Pod patronatem „Naszego Dziennika”
Jeśli Pierwsza Kompania Kadrowa była legendą Wojska Polskiego, to Siódemka „Beliny” była legendą Kadrówki. Legendą polskiej kawalerii i czynu legionowego, zwłaszcza roku 1914.
6 sierpnia z krakowskich Oleandrów wyruszyła do zaboru rosyjskiego Kadrówka Józefa Piłsudskiego, żegnana rozkazem swego dowódcy: „Żołnierze! Spotkał was ten zaszczyt niezmierny, że pierwsi pójdziecie do Królestwa Polskiego i przestąpicie granicę rosyjskiego zaboru, jako czołowa kolumna Wojska Polskiego, idącego walczyć za oswobodzenie Ojczyzny”.
To oni byli pierwsi
Słowa komendanta nie były zbyt precyzyjne. Kiedy je wypowiadał, po drugiej stronie granicy, w zaborze rosyjskim, był już 7-osobowy zwiad Kadrówki, który wyruszył tam wcześniej na rozpoznanie, zgodnie ze sztuką wojenną, i przekroczył granicę zaborów w nocy z 2 na 3 sierpnia 1914 roku. Dowodził mjr Władysław Prażmowski „Belina”, najstarszy stopniem i wiekiem z siódemki ułanów. Miał już lat 26… Jego zastępca, Janusz Głuchowski „Janusz”, był prawdziwym szczęściarzem. Kadrówka ruszała do boju w dniu jego 26. urodzin. Ten dzień był potem w II RP Dniem Wojska Polskiego. Antoni Jabłoński „Zdzisław”, najmłodszy z Siódemki, dopiero co skończył 18 lat. Zygmunt Karwacki „Bończa” miał lat 22, Stefan Kulesza „Hanka” tyle samo, Stanisław Skotnicki „Grzmot” – lat 20, Ludwik Skrzyński „Kmicic” – lat 21. I to była prawdziwa „kadrówka” Wojska Polskiego po zaborach!
Z jednego patrolu kawalerii narodzi się potem trzech generałów i pułkowników Wojska Polskiego. „Bończa”, kawaler Virtuti Militari, dosłużył się tylko stopnia kapitana, ponieważ poległ pod Kostiuchnówką 4 lipca 1916 roku. Pochodził z Kielecczyzny, spod Pińczowa, więc w sierpniu 1914 r. był przewodnikiem dla całej Siódemki.
Chłopcy od „Beliny”
Zadaniem Siódemki – wyznaczonym jej przez komendanta Piłsudskiego, było wcześniejsze przekroczenie granicy i rozpoznanie kierunku na Miechów, by uchronić Kadrówkę przed niespodziankami ze strony rosyjskiej. To był prawdziwy oddział specjalny tamtych czasów! Wyposażeni zarówno w mundury, jak i w ubrania cywilne (w razie potrzeby kamuflowania się przed wrogiem), przede wszystkim dobrze uzbrojeni w broń krótką i karabiny.
Przejechali przez granicę bryczkami. Konie? Mieli je dopiero zdobyć po penetracji terenu! Plan zakładał rozbicie rosyjskiego punktu mobilizacyjnego w Jędrzejowie i po zdobyciu koni przekształcenie się w oddział kawalerii. Chyba za bardzo się nie kamuflowali, bo Rosjanie z Jędrzejowa przerazili się wieściami o zbliżającym się silnym oddziale wroga (to się nazywa wojna psychologiczna!) i uciekli z miasta, pozostawiając tam polskich rezerwistów. Tak się zaczynała legenda chłopców od „Beliny”.
W Prandocinie (gmina Słomniki w powiecie krakowskim) ta legenda jeszcze urosła. W gęstej mgle „Belina” zaatakował brawurowo duży oddział rosyjski. Rosjanie z powodu tej mgły nie dostrzegli, że atakuje ich siedmiu, do tego spieszonych [!] ułanów i w popłochu uciekli. Z kościoła wyszedł zdumiony tym widokiem ks. Romuald Wiadrowski, powstaniec styczniowy, i głęboko wzruszony błogosławił beliniaków! Zapamiętali to do końca życia! Kto może, niech zajrzy dziś na cmentarz w Prandocinie i pomodli się nad grobem księdza powstańca, który dożył 92 lat (zm. 1937), świadcząc przed młodzieżą o powstańcach styczniowych i o świętej polskiej sprawie niepodległości.
Dopiero 4 sierpnia dostali beliniacy konie z majątku Kleszczyńskich w Skrzeszowicach i wrócili zameldować komendantowi, że droga na Kielce dla Kadrówki jest wolna. Podobno komendant, znany z wisielczego, żołnierskiego humoru, żegnał ich przed wyjazdem charakterystycznym dla siebie żartem: „Choć będziecie wisieć, spełnicie żołnierski obowiązek, a historia o was nie zapomni”. A to dopiero „pociecha”… A tu oni wracają i do tego po takich przygodach! Nie wiemy, co powiedział im po powrocie, ale myślę, że wiedział, kogo wysyła na niebezpieczny zwiad, i w tych „wisielców” nie wierzył ani przez moment.
Bohaterowie do końca
Ułani z Siódemki zasłużyli na swą legendę nie tylko czynem z roku 1914. Zasłużyli całym swoim życiem i służbą dla Polski.
Podpułkownik Antoni Jabłoński „Zdzisław” umierał w lwowskim szpitalu od ran zadanych mu przez bolszewików w bitwie pod Nową Sieniawką 12 października 1920 roku.
Jeszcze przed wybuchem wojny odszedł płk Prażmowski „Belina” (zm. 1938). Generał brygady Stanisław Skotnicki był we wrześniu 1939 r. dowódcą Pomorskiej Brygady Kawalerii. Po ranach zadanych mu przez Niemców pod Tułowicami (bitwa nad Bzurą) umierał 19 września 1939 roku. Jego grób – po ekshumacji (1952) – znajduje się dziś na wojskowych Powązkach.
Na londyńskim bruku
Trzej pozostali oficerowie umierali na obczyźnie. W powojennej Polsce sowieckiej, nienawidzącej legionistów (w czasie wojny Sowieci nazywali tak każdego polskiego oficera, a zbrodnię katyńską wielu uważa za zemstę na „legionistach” za rok 1920) nie mieliby najmniejszych szans na przeżycie. Pułkownik Stefan Kulesza „Hanka” odszedł w Londynie 5 czerwca 1964 roku. Ledwie sześć dni przeżył go gen. dyw. Janusz Głuchowski „Janusz”. Zastępca „Beliny” był w czasie wojny zwierzchnikiem wszystkich jednostek Polskich Sił Zbrojnych na terenie Wielkiej Brytanii. Po wojnie znany był z żelaznych zasad żołnierskich i bezkompromisowości w ocenie zbrodniczej natury państwa sowieckiego, z którym nasi alianci dogadali się kosztem Polski. Podziwiał żołnierzy Polski Podziemnej, domagał się dla akowców, wyzwolonych z niemieckich obozów w roku 1945 (głównie powstańców warszawskich), takich samych praw, jakie mieli oficerowie i żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Był współzałożycielem i prezesem Instytutu im. Józefa Piłsudskiego w Londynie. Pochowany jest na londyńskim cmentarzu Old Brompton. Czy nasza londyńska młodzież, pielgrzymująca za chlebem, zna to miejsce? Czy słyszała kiedykolwiek o ułanach „Beliny”? Oto jest pytanie…
Legenda przeciw „braterstwu broni”
14 lutego 1972 r. umarł w Manchesterze ostatni z Siódemki – gen. bryg. Ludwik Skrzyński „Kmicic”. Legionowa młodość miała dla niego tak wielkie znaczenie moralne, że już w roku 1927 przeprowadził urzędową zmianę nazwiska rodowego ze Skrzyński na Skrzyński-Kmicic (jego przyjaciele z Siódemki uczynili podobnie). Przed wojną dowodził Podlaską Brygadą Kawalerii. Pod Kockiem dostał się do niewoli niemieckiej. Po uwolnieniu w roku 1945 natychmiast przybył do 2. Korpusu Polskiego we Włoszech.
Po wojnie w Anglii, tak jak wielu innych polskich oficerów, utrzymywał się z pracy fizycznej. W tym samym czasie w kraju wojskiem „polskim”, „ludowym” dowodzili oficerowie bolszewiccy lub „patrioci” formatu Jaruzelskiego. Przez cały okres istnienia wojska „ludowego” przeszło ich tam aż 22 tysiące! Tworzyli fałszywy mit o polsko-sowieckim „braterstwie broni”, którego nigdy nie było. Dziś ten mit konserwują (w przenośni i dosłownie!) miłośnicy „Czterech Śpiących” z Pragi. Grabarze Powstania Warszawskiego na cokole w stolicy Polski… Dla Siódemki „Beliny” w Warszawie nie ma miejsca na pomnik. Prędzej sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Kunert wybuduje pod Warszawą pomnik bolszewikom. Omal mu się to nie udało… Niech więc Siódemka pozostanie w naszych sercach.