Prokuratura nie chce ujawnić, czy planowała nowe czynności procesowe z udziałem Remigiusza Musia, który zmarł w sobotę w niewyjaśnionych okolicznościach. Chorąży mógł zostać skonfrontowany z rosyjskimi świadkami odpowiedzialnymi za nawigację Tu-154M.
Zeznania Remigiusza Musia, który 10 kwietnia 2010 r. lądował w Smoleńsku, oceni prokurator prowadzący śledztwo. Prokuratura nie chce ujawnić, czy planowała jakiekolwiek czynności procesowe z udziałem technika pokładowego z Jaka-40. Postępowanie w sprawie jego śmierci objęła specjalnym monitoringiem Prokuratura Generalna.
Dochodzenie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Piasecznie.
- Departament Postępowania Przygotowawczego Prokuratury Generalnej jest na bieżąco informowany o wszystkich ustaleniach i kierunkach tego postępowania - powiedział wczoraj "Naszemu Dziennikowi" Mateusz Martyniuk, rzecznik PG.
Wczoraj w Zakładzie Medycyny Sądowej przeprowadzono sekcję zwłok byłego żołnierza specpułku; pobrano wycinki do badań toksykologicznych i histopatologicznych. Opinia sekcyjna zostanie przygotowana w ciągu kilku tygodni. Wczorajsze czynności trwały blisko trzy godziny, przeprowadzało je dwóch biegłych. Po zakończeniu sekcji ciało zostało oddane do dyspozycji rodziny.
Prokuratura wojskowa, która prowadzi śledztwo smoleńskie, przyznaje, że Muś był bardzo ważnym świadkiem w sprawie.
- W śledztwie smoleńskim, które prowadzi Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, nie ma nieistotnych świadków, nie ma nieistotnych czynności. Wszystkie czynności, które wykonują prokuratorzy, zmierzają do wyjaśnienia tego, co wydarzyło się w Smoleńsku. Tak więc zeznania świadka, bardzo ważne z punktu widzenia tego śledztwa, będą następnie oceniane przez prokuratora prowadzącego śledztwo - powiedział wczoraj płk Zbigniew Rzepa, rzecznik naczelnego prokuratora wojskowego.
Prokuratura nie chce ujawnić, czy śledczy planowali w najbliższym czasie nowe czynności procesowe z udziałem chorążego Musia. Prokuratura zasłania się - jak zwykle - tłumaczeniem, że nie wypowiada się o swoich zamierzeniach.
- Pan chorąży był przesłuchiwany kilkakrotnie przez prokuraturę. Wszystkie te zeznania stanowią dowód w śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej i będą brane pod uwagę przez prokuratora prowadzącego przy ocenie materiału dowodowego - tłumaczy lakonicznie kpt. Marcin Maksjan z NPW.
Czy zeznania Musia będą konfrontowane z zeznaniami zebranymi przez polskich prokuratorów od rosyjskich świadków w Moskwie?
- Te zeznania są od jakiegoś czasu w śledztwie, są włączone w poczet materiału dowodowego. Prokurator weźmie je pod uwagę przy ocenie materiału dowodowego - informuje Maksjan.
Prokuratura może dokonać oceny wstępnej materiału dowodowego, jakim są zeznania świadka w toczącym się postępowaniu. Organ procesowy dokonuje takiej oceny z reguły w sytuacji, gdy wypowiedzi procesowe różnych świadków są sprzeczne.
W takim przypadku prokurator, planując konfrontację, powinien ją rozpocząć od wstępnej oceny zeznań, które wydają się najbardziej wiarygodne. Przy czym do zakończenia postępowania ocena prokuratury jest jedynie oceną wstępną. Nawet jeżeli prokurator uzna dane zeznania za niewiarygodne, nie wydaje w związku z tym żadnego postanowienia.
Koledzy Remigiusza Musia są wstrząśnięci jego śmiercią. W ich wspomnieniach pozostał jako miły, sympatyczny człowiek, stojący twardo na ziemi realista, bez skłonności do depresji i robienia wokół siebie medialnego szumu.
- Powiedział tyle, ile powiedział, i powiedział wszystko, na pewno niczego nie krył - mówią.
- Jeszcze niedawno był pozytywnie nastawiony do życia. Zawsze uśmiechnięty - dodają.
Jeszcze dzień przed śmiercią Muś sprawiał wrażenie osoby zadowolonej, rozpoczął własną działalność, nic nie wskazywało na to, że może targnąć się na swoje życie. Poza tym jako żołnierz zawodowy, członek załóg latających wielokrotnie był poddawany wnikliwym badaniom psychiatrycznym i psychologicznym. Stany depresyjne, jakiekolwiek zaburzenia zostałyby więc wykryte.
Piloci są zbulwersowani narracją, jaką przyjęły niektóre media. Chodzi m.in. o sugestie "Gazety Wyborczej", która insynuowała, że Muś nie znał dostatecznie języka rosyjskiego, dlatego mógł nie zrozumieć komendy wieży o zgodzie na zejście do 50 metrów.
- To jest kompletna bzdura. Remek bardzo dobrze znał język rosyjski. Latał do Rosji bardzo często - zapewniają piloci, z którymi rozmawiał "Nasz Dziennik". Muś przyszedł do specpułku z lotniska na warszawskim Bemowie, gdzie pracował w charakterze inżyniera radia - zajmował się przeglądem radiostacji.
Krytyczne 50 metrów
Chorąży Remigiusz Muś, który 10 kwietnia 2010 r. lądował w Smoleńsku, nagrywał korespondencję z "Korsarzem" na pokładowym magnetofonie. Był ostatnim rozmówcą mjr. Arkadiusza Protasiuka, dowódcy tupolewa, który rozbił się na Siewiernym. To Muś ujawnił, że kontroler z wieży wydał załodze tupolewa komendę zejścia na wysokość 50 metrów.
Zeznał, że po lądowaniu na Siewiernym nasłuchiwał korespondencji innych statków powietrznych z wieżą. Takie same komendy usłyszała wcześniej załoga Jaka-40 i Iła-76. Muś nasłuchiwał komunikacji między Tu-154 a kontrolerem, siedząc w kabinie jaka, już na lotnisku. W jego ocenie, polskie załogi wiedziały, że na lotnisku w Smoleńsku obowiązuje 100 m jako minimalna wysokość do podjęcia decyzji o lądowaniu (tzw. wysokość decyzji).
Piloci nie mieli prawa zejść niżej i na takiej wysokości decyzję o lądowaniu podjęła właśnie załoga jaka. Muś kilkakrotnie zeznawał w prokuraturze w charakterze świadka. Był przekonany o jednej komendzie zejścia na 50 metrów, która padła z wieży. Twierdził, iż fakt ten został zarejestrowany na taśmie magnetofonowej z jaka. Deszyfryzacją nagrań zajmuje się od ponad dwóch lat Instytut im. Sehna w Krakowie.
- Jednym z czynników, które powodują, że nadal czekamy na tę opinię, jest fakt, że prokuratura zwróciła się z wnioskiem o pomoc prawną do strony rosyjskiej o wykonanie pewnych czynności, uzyskanie informacji, które z punktu widzenia biegłych są bardzo ważne. Do tej pory ten wniosek jeszcze nie został zrealizowany - tłumaczył wczoraj płk Rzepa. Nie chciał jednak ujawnić, o jakie informacje chodzi.