logo
logo

Zdjęcie: Mateusz Marek/ Nasz Dziennik

Kaci wciąż śmieją się w oczy ofiarom

Sobota, 13 grudnia 2014 (15:48)

Aktualizacja: Sobota, 13 grudnia 2014 (22:15)

Z prof. dr. hab. Mieczysławem Rybą, kierownikiem Katedry Historii Systemów Politycznych XIX i XX wieku Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Przed nami kolejna rocznica wprowadzenia stanu wojennego, jakie odczucia towarzyszą Panu wraz z powrotem myślami do 13 grudnia 1981 r.?

– 13 grudnia 1981 r. zostały brutalnie stłamszone wszelkie aspiracje Polski do wolności. Szczególnie bolesne są rany, jakie wówczas zostały zadane Narodowi i państwu polskiemu. Wydaje mi się, że te rany dźwigamy do dzisiaj nie tylko dlatego, że złamano wówczas wielki ruch „Solidarności”, ale również dlatego, że po latach ci, którzy to uczynili, którzy dopuścili się zbrodni, nie zostali osądzeni i skazani prawomocnym wyrokiem. Mamy zatem do czynienia z nieosądzoną zbrodnią, co już samo w sobie jest demoralizujące. Jest to bagaż cierpienia, które naród wciąż dźwiga. Brak rozliczenia tego, co wydarzyło się przed 33 laty, skutkuje bardzo niebezpiecznymi procesami politycznymi również dziś.

Jak wytłumaczyć to, że po 33 latach od wystąpienia Wojciecha Jaruzelskiego oznajmiającego wprowadzenie stanu wojennego i jego tłumaczenia, że „ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią”, zaskakująco wielu Polaków wciąż wierzy w oficjalną komunistyczną propagandę i usprawiedliwia ten zamach na niepodległość Polski?

– Tak jak już zasygnalizowałem, zbrodnia nieosądzona demoralizuje podwójnie. Jest to stara, sprawdzona maksyma. Niestety nie rozliczono komunizmu, którego bodaj najwymowniejszym przejawem był stan wojenny. Nie nazwano rzeczy po imieniu, nie pokazano, kto miał rację, a kto nie, kto był zbrodniarzem, a kto ofiarą, kto bohaterem, a kto zdrajcą. To przekłada się również na grunt współczesnego życia społecznego i sprawia, że nowe pokolenia Polaków, które przychodzą, ale również te, które wówczas przeżywały dramat stanu wojennego, zostają wprowadzone w obszar relatywizmu, kiedy nie można dokonać oceny, kiedy przestają dziwić stwierdzenia typu, że stan wojenny był jakąś koniecznością. Pamiętajmy, że to ma bardzo daleko idące skutki. Takie podejście stawia współczesnych polityków w sytuacji, kiedy w imię rzekomego wyższego dobra mogą robić podobne złe rzeczy: mordować, oszukiwać, odbierać dobre imię, więzić. Tymczasem tego nie wolno robić nigdy.

Okazuje się jednak, że pamięcią historyczną społeczeństwa łatwo jest manipulować…

– Niestety tak. W jakimś sensie stanowią o tym elity polityczne, które komunikują społeczeństwo o tym, że stan wojenny był potrzebny po to, żeby nie doszło do rewolucji. Winę za to, że takie stwierdzenia wciąż krążą w przestrzeni publicznej, ponoszą także obecne elity polityczne, które rządzą Polską, ale również nasz wymiar sprawiedliwości, który daje pewne jasne i czytelne sygnały uczące polskie społeczeństwo rzeczy nieprawdziwych.

Dlaczego jako społeczeństwo nie wyciągnęliśmy wniosków z tej bolesnej lekcji, jaką był stan wojenny?

– Naród, a przynajmniej jego część została poddana demoralizacji. Żeby się z tego oczyścić, należało radykalnie przerwać więź z komunizmem. Natomiast do dzisiaj nasi rządzący są kontynuatorami, często sami definiują się jako spadkobiercy czy kontynuatorzy PRL. To niesie za sobą określone konsekwencje.

Jak Pan ocenia, że po 33 latach od rozpoczęcia wojny „polsko-jaruzelskiej” dawni opozycjoniści kłócą się między sobą, a autorzy stanu wojennego, wciąż nieosądzeni, kpią sobie ze sprawiedliwości?

– Błąd został popełniony w 1989 r. u początku tzw. III Rzeczypospolitej, można nawet powiedzieć, że był to grzech III Rzeczypospolitej. To są związki przyczynowe, gdzieś jest przyczyna, a gdzieś skutek tego stanu rzeczy. Jeśli uchroniliśmy od rozliczeń ludzi, którzy popełnili zbrodnię na Narodzie, którzy się obłowili na krzywdzie innych i ustawili wysoko na szczeblach drabiny społecznej, to po latach rzeczywiście mogą się śmiać z tych, którzy się poświęcali dla Polski, którzy tracili zdrowie, życie lub jako wrogowie systemu zostali zmuszeni do wyemigrowania z Ojczyzny. Takie są konsekwencje zaniechań.

Okrągły Stół uniemożliwił osądzenie sprawców stanu wojennego?

– Okrągły Stół był strategicznym porozumieniem między dwiema grupami: lewicowej opozycji i władzy komunistycznej, które zbyt długo i zbyt konsekwentnie starały się dotrzymywać tych ustaleń w imię tworzenia nowej Rzeczypospolitej, opartej też o nową ideologię, ideologię nowej lewicy. W ten kontekst doskonale wpisali się dawni komuniści i tzw. opozycja. Tam działo się nie tylko to, co my znamy jako oficjalne dogadanie się, ale musiało to być porozumienie o wiele głębsze.

Ofiarami stanu wojennego stali się bł. ks. Jerzy Popiełuszko, górnicy z kopalni „Wujek” i wielu, wielu innych. Czy wobec tych zbrodni „światełka wolności” w postaci zapalenia świec w oknach, do czego wzywa prezydent Komorowski, wystarczą?

– Ofiary stanu wojennego to nie tylko zabójstwo bł. ks. Jerzego Popiełuszki, ale konsekwencją tego zamachu były także morderstwa księży: Zycha, Niedzielaka czy Suchowolca, które zostały popełnione w 1989 r., a więc wówczas, kiedy władza przygotowywała się do obrad Okrągłego Stołu, a nawet po ich zakończeniu. Zatem komuniści przysposabiali się do nowych, rzekomo demokratycznych czasów poprzez likwidację niewygodnych ludzi, aby nie mieć problemów w tzw. nowej rzeczywistości społeczno-politycznej. Mając to wszystko na uwadze fakt, że ktoś zapali świecę, że być może zapalą ją także dawni komuniści, a może nawet esbecy, tak naprawdę niczemu nie służy. Nie można życia społecznego budować czy ustalać na zasadzie Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Trzeba jeszcze przekonać Polaków, że jest się ponad podziałami. Za symbolami muszą pójść rzeczywiste decyzje, a tych ze strony prezydenta Komorowskiego i całej ekipy rządzącej obecnie Polską nie było i nie ma. Natomiast to, co obserwujemy, wprowadza relatywizm w obszarze historycznym i powoduje zamęt w polityce historycznej, co jest bardzo szkodliwe, szczególnie dla młodego pokolenia Polaków.

Ostatnio w jednym szpitalu w Gdańsku znaleźli się Lech Wałęsa i Czesław Kiszczak. Komentując to, Wałęsa stwierdził, że gdyby nie noga w gipsie, to odwiedziłby Kiszczaka, z którym nie wyjaśnił jeszcze wielu spraw…

– Powstaje pytanie, czy Lech Wałęsa z równą ochotą poszedłby odwiedzić tych, którzy krytykowali wiele jego decyzji, zwłaszcza po 1989 r. Czy odwiedziłby dawnych swoich towarzyszy opozycyjnych, którzy dzisiaj są odsądzani od czci i wiary. Myślę, że jako antykomuniści mieliby sobie równie dużo, a może nawet więcej do wyjaśnienia niż Wałęsa z Kiszczakiem.

Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki

NaszDziennik.pl