70 lat to dużo czasu. To wystarczająca perspektywa, by dokonać oceny ważnych dla Narodu wydarzeń, choćby najbardziej zawikłanych lub zanurzonych w wielką politykę, na którą Polacy mieli niewielki wpływ.
70 lat po wybuchu Powstania Warszawskiego warto potrząsnąć workiem sowieckich kłamstw, które po wojnie rządzący komuniści ochoczo rozpowszechniali i które utrzymują się do dziś. Niestety, nie tylko w mediach postkomunistycznych.
Pierwszym kłamstwem było rzekome „wydłużenie linii aprowizacyjnych” i dostaw amunicji dla sowieckiej armii. Bojcy nie mieli rzekomo co jeść i czym strzelać, więc stali pod Warszawą i czekali na swoje „linie”, a w tym czasie Niemcy zabijali niemal na ich oczach dziesiątki tysięcy kobiet i dzieci, wypędzili z miasta prawie całą ocaloną ludność (wcześniej ograbiwszy ją z resztek dobytku w obozie pruszkowskim i na trasie przemarszu), wreszcie zamienili stolicę Polski w kupę gruzów.
Powstanie Warszawskie było ostatnim, choć niepisanym aktem współpracy Stalina z Hitlerem! Mimo morza przelanej już krwi w wojnie sowiecko-niemieckiej! Było de facto realizacją tajnych zapisów tzw. II paktu Ribbentrop-Mołotow z 28 września 1939 roku, gdy obaj wrogowie polskiej niepodległości obiecywali sobie, że wolnej Polski już nigdy nie będzie. Poeta, żołnierz Powstania Józef Szczepański „Ziutek” nie miał złudzeń, pisząc na powstańczej barykadzie: „Czekamy ciebie, czerwona zarazo, byś wybawiła nas od czarnej śmierci […]. Legła twa armia zwycięska, czerwona u stóp łun jasnych płonącej Warszawy i ścierwią duszę syci bólem krwawym garstki szaleńców, co na gruzach kona […]. Chcesz, byśmy wszyscy legli tu pokotem, naszej zagłady pod Warszawą czekasz”…
Drugim kłamstwem było rzekome nieuzgodnienie przez dowództwo Powstania wspólnych działań z armią sowiecką i terminu wybuchu Powstania. Miesiąc wcześniej w Wilnie nie trzeba było jednak niczego „uzgadniać”, miasto zostało uwolnione od Niemców wspólnie – przez armię sowiecką i polskie brygady partyzanckie AK. Sowieci mieli doskonałe rozeznanie w tym, co się dzieje pod Warszawą i w Warszawie. Przez radio moskiewskie zachęcali usilnie do Powstania. Zbrodnię na Warszawie zaplanowali, zanim Powstanie wybuchło. Mieli już swoją kolaborancką „Polskę lubelską” i chcieli ją rozciągnąć na cały kraj. Warszawa była największą przeszkodą. Więc chcieli, by umarła. Marian Hemar nie miał co do tego złudzeń nawet z dalekiej perspektywy polskiego Londynu: „Gdy trupem padały kobiety i dzieci u miejskich barykad i szańców, za Wisłą spokojnie czekali sowieci, aż Hitler dobije powstańców. O, cześć wam, o cześć, w samej rzeczy! O, cześć wam, o cześć, ’demokraci’! Za pomoc w Powstaniu, za pośpiech w odsieczy niech Bóg wam stokrotnie zapłaci!”.
Po wojnie Sowieci najpierw dyskredytowali Powstanie, potem zgodnie z zasadą „divide et impera” dzielili jego uczestników na „cynicznych dowódców”, „politykierów” – i „bohaterskich, zwykłych żołnierzy”. Zdecydowali się na obchody rocznicy wybuchu Powstania dopiero w roku 1954! Hemar pisał wtedy z obrzydzeniem: „A dzisiaj ta ciżba moskiewskich zaprzańców, a dzisiaj te same psubraty, z butami się pchają na groby powstańców i wieńce im niosą i kwiaty. Dziś oni te groby chcą wziąć w swą arendę i ukraść im honor tej chwili. I zwołać umarłych pod swoją komendę, gdy żywych już sami dobili! Ach, precz stąd, sowieccy kamraci! Ach, precz stąd, zdradzieccy psubraci! Czekaliście wtedy, i dziś poczekajcie. Nie bójcie się, Bóg wam zapłaci!”.
Nie brakuje dziś „mędrców”, którzy dokonują „bezkompromisowych” obrachunków z Powstaniem, płacząc obłudnie nad tysiącami poległych, „których Polska potrzebowała po wojnie do przeciwstawienia się komunizmowi”. Piszą o „zagładzie Armii Krajowej”. Ale przecież, gdyby ta powstańcza armia ocalała, to i tak czerwoni by ją dopadli. Trwało Powstanie, a oni zamiast pomóc powstańcom z AK, budowali dla nich obóz koncentracyjny w Rembertowie. Zabijali ich przez wiele lat po wojnie. Znieważali, nazywali „pomocnikami Hitlera”, „zaplutymi karłami reakcji”. Polskich bohaterów! Dziś szukamy ich śmiertelnych szczątków na różnych haniebnych Łączkach.
Prawdziwa tragedia Powstania Warszawskiego polegała nie na tym, że zabrakło geniuszy, którzy dziś nam mówią, co należało robić. Że żołnierz był dobry, ale dowództwo do niczego. Polegała na tym, że cokolwiek byśmy wtedy zrobili, nie mogliśmy zwyciężyć militarnie. Na straży naszej przegranej stały tajne porozumienia sowiecko-alianckie. Dowództwo AK w Warszawie nie było tego świadome. Próbowało działać na zasadzie faktów dokonanych. Warszawa i cała Polska były w sowieckiej „strefie operacyjnej”. Już w sierpniu 1944 r. były obszarem sowieckiego dominium w Polsce.
Aby zrozumieć sens Powstania Warszawskiego, trzeba rozumieć, że bywają klęski, które zamieniają się w zwycięstwo – często dopiero po latach. Opiewająca Powstanie Styczniowe Eliza Orzeszkowa ujęła to w dwóch łacińskich słowach: „Gloria victis!”. Chwała zwyciężonym! Bo oni moralnie zwyciężyli, pozostawiając nam – swoim dzieciom i wnukom – depozyt niepodległości. Bez Powstania Warszawskiego nie byłoby po wojnie Powstania Antykomunistycznego na taką skalę i konsekwentnej walki Polaków o niepodległy byt swojego państwa. I tej świadomości, że walka o wolność jest obowiązkiem wobec dzieci, bo nie chcemy, by żyły w zniewoleniu. Choćby była walką wbrew nadziei! Contra spem spero!
Nasze obowiązki wobec powstańców nie polegają na tym, by się nad nimi użalać i ubolewać, jak to „głupio” zrobili, nie asekurując się, zatracając rzekomo „substancję narodową”. Owszem, oni ją zachowali najlepiej jak można było! Naszym obowiązkiem jest modlitwa w ich intencji i nieustanne powtarzanie: Chwała zwyciężonym! Niech żaden z nich nie będzie anonimowy. Wołajmy ich po imieniu. Każdego z osobna i wszystkich razem. Powstanie Warszawskie było czynem wolnych Polaków. My jesteśmy ich spadkobiercami.