logo
logo
zdjęcie

Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Nie ma mowy o zgodzie na płacenie haraczu

Czwartek, 5 maja 2016 (11:33)

Z dr. Andrzejem Zapałowskim, historykiem, wykładowcą akademickim, ekspertem ds. bezpieczeństwa, prezesem rzeszowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego, rozmawia Mariusz Kamieniecki.

Jak ocenia Pan propozycje Komisji Europejskiej ogłoszone przez wiceprzewodniczącego Fransa Timmermansa dotyczące reform zasad azylowych i związaną z tym możliwość wykupienia się z obowiązku relokacji uchodźców?

– Polska już uczestniczy w finansowaniu uchodźców poprzez wpłaty do budżetu Unii Europejskiej, których część jest przeznaczana na tego typu działania, w tym na dotacje dla Turcji. Dlatego my od niczego nie musimy się wykupywać, bo kwestie przyjmowania uchodźców nie są częścią naszych zobowiązań akcesyjnych. Jeżeli jakaś grupa biurokratów europejskich rok temu popełniła kardynalne błędy w sprawie braku należytej ochrony granic państw UE, a nawet zachęcała do nielegalnego ich przekraczania – i to kosztem interesów suwerennych państw – to nie jest to nasz problem. My możemy udzielać wsparcia ludziom, których dotknęła wojna, ale nie ma mowy o zgodzie na jakiekolwiek dodatkowe zobowiązania finansowe.

Co Pana zdaniem budzi największe kontrowersje w ogłoszonym dzisiaj projekcie?

– Tak jak wspomniałem, sam projekt jest nadinterpretacją idei solidarności w UE. Same stawki finansowych kar są tak pomyślane, aby wywołać w poszczególnych państwach presję społeczną na rządy, które – jak widać – coraz rozsądniej podchodzą do problemów swojego bezpieczeństwa. Państwa, które do tej pory demonstrowały swoją otwartość na nielegalnych imigrantów, borykają się obecnie z problemem zapewnienia swoim obywatelom podstawowego poziomu bezpieczeństwa. Widzimy to chociażby w Szwecji czy Austrii.

Czy wysoki haracz zamiast przyjmowania tzw. uchodźców to dobre rozwiązanie?

– Dobrze pan to ujął. To próba nałożenia na wolne narody haraczu za odpowiedzialną politykę tych państw. Pomysły, o których mówimy, płyną z Brukseli i Berlina. Za kilka lat w Brukseli większość mieszkańców może być wyznania muzułmańskiego, a w Berlinie już są dzielnice, gdzie imigranci rządzą się swoimi prawami. Sukces w wyborach prezydenckich w Austrii kandydata prawicy głoszącej hasła antyislamskie jest najlepszym dowodem na to, że społeczeństwa Zachodu mają już dosyć takiej polityki, która godzi w bezpieczeństwo wewnętrzne poszczególnych państw. Zapewne referendum w Wielkiej Brytanii i przyszłoroczne wybory prezydenckie we Francji mogą się okazać jeszcze większym wstrząsem.

A może nakładając haracz nazwany kontrybucją finansową, Unia chce zarobić i w ten sposób zapłacić Turcji, która wietrząc okazję, będzie wysuwać kolejne finansowe roszczenia?

– Kwestia zobowiązań w stosunku do Turcji to sprytne zagranie Niemiec, które za swoje interesy płacą z kasy Unii Europejskiej. Za przyjęcie stosunkowo dobrze wykształconych 72 tysięcy Syryjczyków mamy zapłacić Ankarze kilka miliardów euro. A kto potrzebuje wykształconych, tanich robotników jak nie Niemcy? Osoby pochodzenia syryjskiego mają być wymieniane właśnie z Turcją na obywateli innych państw Azji i Afryki. Należy pamiętać, iż wspomniana kwota to tak naprawdę ilość osób, która w ubiegłym roku miesięcznie dostawała się na terytorium UE. A co z dziesiątkami tysięcy nielegalnych imigrantów, które już są w Grecji czy we Włoszech, a które nie są objęte umową?

Pomysł KE trudno odczytać inaczej niż jako próbę przywołania do porządku krajów, które nie zgadzają się na przymus przyjmowania uchodźców. Czy KE ma prawo narzucać krajom przymusowy system relokacji uchodźców?

– Absolutnie nie ma takiego prawa. Proszę zwrócić uwagę, że KE, która ma pretensje do Polski, że nie dotrzymuje standardów demokracji, sama postępuje jak przywódca Zimbabwe w stosunku do swoich prowincji. Na szczęście ten organ unijny nie dysponuje aparatem siły, bo zapewne zapowiedziałby jego użycie w odniesieniu do państw niepokornych.

Przed nami głosowanie. Czy Pana zdaniem Polsce i innym krajom przeciwnym stałemu systemowi relokacji uchodźców, które także podnoszą wątpliwości prawne tego projektu, uda się go zablokować?

– To zależy od kilku czynników. Jeżeli państwa Grupy Wyszehradzkiej zdobędą sojuszników, a zapewne tak będzie, wszystko skończy się na straszeniu. Także kwestie związane z grożeniem obcięcia dotacji dla poszczególnych państw spowodowałyby wzrost nastrojów eurosceptycznych w Europie. Już obecnie w Finlandii czy w Czechach liczba osób zastanawiających się nad dalszą obecnością ich państw w strukturach UE waha się w okolicach 50 proc. Decyzje narzucające poszczególnym państwom przymus przyjęcia uchodźców pod rygorem kar mogą tylko wzmocnić te antyunijne nastroje.  

Istnieje kompromis między naszym i krajów Europy Środkowej stanowiskiem w sprawie uchodźców a liberalnym stanowiskiem ośrodków decyzyjnych UE?

– Kompromisem powinno być to, że każdy kraj UE przyjmuje tyle uchodźców, ile uważa za stosowne i na ile go stać. Już sam fakt, że wskutek istnienia strefy Schengen mogą oni swobodnie poruszać się po krajach Wspólnoty, jest kompromisem. Z chwilą uzyskania przez nich odpowiednich praw ta swoboda przemieszczania jest jeszcze większa.

Jakie mogą być skutki decyzji o przymusowej relokacji?

– Narzucenie stanowiska i haraczu wszystkim państwom UE doprowadzi zapewne do pogłębienia procesów dezintegracyjnych Wspólnoty. Oczywiście samo wprowadzenie tych restrykcji w stosunku do poszczególnych państw nie odbędzie się automatycznie i od razu. W tym wypadku czas będzie grał na korzyść państw narodowych, a kolejne wybory lokalne i parlamentarne, do których będzie dochodziło w państwach członkowskich, będą powodowały dochodzenie do władzy ugrupowań antyislamskich, co będzie skutkowało jeszcze większymi podziałami wewnątrz Unii.

Reforma polityki azylowej UE wymaga decyzji państw członkowskich podejmowanej większością kwalifikowaną, a także Parlamentu Europejskiego. Ale czy oznacza to, że będzie ją trudniej wprowadzić?

– Tak jak powiedziałem wcześniej, jest możliwe przeforsowanie tej decyzji, ale odwołania, protesty mogą w tym wypadku zachwiać stabilnością UE. Należy pamiętać, iż nie jest to jedyny duży problem Wspólnoty. Jest jeszcze kwestia Ukrainy i relacji z Rosją oraz wojna na Bliskim Wschodzie, ponadto referendum w Wielkiej Brytanii i destabilizacja Afryki Północnej. W tym wypadku może dojść do nałożenia się równocześnie tych wszystkich napięć, a przy wielomiesięcznych procedurach decyzyjnych w instytucjach europejskich, czyli braku szybkich decyzji, może się to wszystko źle skończyć.

Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki

NaszDziennik.pl