodowy i życie naszych braci".

Jednocześnie sowiecki samolot zrzucił tego dnia ulotki komunistycznego Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z Lublina wzywającego również do broni, tegoż dnia pojawiły się rozlepiane afisze Polskiej Armii Ludowej, że przedstawicielstwo emigracyjnego rządu polskiego uciekło z Warszawy, a komendant Polskiej Armii Ludowej przejmuje dowództwo nad wszystkimi siłami podziemnymi.

Jednocześnie także w tym samym dniu, 29 lipca, jedna z najlepszych pancernych dywizji niemieckich "Hermann Goering" w pełnym szyku bojowym przemaszerowała przez warszawskie mosty, zdążając na front walki. Oznaczało to, że planuje się realizację stałej polityki w całym okresie odwrotu z frontu wschodniego.

Tak opisuje ją Norman Davies, angielski historyk ("Powstanie ´44", s. 312): "Polegała ona na tym, żeby ogłaszać, że silne punkty takie jak Warszawa - są "fortecami", ewakuować całą ludność cywilną, okopywać się na własnych pozycjach, a potem obserwować, jak miasto zamienia się w stos ruin w wyniku bombardowań i ognia artyleryjskiego. Z punktu widzenia warszawiaków nie robić nic oznaczało tyle, co dopraszać się jakiegoś innego nieszczęścia. Oznaczało prosić o powtórkę tego, co niedawno zrobiono z Mińskiem Litewskim".

Mikołajczyk w Moskwie

Następnego dnia, 30 lipca, mamy znowu apel sowieckiego radia w języku polskim, stacji "Kościuszko":

"Warszawa drży od ryku dział. Wojska sowieckie napierają gwałtownie i zbliżają się do Pragi. Nadchodzą, by przynieść wam wolność. Niemcy wyparci z Pragi będą usiłować bronić się w Warszawie. Ludu Warszawy! Do broni! Uderzcie na Niemców! Milion ludności Warszawy niechaj się stanie milionem żołnierzy, który wypędzi niemieckich najeźdźców i zdobędą wolność".

Tego dnia przybywa do Moskwy premier Stanisław Mikołajczyk, jego wizyta jest zorganizowana przez Winstona Churchilla i ma na celu uzgodnienie form jakiejś współpracy. Mikołajczyk nie wie o umowie naszych aliantów w Teheranie w 1943 roku. 3 sierpnia spotyka się ze Stalinem, który odsyła go do kierownictwa Związku Patriotów Polskich grupujących polskich komunistów.

5 sierpnia ma z nimi spotkanie Wanda Wasilewska, grająca podstawową rolę w tym zespole ze względu na sympatię jaką otaczał ją Stalin. Jest "twarda", nie dochodzi do żadnej formy współpracy, początkowo nawet Wasilewska twierdzi, że Powstanie nie wybuchło w Warszawie. Na prośbę Mikołajczyka o pomoc już walczącej Warszawie, w formie interwencji u Stalina, z założeniem, że w wyzwolonej z okupacji niemieckiej Polsce utworzy się koalicyjny rząd, nie ma odpowiedzi.

Zwycięża więc komunistyczny partyjny interes. W świetle tych faktów i wobec bliżej nieomówionych innych przykładów zdrady interesów Polski przez aliantów zachodnich ukształtowała się sytuacja typowa dla tragedii greckiej: każde rozwiązanie jest niekorzystne, a w naszym przypadku tragiczne.

Po raz pierwszy w historii wszystkich państw okupowanych przez Niemców w czasie II wojny światowej tylko warszawiacy nie wykonali rozkazu dla olbrzymiej grupy 100 000 mieszkańców zgłoszenia się do budowy fortyfikacji. Tym samym stanęli na ścieżce wojennej z niemieckim okupantem. Warszawa byłaby zniszczona, a straty ludzkie byłyby równie dotkliwie, gdyby Powstanie nie wybuchło.

Winę ponoszą sowieccy sojusznicy naszych zachodnich aliantów, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, ale oczywiście pierwszym szalbierzem sprytnie i obłudnie działającym był Związek Sowiecki i jego polscy komunistyczni współpracownicy, również wzywający do Powstania. Tę tezę stawia też Norman Davies w swoim dziele "Powstanie ´44", przedstawiając cały szereg faktów zdradzieckiej polityki naszych zachodnich aliantów, m.in. brak wystarczającej interwencji w sprawie lądowania samolotów alianckich z dostawami do Warszawy na lotniskach sowieckich. Dopiero 18 września 104 samoloty amerykańskie dokonały olbrzymich zrzutów, niestety już głównie na pozycje niemieckie.

Amerykanie i Anglicy dopiero pod koniec Powstania ogłosili obowiązek traktowania nas, powstańców, jako żołnierzy alianckich z prawem rewanżu na jeńcach niemieckich w przypadku nieuznawania zasad Konwencji Genewskiej. Ta deklaracja powinna pojawić się 2-3 sierpnia, ilu naszym żołnierzom ocaliłaby życie?

Prof. Witold Kieżun, żołnierz Powstania Warszawskiego ps. "Wypad"

Nasz Dziennik