logo
logo
zdjęcie

Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Czas skończyć z układami

Środa, 25 października 2017 (19:55)

Aktualizacja: Piątek, 27 października 2017 (10:07)

Z Krzysztofem Wyszkowskim, współtwórcą i byłym działaczem Wolnych Związków Zawodowych, doradcą premierów Jana Krzysztofa Bieleckiego i Jana Olszewskiego, członkiem Kolegium IPN, rozmawia Mariusz Kamieniecki.

Z wyrokami sądu się nie dyskutuje, ale po wczorajszym wyroku Sądu Okręgowego w Gdańsku Pan jednak taką dyskusję, co więcej – krytykę podejmuje. Dlaczego?

– Wyrok Sądu Okręgowego w Gdańsku nie jest prawomocny, co więcej – nie mam jeszcze jego uzasadnienia. Oczywiście złożyłem wniosek o pisemne uzasadnienie wyroku i z pewnością złożę także apelację. Dlatego w tej fazie jako strona mam prawo wyrażania swoich opinii na temat tego wyroku, który uważam za niesłuszny.

Na czym opiera Pan to przekonanie?

– Przede wszystkim dlatego, że ten wyrok pomija zupełnie istotę rzeczy. Mianowicie sędzia świadomie odrzuciła zapoznanie się z agenturalnością Lecha Wałęsy, a przecież o to w tej całej sprawie tak naprawdę chodzi. Przedstawiłem sądowi kopię obu teczek Wałęsy, czyli teczkę personalną i teczkę pracy z lat 1970-1976 agenta TW „Bolek”, gdzie znajduje się odręcznie napisane zobowiązanie do współpracy, podpisane: Lech Wałęsa „Bolek”, ponadto doniesienia „Bolka”, a także notatki funkcjonariuszy SB sporządzone ze spotkań z TW. Tymczasem sąd odrzucił mój wniosek o zapoznanie się z tą dokumentacją. Co więcej, powtórzył stwierdzenie, że nie było dowodów dotyczących agenturalności Lecha Wałęsy i jego współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa PRL.

Z czego Pana zdaniem wynika takie podejście?  

– Sąd oczywiście sądzi na podstawie przepisów prawa, ale również na podstawie wiedzy i doświadczenia życiowego. Tymczasem w tej konkretnej sprawie sąd odrzuca wiedzę, która jest obligatoryjna. Przecież sąd wie, co się dzieje w Polsce, ale w mojej ocenie świadomie odrzuca tę wiedzę. I to jest rażący, wręcz niedopuszczalny błąd. 

Będzie apelacja?

– Oczywiście. W związku z tym, że w Sądzie Najwyższym zalega – przyjęty do rozpoznania – wniosek o wznowienie procesu w tej sprawie, a w Trybunale Sprawiedliwości w Strasburgu jest także złożona moja skarga na wyrok Sądu Apelacyjnego w Gdańsku z marca 2011 r., nakazującego mi przeproszenie Lecha Wałęsy za nazwanie go tajnym współpracownikiem SB; to ten wczorajszy wyrok Sądu Okręgowego w Gdańsku jest niejako zawieszony w próżni. Jak słyszymy, podczas obrad sejmowej komisji śledczej ds. wyjaśnienia kulis afery Amber Gold Trójmiasto to „mała Sycylia”, gdzie wszyscy są ze sobą powiązani: mafia, bandyci, prokuratura i sądy również.

Odważna teza…

– Powiedziałem to na podstawie mojej wiedzy i doświadczenia, ale dzisiejsze zeznania Sylwestra Latkowskiego przed komisją śledczą w precyzyjny sposób obnażają to środowisko.  

Czuje się Pan nękany?

– Zdecydowanie tak. Co więcej, zastanawiam się, jak zażądać dochodzenia w sprawie tego nękania. Sądy gdańskie w wielu sprawach przeciwko mnie działały w sposób skandaliczny. Były przypadki, gdzie skazywano mnie nawet bez procesu, kiedy protestowałem, krzyczano na mnie, odbierano mi głos. Jedna z sędziów nie zgodziła się w mojej sprawie na udział adwokata. To są sytuacje, które z formalnoprawnego punktu widzenia wydają się wręcz nierealne, ale okazuje się, że jednak możliwe. Sąd Apelacyjny w Gdańsku na pierwszej rozprawie, kiedy Lech Wałęsa złożył oświadczenie sprzeczne z powództwem, które sam wytoczył przeciwko mnie. Wówczas sąd odrzucił to oświadczenie, niejako dopasowując wszystkie dowody pod z góry postawioną tezę. Również kiedy zeznawał świadek Bronisław Geremek, który pytany przez sąd odpowiedział, że nie pamięta wydarzeń, o których była mowa, sędzia sama dopowiedziała, że Geremek ma dobrą pamięć, a skoro on nie pamięta, to znaczy, że takiego wydarzenia w ogóle nie było, a co za tym idzie, że ja jestem winny. To są rzeczy nieprawdopodobne.

Te wszystkie wydarzenia dotyczące Pana osoby mają miejsce w momencie, kiedy decyduje się przyszły kształt sądownictwa w Polsce. Czy nie jest to zatem argument, że w wymiarze sprawiedliwości są potrzebne głębokie zmiany?

– Kiedy 24 lipca tego roku prezydent Andrzej Duda ogłosił, że zawetuje ustawy: o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, już wtedy napisałem, że jest to błąd. I nadal podtrzymuję swoją ocenę. Niestety, ale te prezydenckie weta, od których minęły trzy miesiące, to był ważny sygnał dla całego postkomunistycznego układu wciąż – niestety – panującego w sądownictwie, że ma ono wsparcie ze strony najwyższego urzędu w państwie. Dlatego nie dziwmy się, że to zdegenerowane w dużej mierze środowisko prokuratorsko-sędziowskie, które miało świadomość rychłego upadku, nagle odżyło, wychodząc z założenia, że nadal będzie tak, jak było, bo w osobie prezydenta mają gwaranta przetrwania.

I to dlatego komentując orzeczenie Sądu Okręgowego w Gdańsku, zadedykował Pan prezydentowi Andrzejowi Dudzie jako materiał do przemyśleń?

– Tak. Dlatego że uważam, iż prezydent Duda jest w dużym stopniu odpowiedzialny za to, w jakim kierunku pójdzie wymiar sprawiedliwości w Polsce. Chodzi o to, czy skończą się macki sięgające PRL, czy może sędziowskie kasty nadal będą miały się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Awanse ludzi ze środowiska prokuratorsko-sędziowskiego były, są i będą tak długo, jak ten cały układ nie zostanie rozbity. Kiedyś jedna z prokuratorów, która w sprawie Lecha Wałęsy skierowała przeciwko mnie oskarżenie do sądu, natychmiast po tym fakcie awansowała do Prokuratury Apelacyjnej, po czym umorzyła śledztwo w sprawie tzw. moskiewskiej pożyczki w części dotyczącej Leszka Millera. Można zatem odnieść wrażenie, że do represjonowania mnie używane są osoby „specjalnego zaufania”, które następnie robią karierę. 

Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki

NaszDziennik.pl