logo
logo
zdjęcie

Zdjęcie: Mateusz Marek/ Nasz Dziennik

Agonia ukraińskich nadziei

Piątek, 21 lutego 2014 (02:00)

Aktualizacja: Czwartek, 13 marca 2014 (10:53)

Ostatnie wydarzenia na Ukrainie muszą napawać niepokojem. Kraj ten stanął być może na krawędzi wojny domowej, której skutków nie da się w tej chwili jeszcze przewidzieć, ale można powiedzieć, że mogą one być dalekosiężne nie tylko dla Ukrainy, lecz także dla nas, Polaków, Europy, Rosji i euroatlantyckiej wspólnoty.

Nieraz tak bywało w dziejach, że politycy nie wiadomo z jakiego powodu i pod wpływem jakiego impulsu otwierali puszkę Pandory lub niczym uczniowie czarnoksiężnika uruchamiali procesy, nad którymi nie byli w stanie zapanować i które obracały się na ich zgubę i zgubę narodów, którym przewodzili. Sławetny pakt Ribbentrop-Mołotow i cena, jaką za niego zapłacili także Niemcy i Rosjanie, jest tego najlepszym dowodem.

Podobnie ma się sprawa z Ukrainą i jej próbą akcesji do Unii Europejskiej. Słuszne i niezbywalne prawo każdego narodu do decydowania o własnym losie i swoim miejscu w rodzinie narodów zostało, prawem kaduka, oprotestowane przez stronę trzecią, która ponadto zagroziła dotkliwymi sankcjami gospodarczymi w wypadku niepodporządkowania się jej woli. Ta uzurpacja do decydowania o cudzym losie została milcząco przyjęta przez UE i USA. Naturalnie, uzurpator traktuje to jako zachętę do dalszych działań.

Rozbiór po rosyjsku

23 stycznia 2014 roku rosyjska gazeta internetowa „Wzgliad” opublikowała rozważania Piotra Akopowa zatytułowane: „Jak odzyskać Kijów”. Autor stwierdza, że wydarzenia rozgrywające się na Ukrainie dają Moskwie szanse na „ponowne zjednoczenie” wielkiego rosyjskiego państwa. Podstawą wyjściową jego rozważań były trzy scenariusze rozwoju sytuacji politycznej u naszego wschodniego sąsiada.

Scenariusz pierwszy zakładał system „dwuwładzy” między rządem a opozycją, między Janukowyczem a Kliczką. Wariant drugi przewidywał stłumienie siłą protestów na Majdanie i zwycięstwo obozu obecnej władzy. Wariant trzeci, przeciwnie, przewidywał zwycięstwo opozycji. Jednak każdy z tych wariantów, według przewidywań rosyjskiego autora, niósł ze sobą dekompozycję terytorialną państwa ukraińskiego, jego podział na część południowo-wschodnią (Donbas, Krym), centralną (Kijowszczyzna) i zachodnią (Galicja). Zadaniem Moskwy powinno być, według Akopowa, dążenie do tego, żeby „zebrać” jak najwięcej „ruskich ziem” głównie dlatego, żeby maksymalnie pomniejszyć rozmiary ewentualnego państwa zachodnio-ukraińskiego, albowiem w jego postaci Rosja „będzie miała drugą Polskę, choćby i maleńką”.

Słowa „druga Polska” zostały w tych rozważaniach użyte jako synonim odwiecznych problemów geopolitycznych stwarzanych przez Polskę Rosji i rosyjskim planom ekspansji. Dla autora nie ulega bowiem wątpliwości, że państwo na zachodniej Ukrainie będzie pod wpływami Niemiec. Najlepszy z punktu widzenia Moskwy wariant reintegracji z całą Ukrainą jest już – jego zdaniem – mało prawdopodobny. Z rozważań tych wynika jednak, że realizacja planów Moskwy wobec Ukrainy musi zawierać, choćby milczące, porozumienie z Berlinem.

Myśli o rozbiorze Ukrainy nie są nowością w rozważaniach rosyjskich. Pojawienie się w latach 90. suwerennego państwa ukraińskiego zostało przyjęte z zaskoczeniem, niechęcią przechodzącą we wrogość nawet w kręgach rosyjskich intelektualistów. Namiętne poetyckie weto wobec niepodległości Ukrainy zgłosił noblista Josif Brodskij. Współczesny geopolityk rosyjski Aleksander Dugin w książce-podręczniku dla słuchaczy rosyjskiej Akademii Sztabu Generalnego pisał, że „Ukraina jako państwo nie ma żadnego geopolitycznego sensu… dalsze istnienie unitarnej Ukrainy jest rzeczą niedopuszczalną”. Podobną myśl zaserwował swego czasu Władimir Putin prezydentowi George’owi Bushowi.

W Moskwie powróciła do łask stara, XIX-wieczna teza o „trójjedynym narodzie rosyjskim” występującym w trzech postaciach: wielkoruskiej, małoruskiej (ukraińskiej) i białoruskiej. We wrześniu 2013 roku prezydent Putin oświadczył, że Rosjanie i Ukraińcy są jednym narodem i ich przeznaczeniem jest wspólne państwo. Na początku tego roku padła propozycja, żeby 18 stycznia, dzień podpisania tzw. ugody perejasławskiej (1654 rok), ustanowić świętem jedności narodów Rosji, Ukrainy i Białorusi.

Aleksander Dugin dzieli Ukrainę na cztery części: pierwszą – wschodnią, na wschód od Dniepru, którą traktuje jako część Rosji; drugą – środkową, z Kijowem, którą określa jako Małorosję, trzecią – Krym, czwartą – Ukrainę Zachodnią, o której pisze, że ciąży do Niemiec.

Doniesienia z Krymu mogą być traktowane jako początek terytorialnej dekompozycji unitarnego państwa ukraińskiego. Jak podały rosyjskie media, 19 lutego działająca na Krymie Rosyjska Wspólnota Sewastopola zwróciła się do prezydenta Putina i rosyjskiego ministra obrony Siergieja Szojgu, żeby wzięli w obronę rosyjską ludność Krymu. Tego samego dnia prezydium Rady Najwyższej Krymu stwierdziło w piśmie do Wiktora Janukowycza, że na Ukrainie toczy się już wojna domowa, w obliczu której władze Krymu nie wykluczają ogłoszenia mobilizacji. Wspomniany na wstępie Piotr Akopow uważał niemal za pewnik, że na Ukrainie prędzej czy później pojawią się wojska rosyjskie, oczywiście w charakterze „sił pokojowych”.

Powtórka wariantu jugosłowiańskiego

Niemiecka strona internetowa German-Foreign-Policy.com, zasłużona w tropieniu przejawów imperializmu we współczesnej polityce zagranicznej Niemiec, zamieściła 31 stycznia ciekawą analizę stanowiącą porównanie między rozwojem sytuacji w Jugosławii na początku lat 90. XX wieku i współczesną sytuacją na Ukrainie. W celu demontażu Jugosławii Berlin posłużył się środowiskami pronazistowskich kolaborantów z czasów II wojny światowej, chorwackich ustaszów. Operacja została zapoczątkowana już w latach 80. XX wieku. W rozbicie Jugosławii zaangażowane były niemieckie siły specjalne, dyplomacja, pieniądze i dostawy broni.

Jak skrupulatnie trzymano się realiów z czasów II wojny światowej, może świadczyć fakt, że po uzyskaniu niepodległości przez Chorwację BND (Bundesnachrichtendienst) doprowadziło do wyeliminowania z chorwackich służb specjalnych tych oficerów, którzy w czasie II wojny światowej walczyli przeciwko III Rzeszy. Na inny jeszcze fakt zwraca uwagę niemiecki autor Matthias Kuentzel. Według niego, kadra przywódcza Wyzwoleńczej Armii Kosowa (UCK), łącznie z jej założycielem Ademem Jasharim rekrutowała się spośród synów bądź wnuków dawnych członków albańskiej dywizji SS Skanderbeg. A secesja Kosowa była gwoździem do trumny państwowości Słowian południowych.

W wypadku Ukrainy daje się zauważyć podobny sposób postępowania. Aktywizują się siły ekstremistyczne takie jak Prawy Sektor czy partia Swoboda. Ta ostatnia ostentacyjnie nawiązuje do Stepana Bandery, pronazistowskiego kolaboranta z czasów II wojny światowej i współautora ludobójczego programu OUN-UPA z czasów wojny. Lider Swobody Ołeh Tiahnybok 1 stycznia tego roku poprowadził „marsz pamięci” ku czci Bandery. Niemiecki portal stwierdza, że Swoboda cieszy się pośrednim i bezpośrednim wsparciem ze strony Berlina. Na razie brak informacji o wykorzystaniu i zaktywizowaniu potomków członków dawnej dywizji SS Galizien.

Jeśli sprawy potoczą się według przećwiczonego wcześniej scenariusza jugosłowiańskiego, to rychło za naszą wschodnią granicą, za Sanem, możemy doczekać się tworu quasi-państwowego na podobieństwo Kosowa, a Ukraina, jeśli nawet nie pogrąży się w otchłani wojny domowej, może zostać podzielona na kilka fasadowych jednostek administracyjnych.

Wielu obserwatorów podkreśla konsekwencję, z jaką Berlin realizuje politykę zmierzającą do ustanowienia własnej hegemonii w Europie. Od czasu ponownego zjednoczenia Niemiec doszło do rozpadu Czechosłowacji, krwawych wojen domowych na terenie Jugosławii i unicestwienia tego państwa. Obecnie na porządku dnia staje kwestia unitarnego charakteru Ukrainy. Kto będzie następny? Czy może za palącą zostanie uznana kwestia autonomii dla Górnego Śląska?

Zaprogramowana bezczynność Warszawy

Jakiś czas temu premier Donald Tusk z tysięcy billboardów rozwieszonych na terenie całego kraju apelował: „Nie róbmy polity- ki…!”, za każdym razem podając inne tego apelu uzasadnienie. W jednym wszelako był konsekwentny, w „nierobieniu polityki”. Obszar polityki zagranicznej jest tego najbardziej wymownym dowodem. Zaprzepaszczone zostały szanse na skuteczną politykę w interesie Polski i zainteresowanych krajów, jaką stwarzało tzw. partnerstwo wschodnie. Niewolniczo uczepiona klamki Berlina ekipa Tuska – Sikorskiego nie była w stanie wypracować żadnej sensownej propozycji w kwestii ukraińskiej. Zapowiedź zainicjowania sankcji wobec Kijowa ośmieszy tę ekipę, jeśli nie wobec międzynarodowej opinii publicznej, to wobec historii. Wiadomo bowiem dobrze od początku kryzysu, że czynniki ukraińskie: zarówno ekipa Janukowycza, jak i tamtejsi oligarchowie oraz opozycja, są zakładnikami w ręku Moskwy. Jaki więc sens ma wprowadzanie sankcji wobec zakładników?

Polska dyplomacja ma jeszcze jednak szansę wyjścia z twarzą z tej kompromitującej ją sytuacji. Taką szansę może jej stworzyć choćby próba przeniesienia rozwiązania problemu ukraińskiego na szczebel ponadunijny, na szczebel wspólnoty euroatlantyckiej, a więc z udziałem Stanów Zjednoczonych.

Prof. Tadeusz Marczak

Nasz Dziennik