Zawsze potrafił się dobrze sprzedać przed kamerami i mikrofonami. Wydaje się, że nic więcej ten polityk sobą nie reprezentuje.
Na stanowisku pełnomocnika premiera ds. przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu Bartosz Arłukowicz mógł swobodnie zająć się realizacją postulatów Nowej Lewicy, zupełnie zapominając o sprawach ubóstwa, bezrobocia, emigracji, braku perspektyw dla młodych, o całych regionach dotkniętych ekonomicznym zastojem, skutkującym prawdziwym społecznym „wykluczeniem”. Łatwiej było zajmować się na przykład „prawami” mniejszości seksualnych i temu podobnymi sprawami, z których efektów dla społeczeństwa nikt nie będzie rozliczał.
Cierpią pacjenci
Swoje postulaty wobec rządu zupełnie już porzucił jako minister zdrowia w drugim rządzie Donalda Tuska.
– Pamiętam Bartosza Arłukowicza jako posła opozycji, który upominał się chociażby o kwestie pracownicze. Jako minister całkowicie zlekceważył nasze postulaty – mówi Maria Ochman, przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność”.
Dalej prowadził politykę przekształceń własnościowych, komercjalizacji, która może prowadzić do prywatyzacji kolejnych placówek – groźnego zjawiska, które wcześniej Arłukowicz ostro krytykował.
Chciał dalej koncentrować się na sprzedaży swojego wizerunku, ale w nowej roli nie było to takie proste. Pacjenci, lekarze, pielęgniarki i farmaceuci mają poważne problemy, których nie da się załatwić tematem zastępczym, jak programy refundacji in vitro. Arłukowicz nie ma jednak żadnej własnej wizji naprawy funkcjonowania służby zdrowia. Poszedł więc z nurtem ogólnej liberalnej tendencji swojego politycznego środowiska. Pozostała administracja mechanizmami finansowych transferów.
– System ochrony zdrowia nie działa w oparciu o wartości służby i misji, ale walki o pieniądze. Dla mnie jako dla lekarza ważny jest aspekt uprzedmiotowienia pacjenta, który stał się właściwie już tylko procedurą. Najsłabszym ogniwem w tym systemie, a powinno być odwrotnie. Minister Arłukowicz to legitymizuje. Pacjent jest świadczeniobiorcą – punktuje poseł Czesław Hoc (PiS) z sejmowej Komisji Zdrowia.
Przejmując resort zdrowia po Ewie Kopacz, Arłukowicz rozpoczął pełnienie obowiązków od kontynuacji zamieszania wokół fatalnej ustawy refundacyjnej. Z jej kształtu niezadowoleni byli wszyscy – pacjenci, lekarze, aptekarze. Z listy leków refundowanych zniknęło wiele medykamentów, a pacjentom sugerowano korzystanie z zamienników.
Medycy sprzeciwiali się nałożonemu na nich przez ministerstwo obowiązkowi weryfikowania, czy pacjent jest ubezpieczony. Kolejki do aptek, dezorientacja pacjentów i farmaceutów oraz protest lekarzy – takie były początki rządów Arłukowicza w resorcie, które skłoniły PiS do złożenia pierwszego wniosku o odwołanie ministra. Potem było już tylko gorzej.
– Tak naprawdę trudno oceniać pracę ministra, bo żadnej pracy nie było. Tu nie ma mowy o żadnej polityce prowadzonej w oparciu o obiektywne kryteria, mamy jedynie do czynienia z czystym PR-em i marketingiem. Minister Arłukowicz wychodzi z ukrycia i kopie studnię, jak się pali, ale to już przestaje działać – ocenia poseł Hoc.
Permanentny kryzys
W czasie ministerialnej kariery Arłukowicza „paliło się” wiele razy. Minister tłumaczył się m.in. z braku leków onkologicznych – cytostatyków i związanych z tym bulwersujących opinię publiczną przypadków wstrzymania chemioterapii.
W marcu 2013 roku samorząd lekarski zaprosił szefa resortu zdrowia na swoje posiedzenie w związku ze śmiercią 2,5-letniej dziewczynki, która za późno trafiła do szpitala. Karetka pogotowia przyjechała do dziecka dopiero za drugim razem. Wcześniej przyjazdu odmówił lekarz nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej. Tematem spotkania Arłukowicza z lekarzami było funkcjonowanie nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej oraz dostępność lekarzy pediatrów.
Sytuacja po roku rządów Arłukowicza była już naprawdę poważna. Kiedy pojawiły się przypadki odmowy przyjęcia do szpitala na planowane leczenie chorych dzieci, PiS złożyło drugi wniosek o odwołanie ministra zdrowia. Wydłużały się też kolejki dla dorosłych, przede wszystkim do lekarzy specjalistów i do zabiegów szpitalnych, nie rozwiązano do końca problemów z dostępem do leków. W styczniu 2013 r. koalicja obroniła ministra. W sytuacji jego resortu nic się jednak nie zmieniło. Dalej rośnie zadłużenie szpitali, jesteśmy na szarym końcu Europy, jeśli chodzi o dostępność nowoczesnych leków i metod leczenia. Alarmująca jest zapaść w pediatrii i geriatrii, dwóch newralgicznych obszarach.
Swoistym wotum nieufności środowisk lekarskich dla Arłukowicza były dwa listy Naczelnej Rady Lekarskiej do premiera z maja i czerwca tego roku, w których skrytykowała ona działania ministra, zarzucając mu, że podejmuje rozmowy „nie po to, by ratować system ochrony zdrowia, tak priorytetowy dla wszystkich Polaków, ale prowadzi grę polityczną dla przysłonięcia braku jakichkolwiek działań”. „Minister nie proponuje nic, co mogłoby rozwiązać problemy systemowe, które zagrażają bezpieczeństwu pacjentów i całej służby zdrowia” – stwierdzili lekarze.
Afery z in vitro w tle
Opozycja zarzuca Arłukowiczowi, że nie przedstawił projektu legislacyjnego związanego z dyrektywą Unii Europejskiej o leczeniu transgranicznym. A wejście w życie dyrektywy może skutkować roszczeniami finansowymi pacjentów, którzy leczyli się poza granicami Polski.
Za to od pół roku działa firmowany przez resort zdrowia program refundacji in vitro. – Niech program refundowania in vitro będzie programem bezideowym i bezpartyjnym. I zapewniam, że dopóki ja jestem ministrem zdrowia, nikt nikogo za in vitro karać nie będzie, nie będzie się za to wsadzać do więzienia – mówił Arłukowicz, inaugurując program.
Tymczasem na jaw wychodzą spektakularne wpadki, jak ta ze zmianą wyglądu recept. Nowe druki recept z kodami kreskowymi zamiast pieczątek miały zacząć obowiązywać od początku 2013 roku. Gdy większość placówek medycznych zakupiła roczny zapas nowych recept, minister wydał rozporządzenie zmieniające ich wygląd. Przy kodzie kreskowym zamiast cyfr 01 miało być 02 po to, by wyeliminować lekarzy, którzy stracili prawo do wypisywania recept na leki refundowane. W ten sposób w jednej tylko Okręgowej Izbie Lekarskiej w Łodzi zgromadzono 1,5 tony nieważnych druków. Według łódzkich lekarzy, decyzja Arłukowicza mogła kosztować podatników utratę nawet 60 mln złotych.
Sposób funkcjonowania Arłukowicza w gabinecie Tuska Maria Ochman podsumowuje krótko: minister jest, a jakby go nie było. – Jeśli się skonfrontuje ilość deklaracji, które padły np. podczas jego pierwszego spotkania z sejmową Komisją Zdrowia, z tym, co jest rzeczywistością, mamy do czynienia z kompletnym pustosłowiem – dodaje.
Minister dużo mówi, ale nie dotyka naczelnego problemu polskiej służby zdrowia, jakim jest chroniczne niedofinansowanie i kompletne rozjechanie się pieniędzy krążących w systemie z zakresem świadczeń gwarantowanych. Tego nie da się zmienić poprzez organizacyjne przesunięcia zapowiadane przez Arłukowicza. Jednym z nich jest decentralizacja NFZ i wzmocnienie regionalnych oddziałów Funduszu. – To ciągle są tylko plany, bez żadnych działań. Według mnie, to kolejna PR-owa zagrywka, hasło rzucone, by media trochę tym pożyły. Zupełnie poboczny problem, biorąc pod uwagę zupełny demontaż systemu opieki zdrowotnej w Polsce – ocenia poseł Hoc.
Na równi pochyłej
Zdaniem moich rozmówców, sądowe spory o pieniądze na służbę zdrowia pomiędzy państwowymi organami dowodzą tragicznej sytuacji całego systemu ochrony zdrowia. Przypomnijmy, że prezes Narodowego Funduszu Zdrowia Agnieszka Pachciarz, o której odwołanie wnioskuje Arłukowicz, złożyła do sądu administracyjnego skargę na Ministerstwo Zdrowia w sprawie zmiany planu finansowego NFZ na 2013 rok.
Chory system petryfikuje się, a ministerstwo nie ma pomysłu na zmianę tego stanu rzeczy. Moi rozmówcy podkreślają, że dziś pilną sprawą jest nowelizacja ustawy o działalności leczniczej, która nakłada obowiązek przekształceń na placówki lecznicze, głównie szpitale. Zgodnie z nią samorządy, które nie przekształcą szpitali, będą musiały pokryć ich ujemny wynik finansowy w ciągu trzech miesięcy od upływu terminu zatwierdzenia sprawozdania finansowego.
Ustawa doczekała się dwóch wniosków do Trybunału Konstytucyjnego, które zostały wystosowane przez prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz i marszałka województwa mazowieckiego Adama Struzika. – Pokazuje to, jakim fiaskiem jest ta ustawa, zaskarżana przez przedstawicieli koalicji rządowej w samorządzie – komentuje Ochman.
Działania ministra zdrowia krytykuje Stowarzyszenie Pacjentów Primum Non Nocere.
– Wielkie plany stworzenia systemu odszkodowań na wzór skandynawski, bez udowadniania winy, przerobiono na orzekanie o zdarzeniach medycznych umożliwiające szpitalom wypłatę złotówki za śmierć lub okaleczenie człowieka – mówi Adam Sandauer ze stowarzyszenia. Organizacja apelowała także o powołanie rzecznika praw pacjentów.
– Awansowano na to stanowisko dyrektor biura praw pacjenta przy ministerstwie panią Krystynę Kozłowską. Nadano jej tytuł rzecznika i stanowisko ministra. Jako członek administracji rządowej nie będzie jej krytykować. A gdyby pani Kozłowska dobrze funkcjonowała jako dyrektor biura, nie byłoby potrzeby powoływania rzecznika – zauważa Sandauer.
Przez rządy Arłukowicza cierpią nie tylko chorzy, ale także lekarze i pielęgniarki, których praca wciąż jest niedoceniana. – Konieczne jest stworzenie ram systemowych dla poziomu wynagrodzeń pracowników – wskazuje Maria Ochman. Ale rozmów z pracownikami Arłukowicz unika jak ognia, skupia się na zarządzaniu jednym wielkim kryzysem, permanentnym „ostrym dyżurem” i nie robi nic, by to zmienić.