Plany modernizacyjne polskiej armii zakładają zakupy wyposażenia, co wiąże się z wydatkowaniem dużych pieniędzy, które częściowo, w ramach offsetu mają się wrócić do naszej gospodarki. Jak w dotychczasowej praktyce polski przemysł korzystał na zakupie zagranicznego uzbrojenia?
– Założenia ustawy offsetowej towarzyszące zagranicznym zakupom sprzętu dla wojska, uzależniające transakcję od inwestycji w polskiej gospodarce, ustawy uchwalonej kilkanaście lat temu były – można powiedzieć – szczytne i dające nadzieję na przyszłość. Jednak w kolejnych latach manipulacje przy tej ustawie sprawiły, że z założeń, które miały służyć budowaniu zdolności naszych Sił Zbrojnych, po których obiecywano sobie tak wiele również, jeśli chodzi o zastrzyk nowych technologii wspierający rozwój całej gospodarki – tak naprawdę – został tylko szkielet. Efekt był taki, że polski przemysł niewiele mógł zyskać przy zakupie uzbrojenia, za to korzystali inni.
Kiedy pojawiły się pierwsze symptomy pokazujące, że coś nie gra?
– Pierwszym i chyba najbardziej spektakularnym przykładem pokazującym, że coś jest nie tak, była podpisana w kwietniu 2003 r. umowa offsetowa, która dotyczyła zakupu wielozadaniowych samolotów F-16 od amerykańskiego koncernu Lockheed Martin. Zobowiązania offsetowe związane z pozyskaniem 48 myśliwców opiewały na ponad 6 miliardów dolarów. Jednak Amerykanie nie dotrzymali słowa. Jedynym przyzwoitym elementem tego offsetu była budowa nowej linii produkcyjnej w zakładach „Mesko” produkujących amunicję, wszystko pozostałe niestety spaliło na panewce. Jako Sekcja Krajowa Przemysłu Zbrojeniowego NSZZ „Solidarność” ostrzegaliśmy, że unijna dyrektywa obronna, która umożliwia zagranicznym koncernom uczestnictwo w przetargach na dostawy dla polskiej armii, która w zamyśle ma na celu usprawnienie handlu uzbrojeniem wewnątrz Wspólnoty, tak naprawdę służy wykluczeniu z rynku słabszych graczy, w tym również polskiej zbrojeniówki i wyciągnięcie pieniędzy z polskiego rynku i od polskiego podatnika. Zwracaliśmy też uwagę, że wspomniana dyrektywa oraz „Międzyrządowy reżim stymulujący konkurencyjność Europejskiego Rynku Obronnego”, do którego Polska przystąpiła 1 lipca 2006 r. tak naprawdę będzie prowadzić do likwidacji art. 346 Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej, co oznacza pozbawienie wpływu poszczególnych państw członkowskich m.in. na politykę offsetową. I tak to się do tej pory działo.
Czy coś się zmieniło w tej materii po przejęciu władzy w Polsce przez Prawo i Sprawiedliwość?
– Zapowiedzi są takie, że offset będzie traktowany w sposób należyty i że Polska musi mieć z tego tytułu wymierne korzyści. Chodzi tu m.in. o pozyskanie nowoczesnych technologii, nowych rozwiązań itd., co przyniesie konkretny zysk całej polskiej gospodarce.
Jednak poza deklaracjami...
– Ma pan rację, bo póki, co rzeczywiście są słowa i na horyzoncie nie widać jeszcze konkretnych efektów. Natomiast to, co się da zauważyć, to fakt, że rozmowy z potencjalnymi dostawcami sprzętu wojskowego dla naszej armii nie są już takie gładkie i przyjemne, jak to bywało dotychczas, kiedy firmy zagraniczne ogrywały nas – w zasadzie – już w blokach startowych. Takie zgoła inne podejście sprawia, że potencjalni dostawcy sprzętu muszą przygotować i przedstawić rozsądną ofertę. Natomiast jeśli chodzi o duże programy takie jak „Wisła” czy „Homar”, które są dopiero przed nami, w zdecydowany sposób będą świadczyły, w jaki sposób słowa i deklaracje obecnego kierownictwa MON zamienią się w czyny. Dotyczy to również programu śmigłowcowego, który jak wiemy, jest w fazie negocjacji i nie kryję, że bardzo chciałbym jak najszybciej poznać efekty tych rozmów. Póki co nie potrafimy powiedzieć, jakim efektem się zakończą te negocjacje, bo na obecnym etapie, który jest objęty tajemnicą przetargową, nie mamy pogłębionej analizy.
Kto w minionych latach odpowiada za te karygodne zaniedbania i pozbawienie polskiej gospodarki należnego, potężnego zastrzyku w postaci nowych technologii?
– Najprościej można byłoby powiedzieć, że winę ponoszą poprzednie rządy. Resort obrony za rządów premierów Donalda Tuska i Ewy Kopacz zachowywał się tak, jak to kiedyś słusznie określił Janusz Onyszkiewicz: – czyli jak klient, który idzie do piekarni i zależy mu tylko na jednym, żeby kupić świeże bułeczki. Chodzi o to, że wspomnianych rządów nie interesowało to, kto produkuje dany sprzęt i za ile, natomiast ważne było przede wszystkim to, żeby ich potrzeby zostały zaspokojone. Ponadto za zaniedbania w sprawach offsetu i przy pozyskiwaniu nowych technologii odpowiada też byłe kierownictwo resortu gospodarki, a przede wszystkim minister skarbu, który wydawał zgodę na takie a nie inne transakcje. I to jest lista głównych winowajców karygodnych zaniedbań w dziedzinie zaniedbań offsetowych.
Czy dzisiaj zdefiniowanie odpowiedzialności jest prostsze?
– Zdecydowanie tak. Tak naprawdę właścicielem zakładów zbrojeniowych jest Minister Obrony Narodowej, co więcej – następuje tu zbieżność celów i interesów. Nie jest więc tak, że nie wiadomo kto i za co odpowiada. Pośrednio, a w niektórych przypadkach bezpośrednio za pozyskanie nowych technologii i za sytuację w zakładach zbrojeniowych odpowiada szef MON, który ma obowiązek pilnowania porządku poprzez swoich urzędników.
Mam nadzieję, że jeszcze pod koniec tego roku będziemy mieć pierwsze jasne sygnały, w jakim kierunku to wszystko zmierza. Bez wątpienia odbudowa narodowego potencjału obronnego jest potrzebna i możliwa.
Jak ocenia Pan zaprezentowany ostatnio Kodeks Polskiej Grupy Zbrojeniowej?
– Jest to już kolejny program w tym obszarze, który jest nam prezentowany. Poczynając od czasów Bumaru czy Polski Holding Obronny poprzez twórców Polskiej Grupy Zbrojeniowej tych wersji modernizacyjnych widzieliśmy już kilka. Za czasów Bumaru pod egidą Edwarda Nowaka była taka niemiecka firma Roland Berger, która za ponad pięć milionów złotych opracowała program modernizacyjny, który następnie został wyrzucony do kosza i nikt go nie realizował. Dlatego również tym razem z pewnym dystansem patrzymy Kodeks Polskiej Grupy Zbrojeniowej opracowany przez władze spółki.
Co budzi zastrzeżenia?
– Zgadzamy się co do tego, że ten kodeks jest zbiorem słusznych haseł, ujednoliconych procedur i regulacji obowiązujących wszystkie podmioty wchodzące w skład PGZ, ale tak naprawdę będzie się on realizował poprzez konkretne działania. I dopiero w praktyce zobaczymy, jak będzie wyglądała strategia funkcjonowania poszczególnych podmiotów. Np. w jaki sposób będzie funkcjonowało Biuro Handlu Zagranicznego, co to jest i jaką rolę ma spełniać Centrum Usług Biznesowych i jakie kompetencje będzie posiadało. I te oraz szereg innych kwestii wymaga uszczegółowienia. Dzisiaj było pierwsze wprowadzenie i pierwsze rozmowy na ten temat z prezesem i zarządem PGZ, poprosiliśmy o dokumenty i dopiero po zapoznaniu się z ich treścią na tej podstawie wydamy oficjalne stanowisko Sekcji Krajowej Przemysłu Zbrojeniowego NSZZ „Solidarność”. Na dzień dzisiejszy, pomijając to, że Kodeks PGZ jest generalnie zbiorem słusznych haseł, to pewne rozwiązania zawarte w Centrum Usług Biznesowych budzą nasze poważne wątpliwości. Chodzi o coś, co nazywamy próbą zawłaszczania kompetencji spółek.
Jak zatem lepiej wykorzystywać moce produkcyjne polskich przedsiębiorstw?
– Przede wszystkim należy kontynuować procesy konsolidacyjne przećwiczone i sprawdzone w wielu krajach takich jak chociażby Wielka Brytania, Stany Zjednoczone czy Niemcy, gdzie następowała koncentracja przemysłu obronnego w grupy produktowe, a dopiero później tworzenie wspólnych centrów zakupowych, centrów dystrybucyjnych itd. Doświadczenia większych gospodarek niż polska pokazują, że jest to do opanowania, ale potrzebna jest systematyczna i konsekwentna praca w tym kierunku. Mam nadzieję, że uda się nam osiągnąć porozumienie. Najważniejszy jest cel, a mianowicie stworzenie dużego, skonsolidowanego, dobrze funkcjonującego polski koncernu zbrojeniowego, który będzie w stanie – w przyszłości – konkurować z najpotężniejszymi. Jest ku temu odpowiedni potencjał, który trzeba bezwzględnie wykorzystać.
Co jeśli chodzi o wyposażenie polskiej armii możemy produkować w kraju, a co będziemy musieli kupować od innych?
– Posiadamy wieloletnie doświadczenia w zakresie produkcji rakiet krótkiego zasięgu, w produkcji amunicji różnego rodzaju i kalibru, możemy się też poszczycić produkcją radarów, elektroniką. Również w przemyśle pancernym mamy się czym poszczycić, mamy też dobrze rozwinięty przemysł chemiczny, który produkuje również na potrzeby zbrojeniowe. Oczywiście nie oznacza to, że Polska jest w stanie samodzielnie wyposażyć swoją armię. Nie możemy np. zbudować okrętów podwodnych czy samolotów odrzutowych i nie chodzi tu bynajmniej o potencjał intelektualny, który jest na wysokim poziomie, ale specjalizacja we wspomnianych obszarach wymaga ogromnych nakładów a my póki, co jesteśmy na to za biedni. Dzisiaj do realizacji określonych projektów uzbrojenia angażuje się nie jedno, a kilka państw. I my powinniśmy w tego typu projektach uczestniczyć w zależności od posiadanych kompetencji. W tym, w czym jesteśmy mocni, rozwijajmy, rozbudowujmy swoją obecność na rynkach, które kiedyś przed laty mieliśmy opanowane, a które przez głupotę liberalnych rządów Platformy i PSL utraciliśmy. Myślę tu przede wszystkim o rynkach azjatyckich, o rynkach afrykańskich, nie unikając współpracy z Ameryką czy z Europą.