logo
logo
zdjęcie

Janusz Szewczak

Niezależni, bo bez euro

Czwartek, 7 stycznia 2016 (03:16)

Rząd zrezygnował z usług Pełnomocnika Rządu do Spraw Wprowadzenia Euro i od 1 stycznia urząd ten przestał istnieć. Decyzja zapadła mimo tego, że Polska jest zobligowana do przyjęcia europejskiej waluty, co podkreślają oponenci Rady Ministrów.

Tak, euro musi być w Polsce przyjęte, ale możemy to zrobić nawet za 128 lat, bo naszej akcesji do Wspólnoty nie towarzyszyły ani konkretne daty, ani nawet szczegółowe zobowiązania. Ale to dobrze, bo wydaje się, że ta waluta zaczyna być pieśnią przeszłości.

Mimo to wielu tzw. ekspertów uważa, że bez euro będziemy zaściankiem Europy. To świadczy jedynie o ich ignorancji albo o lobbystycznych skłonnościach. To samo mogliby powiedzieć Brytyjczykom, Szwedom czy Duńczykom, a nawet blisko współpracującym z UE Norwegom i Szwajcarom, którzy nie mają wspólnej waluty euro. Czy to jest zaścianek Europy? Wielu z nas chciałoby, aby tak wyglądał gospodarczy zaścianek.

Widać wyraźnie, że jest to nieudany projekt polityczny, a nie ekonomiczny. Kraje południa Europy, słabiej rozwinięte gospodarczo, przeżywają dramatyczne problemy. To nie jest tylko Grecja, jak wielu uważa, ale także Hiszpania czy Portugalia. Po części również Włochy mają problem z euro. Dziś wiele narodów europejskich, gdyby panowała tam prawdziwa demokracja i mogliby zdecydować, czy dalej chcą płacić euro, czy narodową walutą, powróciłoby do swoich dawnych pieniędzy.

Grecja, mając euro nawet przez 20 lat, nie wyjdzie z kryzysu. Choćby Grecy pluli krwią i jedli trawę, to niemiecki pomysł na wprowadzenie drogami biurokratycznymi protektoratu Berlina nad Atenami nie uzdrowi ich gospodarki. To tylko dowodzi temu, że europejski pieniądz jest wielką pomyłką i niebezpieczeństwem dla słabszych krajów. Nie oszukujmy się, euro byłoby też kamieniem młyńskim u szyi w przypadku Polski.  

Na pomyśle wspólnej waluty w sposób niebywały zarobiły jedynie najbogatsze kraje strefy. Można szacować, że zyski Niemiec z obowiązywania euro i tylko z tytułu tańszego zadłużania się, a więc tańszej emisji długu niemieckiego, to 100 mld euro. Do tej sumy trzeba dodać m.in. nadwyżki w handlu zagranicznym, a ta wynosi ponad 215 mld euro. Dzięki euro Berlin utrzymuje hegemonię gospodarczą w Europie, zalewając swoimi towarami kraje europejskie, a tym samym powodując w pewnym sensie recesje na południu kontynentu.   

Decyzja o likwidacji urzędu Pełnomocnika Rządu do Spraw Wprowadzenia Euro jest więc trafna. Nie ma powodów do utrzymywania dodatkowej biurokracji tylko po to, aby dojść do oczywistych wniosków, że euro równa się podcięciu skrzydeł dla wzrostu gospodarczego w kraju oraz zwiększeniu zakresu półkolonialnego uzależnienia od tych, którzy rozdają karty w Europejskim Banku Centralnym. A jak wiemy, są to głównie Niemcy.

Dzisiaj debata nie zmierza w kierunku odpowiedzi na pytanie: „czy wspólna waluta przetrwa?”, ale „jak długo będzie funkcjonować?”. Wokół tego pojawia się inne fundamentalne pytanie: „Czy Unia Europejska przetrwa?”. To, co wyczynia Berlin we Wspólnocie w kontekście przeczołgania i upokorzenia Greków, nie wróży najlepiej.

Dodajmy do tego ostatnie wydarzenia wokół Polski. Przecież widzimy ten zintensyfikowany atak polityków niemieckich na próbę wybicia się naszego kraju na suwerenność gospodarczą. Legalne działania rządu są kwestionowane, wręcz napastliwie traktowane przez najsilniejsze państwo UE. Trudno więc mówić o dążeniu do wspólnych projektów, kiedy w tak haniebny sposób uderza się w reformy nad Wisłą. 

Janusz Szewczak

Autor jest ekonomistą i posłem Prawa i Sprawiedliwości.

NaszDziennik.pl