logo
logo

Zdjęcie: arch./ Inne

Arnhem

Piątek, 19 września 2014 (02:00)

Pod patronatem „Naszego Dziennika”

Fragment książki dr Joanny Wieliczki-Szarkowej „Bitwy polskich żołnierzy 1940-1944”.

Śmiały plan marsz. Montgomery’ego, ścigającego się o wejście do przemysłowego centrum Rzeszy z niezwykle szybkim i skutecznym dowódcą 3. Armii Amerykańskiej, gen. George’m Pattonem, zakładał zdobycie przez wojska powietrznodesantowe najważniejszych przepraw przez pięć wielkich przeszkód wodnych, w tym trzy rzeki – Mozę (most pod Grave), Waal (most w Nijmegen) i Dolny Ren – Lek (mosty w Arnhem) w Holandii, co otworzyłoby drogę brytyjskiej 21. Grupie Armii i pozwoliłoby ominąć jej niemiecką umocnioną Linię Zygfryda i wychodząc na tyły wojsk Hitlera, uderzyć na Zagłębie Ruhry. Wojna mogłaby się skończyć jeszcze w 1944 roku, ale pod warunkiem, że Niemcy nie stawiliby zdecydowanego oporu z powodu braku sił. A tak się nie stało.

Operacja „Market-Garden”

Polacy mieli lądować 19 września. Przed wylotem, w małym, skromnym kościółku katolickim w Stamford, do którego co niedzielę chodzili na nabożeństwa, kapłan udzielił żołnierzom zbiorowego odpuszczenia grzechów oraz błogosławieństwa Bożego na pomyślność ich działania. „Klęczałem ja, moi podkomendni dowódcy i oficerowie sztabu oraz szara brać żołnierska, gdy przyjmowaliśmy Komunię świętą. Oby Bóg pozwolił nam wrócić. Nam wszystkim”– wspominał gen. Sosabowski.

Z powodu złej pogody zrzut spadochronowy polskiej Brygady został przesunięty, odleciał natomiast drugi rzut 35 szybowców z artylerią przeciwpancerną, wozami dowodzenia i sprzętem sanitarnym.

W końcu samoloty z Polakami wystartowały w środę, 21 września, o godz. 14.00, a przed 17.00 były nad celem – holenderskim miasteczkiem Driel, niedaleko Arnhem, w ogniu niemieckich baterii przeciwlotniczych. „Dowódca zespołu zarządza przygotowanie się do skoku. Wdziewamy spadochrony. Linka spadochronowa z karabinkiem spoczywa na kolanie – wspominał gen. Sosabowski – […] Jestem już przy otworze. Uderza we mnie prąd powietrza i wpycha z powrotem do samolotu. Rękami chwytam się ram otworu drzwiowego i wypycham się ku przodowi. Stawiam nogi w próżnię i lecę w dół jak kamień – sekundę lub więcej – nie wiem! Zresztą, kto w tej chwili liczy sekundy? Odczuwam gwałtowne szarpnięcie w ramionach. To rozwinięta czasza mego spadochronu zahamowała gwałtowny spadek ku dołowi. A więc i tym razem spadochron otworzył się”.

W nocy z 22 na 23 września z wielkimi stratami jedna z kompanii Brygady przeprawiła się przez Ren do Brytyjczyków na kilku przysłanych gumowych łodziach, zatopionych zresztą w czasie tej akcji ogniem nieprzyjaciela. Mimo ekstremalnych warunków oficer brytyjski David Storrs przewiózł przez rzekę 50 żołnierzy, wykonując ponad 20 kursów. Wieczorem pojawiły się oddziały brytyjskiej 43. Dywizji Piechoty, które zajęły stanowiska w pobliżu Brygady. Przeprawiona kompania wzięła udział w walkach w rejonie Oosterbeek. Odejścia na pozycje oczekiwali w kościele. „Przedsionek kościoła jest bardzo ciemny i przesuwając się przezeń, popychamy się i wpadamy na siebie wzajemnie – pisał Marek Święcicki. – Ale w nawie głównej jest prawie jasno. Dalekie łuny, aczkolwiek przygaszone, wpadają czerwonym refleksem przez okna i kładą się, skupione dziwnym przypadkiem, na wysokim podium głównego ołtarza.

– Dziwnie wygląda to wszystko – mówi któryś z naszych żołnierzy, siadając obok mnie w ławce. – Cały czas myślałem, że polecimy do Warszawy. Bo przecież pan wie… ten nasz sztandar…

– Wiem – potakuję…

– Nasz sztandar jest z Warszawy – powtarza. – Haftowały go polskie kobiety. Przenieśli go przez tyle granic. I pamiętali o tym sztandarze, bo jak wybuchło w sierpniu powstanie w Warszawie, parę razy pisali w depeszach, że czekają na nas. Że ich sztandar poprowadzi naszą Brygadę na pomoc. Myślałem, że zobaczę po tych pięciu latach moich. A tu do Holandii…

– No tak, zapewne – odpowiadam. Zdumiewa mnie i imponuje mi ten człowiek, który przyszedł spod kul i idzie pod kule, a myśli w tej chwili o sprawach tak fizycznie odległych. Który pamięta w Oosterbeek o Warszawie”.

Dalsze przeprawianie polskich żołnierzy z południowego brzegu odbywało się po północy już w niedzielę, 24 września, kiedy dostarczano tuzin nowych łodzi, ale innych typów niż ustalono, co zmusiło dowództwo do zmiany opracowanego podziału osad pod ogniem niemieckiej artylerii. „Zaczęła się gehenna przeprawy. Ren był oświetlony rakietami Niemców i pożarami zabudowań fabrycznych znajdujących się nad brzegiem południowym. Saperzy spadochronowi stanowili załogę łodzi. W ogniu karabinów maszynowych, artylerii i moździerzy przeprawiała się fala za falą. Za wałem ochronnym, u wylotu drogi prowadzącej w kierunku przeprawy, byłem ja z wysuniętym moim posterunkiem dowodzenia. Nieprzyjaciel nie szczędził pocisków artyleryjskich właśnie na to skrzyżowanie, na które pewnie już w dzień był dobrze wstrzelany. Miałem więc rannych i na tym punkcie” – wspominał generał, który ostatecznie z powodu zbyt gwałtownego ognia nakazał wstrzymać przeprawę i wrócić do Driel.

O jeden most za daleko

Tymczasem sytuacja brytyjskiej 1. Dywizji Powietrznodesantowej na północnym brzegu Renu pogarszała się dramatycznie: „Dziś trzeba za wszelką cenę, za każdą cenę, przeprawić Brygadę na nasz brzeg. Dziś trzeba uzyskać ostateczne rozkazy z 30. Korpusu. W ciągu dnia zbudowano na obydwu brzegach Renu kilka nowych łodzi. Sytuacja nasza przestała już być krytyczna, jest już dosłownie, w całym tego słowa znaczeniu, tragiczna. Siły obrońców topnieją. Kończy się amunicja i… kończą się ludzie”.

Ostatecznie, mimo że przez całą niedzielę, 24 września, prowadzono intensywne przygotowania do sforsowania Renu w nocy z 24 na 25 września, a nawet przeprawiono na północny brzeg „dzielnych chłopców z 4. batalionu Pułku Dorset z 43. Dywizji Piechoty, 25 września marsz. Montgomery nakazał wycofanie 1. Dywizji broniącej się resztkami sił w Oosterbeek, tym samym przyznając, że operacja ”Market-Garden„ się nie powiodła. Rozpoczęty około północy odwrót z północnego brzegu ubezpieczała polska Brygada w rejonie Driel. Generał Sosabowski wspominał, że jeszcze o świcie dużo żołnierzy brytyjskich było na przeprawie i nie mieli możliwości przedostania się na południowy brzeg. Dostali się do niewoli. Żołnierze Brygady nie ryzykowali niewoli. Ryzykowali przepłynięcie Renu. Nie wszyscy dopłynęli. Między innymi zginął wtedy kapelan 3. batalionu, ks. Hubert Misiuda, który wraz z żołnierzami przeprawił się dwa dni wcześniej na północny brzeg Renu. ”Przez trzy dni ksiądz kapelan snuł się po polu walki, błogosławił, spowiadał, opatrywał, rejestrował zgony, zbierał znaki tożsamości. Przez dni te i noce sam u granicy wyczerpania nerwowego podtrzymywał swym widokiem tych, którzy słabli na duchu„. Ojciec Hubert był misjonarzem na Cejlonie. W 1940 roku przez Rzym dotarł do Francji i wstąpił do wojska jako kapelan. Potem przedostał się przez Hiszpanię i Portugalię do Wielkiej Brytanii i na ochotnika zgłosił się do 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Wszystkich ujmował swoim łagodnym charakterem i był powszechnie lubiany. ”Teraz Ojciec Hubert stał nad brzegiem rzeki wśród zbitego tłumu, w ogniu nawały nieprzyjacielskiej, i z ufnością zanosił raz jeszcze swe modły do Boga. Gdy wraz ze świtem prysła ostatnia nadzieja na przeprawienie się łodzią na południowy brzeg, gdzie oczekiwało ocalenie, Ojciec Hubert wraz z innymi zeszedł na brzeg, gdyż zrozumiał, że ostatnią szansą jest przepłynięcie rzeki wpław. Był nie tylko księdzem, ale i żołnierzem. Poddać się może tylko wtedy, gdy ostatnia szansa zawiedzie. Woda jest zimna, zapiera dech, miażdży odwagę. Woda jest wartka i szeroka, a środkiem jej biją nieustannie pociski. Ojciec Hubert płynie. Widocznie jednak głowę jego dojrzała jakaś obsada niemieckiego karabinu maszynowego. Najpierw zaszumiała woda prażona pociskami w pobliżu, potem skurcz bólu przeszył twarz kapelana, potem czerniona plama zabarwiła wodę. Pobladła smutna, ogorzała twarz księdza. Przesłoniły się mgłą i odbarwiły oczy pełne niegdyś energii. Jeszcze jedno długie bolesne westchnienie – i głowa zniknęła z powierzchni„ – wspominali porucznik Jerzy Bereda-Fijałkowski i ks. kapelan Alfred Bednorz.


 

Książkę można nabyć w księgarniach „Naszego Dziennika”:

w Warszawie

al. Solidarności 83/89,

tel. (22) 850 60 20,

e-mail: ksiegarnia.wawa@naszdziennik.pl

 

w Krakowie

ul. Starowiślna 49,

tel. (12) 431 02 45,

e-mail: ksiegarnia@naszdziennik.pl

 

e-mail: zamowienia@naszdziennik.pl

Nasz Dziennik