Wyszło na jaw, że sędzia prowadzący proces już zajmował się tą sprawą. Dwa lata temu uznał, że na Danielu L. i Wojciechu B. ciążą poważniejsze zarzuty o „znieważenie pomników”, dlatego nie ma sensu ich ścigać za drobniejsze wykroczenie w postaci „umieszczania napisów” w miejscach publicznych bez zgody „zarządzającego tym miejscem”.
– Treść i sposób wskazuje, że sam pisałem to postanowienie, a nie asystent – przyznał sędzia Dariusz Leszczyński, ale podkreślił, że nie pamięta tej sprawy, ponieważ w ciągu roku załatwia ich ponad 600. Konsekwencją tego może być zmiana sędziego w procesie, co oznaczałoby, że musiałby się on rozpocząć od początku. Do połowy kwietnia sędzia ma się zastanowić, czy są podstawy do jego wyłączenia ze sprawy.
Sprawa toczy się już od 2011 r. i była już umarzona przez sąd. Uznał on, że monumentów wdzięczności Armii Czerwonej nie można uznać za pomniki w sensie prawnym, a co za tym idzie - nie można ich znieważyć. Ale prokuratura nie dawała za wygraną i w konsekwencji sprawa trafiła ponownie do sądu. – Ten proces to kolejna strata pieniędzy polskiego podatnika, prowadzenie tego typu spraw, które już na poziomie prokuratury powinny być dawno prawidłowo rozstrzygnięte – uważa mec. Krzysztof Wąsowski, obrońca jednego z oskarżonych.
– Był to z naszej strony idealistyczny czyn, którym chcieliśmy pokazać, zaprotestować przeciwko publicznej gloryfikacji systemu totalitarnego, a jednocześnie zakłamywaniu prawdy historycznej – podkreślał Wojciech B.