Mało flag narodowych, baloniki „25 lat wolności”, uczestnicy zainteresowani wyglądem Bronisława Komorowskiego – taki był obraz trzeciego marszu prezydenckiego z okazji święta 11 Listopada.
Marsz, który z okazji 11 Listopada prowadził przez ulice Warszawy prezydent Bronisław Komorowski, mimo szczytnego hasła „Marsz dla Niepodległej”, był faktycznie marszem prezydenta jako takiego. Widać to było po oklaskach na jego cześć i okrzykach życzących mu zdrowia.
Większość zgromadzonych na trasie marszu osób interesowało tylko to, by zobaczyć prezydenta, zrobić sobie z nim zdjęcie lub chwilę porozmawiać. I te oczekiwania Komorowski starał się spełnić, często przystając na trasie marszu, zagadując do uczestników stojących wzdłuż trasy przemarszu. Można było zauważyć, że wybiera kobiety z małymi dziećmi, być może starając się uniknąć ewentualnej konfrontacji lub słów krytyki.
Marsz z „Bronkiem”, jak głosił jeden, zresztą z nielicznych, transparentów (Idziemy z Bronkiem) szedł już po raz trzeci. I wzorem poprzednich miał oprawę słowną. W tym roku, tradycyjnie, obok prezydenckiego ministra, historyka prof. Tomasza Nałęcza zaangażowano znanego komentatora sportowego Tomasza Zimocha.
Ten jednak bezskutecznie próbował rozruszać uczestników marszu, ponieważ jego zawołania, aby śpiewać pieśni niepodległościowe, lub kilkakrotne okrzyki, że to „Idziemy dla Niepodległej”, spotykały się z więcej niż mizernym odzewem.
Uczestników, w znacznej mierze młodych ludzi, określanych w publicystyce jako „młodych, wykształconych, z dużych miast”, a żartobliwie lemingami, interesował wygląd Komorowskiego czy też jego małżonki. „Jaki on chudziutki” – komentowała wygląd prezydenta młoda kobieta. „Wyszczuplał” – dodał towarzyszący jej mężczyzna.
Ci „młodzi, z dużych miast” bynajmniej nie angażowali się w śpiewy, a tym bardziej w modlitwę, którą odmówił przy pomniku kard. Stefana Wyszyńskiego ordynariusz warszawski ks. kard. Kazimierz Nycz.
Podobnie jak w poprzednich latach na prezydenckim marszu było niewiele flag, jak również nieliczne transparenty, w zasadzie niezwiązane z obchodzoną rocznicą. Poza tym uczestnikom rozdawano gadżety, jak baloniki czy ulotki, dotyczące lansowanego szczególnie przez Pałac Prezydencki święta „25 lat wolności”, co tylko pogłębiało wrażenie dysonansu między rocznicą odzyskania niepodległości a faktyczną formułą jej obchodu.
Komorowski, który już po przejś- ciu jednej trzeciej trasy wyraźnie dostał zadyszki, zdawał się tego nie dostrzegać.
– Chciałbym podziękować tym, którzy w porywie dobrego serca chcieli pomaszerować – stwierdził na zakończenie prezydent. Dodał, że był to wyraz radosnego, niedzielącego, niekonfliktowego obchodzenia święta. Jednak w tłumie byli praktycznie jego zwolennicy. Świadczyły o tym liczne brawa i oklaski, a jedynie epizodyczne wyrazy niezadowolenia z głowy państwa. „Dobrze, że Komorowski jest prezydentem, a nie Kaczyński” – stwierdził jeden z młodych uczestników marszu.
– Było nas razem bardzo wielu, to cieszy, że taki sposób obchodzenia świąt narodowych zyskuje akceptację – podkreślał. Jednak liczba uczestników była nieduża, kilka tysięcy osób.