logo
logo

Zdjęcie: M.Borawski/ Nasz Dziennik

Luki w dokumentacji

Środa, 17 października 2012 (06:05)

Pobranie ponad 200 próbek z miejsca katastrofy w Smoleńsku i przesłuchanie kilkunastu świadków - to efekt ostatniej wizyty polskich śledczych w Rosji.

W Smoleńsku od 15 września do 13 października przebywało jedenastu polskich biegłych i ekspertów, którzy wraz z prokuratorem dokonali uzupełniających oględzin "wraku i elementów samolotu oraz miejsca i rejonu katastrofy".

- W toku tych oględzin pobrano szereg (ponad 200) próbek, które obecnie będą podlegały dalszym szczegółowym badaniom na terenie Rzeczypospolitej Polskiej - informuje rzecznik prasowy NPW płk Zbigniew Rzepa. - Pobrano także do badań fragment brzozy, w której tkwiły elementy mogące pochodzić z samolotu TU-154M nr 101 - dodaje.

Ponadto druga część polskiej grupy - prokurator z czterema biegłymi - przebywała w dniach od 19 września do 10 października w Moskwie. - W trakcie tego pobytu polski prokurator wojskowy wziął udział w przesłuchaniu jedenastu świadków - osób zaangażowanych w sprowadzenie do lądowania samolotu TU-154M nr 101 w dniu 10 kwietnia 2010 r. na lotnisku Smoleńsk Północny - stwierdza płk Rzepa. - Dodatkowo wziął udział w uzupełniających oględzinach terminalu łączności satelitarnej, połączonych z czynnościami badawczymi ekspertów. Jak już wielokrotnie informowaliśmy, urządzenie to nie rejestrowało treści prowadzonych rozmów - zaznacza rzecznik NPW.

Wyjazd polskich śledczych wraz z ekspertami do Rosji to efekt "skierowania przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie do Federacji Rosyjskiej uzupełniających wniosków o udzielenie pomocy prawnej z dnia 27 lipca oraz 3 sierpnia 2012 roku".

Pełnomocnicy rodzin smoleńskich wyrażają zadowolenie z prowadzenia przez prokuratorów czynności śledczych, ale zastanawiają się, dlaczego dokonuje się ich dopiero 2,5 roku po katastrofie. - Tylko dlaczego dopiero teraz, 2,5 roku po katastrofie - zastanawia się mec. Bartosz Kownacki. - Każda czynność wykonywana na miejscu zdarzenia przez polskich prokuratorów musi budzić aprobatę, pytanie, dlaczego dwa lata po zdarzeniu - wtóruje mu mec. Piotr Pszczółkowski.

Kownacki twierdzi, że jeżeli dopiero teraz stwierdzono, że są luki w dokumentacji dowodowej i należy je uzupełnić przez dodatkowe przesłuchania, oględziny oraz pobranie próbek do badań, to pokazuje, że ta dokumentacja jest wadliwa i niepełna. Adwokat dodaje, że po takim upływie czasu wiele dowodów uległo nieodwracalnemu zatarciu.

Pszczółkowski uważa, że dopiero teraz prokuratura próbuje naprawić swoje błędy związane z gromadzeniem dowodów.

- Sprawiono, że dopiero w tej chwili są racjonalne warunki do prowadzenia tych czynności śledczych - mówi Pszczółkowski. - Prokuratorzy dopiero na tym etapie mają zapewnione warunki do tego, żeby pracować. Przez dwa lata od katastrofy to śledztwo nie przebiegało, wbrew zapewnieniom organów państwa, w sposób satysfakcjonujący - stwierdza. Adwokat dodaje, że w jego ocenie pod względem pozyskiwania materiału dowodowego należy uznać to śledztwo "za jedną wielką porażkę". - Jest to jakaś próba uzupełnienia tego materiału dowodowego - zauważa mecenas.

- Nie zmienia to jednak faktu, że dalej nie ma wraku, dalej nie ma rejestratorów i brakuje wysiłków aparatu państwowego, by je sprowadzić. Dalej mamy wątpliwości co do dokumentów sekcyjnych - podkreśla Pszczółkowski.

Zenon Baranowski

Nasz Dziennik