logo
logo

Zdjęcie: IPN/ Inne

Nie odbudujemy obiektu, który był nielegalny

Sobota, 25 listopada 2017 (20:25)

Z Januszem Słabickim, wójtem Gminy Stubno, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Strona ukraińska jako powód napięć w relacjach z Polską podaje rozebranie pomnika w Hruszowicach, co więcej od jego odbudowy uzależnia zgodę na polskie ekshumacje na Ukrainie. Pan podjął decyzję o rozbiórce nielegalnego pomnika w Hruszowicach, czuje się Pan odpowiedzialny za międzynarodowy konflikt?

– Tak postawiona teza bardzo mi schlebia. Niemniej jednak cała ta sprawa pokazuje, na jak absurdalnym założeniu jest budowana ukraińska narracja. To także próba ukrycia prawdy, mianowicie, że nielegalne upamiętnienie na cmentarzu w Hruszowicach zostało rozebrane zgodnie z polskim prawem. I tutaj w zasadzie dyskusja powinna się kończyć. Dlatego stawianie przez stronę ukraińską warunków i uzależnianie dalszych ekshumacji polskich ofiar zbrodni ukraińskich nacjonalistów od odbudowy nielegalnego pomnika w Hruszowicach jest niedorzeczne. Zatem jeśli państwo polskie chce zachować godność i dobre imię, to powinno w tej sprawie działać stanowczo, mądrze, nie zgadzać się na takie stawianie sprawy, a już na pewno nie ulegać ukraińskiej presji.   

Środowiska ukraińskie wykorzystywały ten pomnik do manifestowania ideologii banderyzmu?

– W mojej ocenie jak najbardziej. Nielegalny pomnik został wzniesiony w 1994 r. z inicjatywy Związku Ukraińców w Polsce, co istotne bez konsultacji z wojewódzkim konserwatorem zabytków i Radą Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Fragmenty kamienne i tablice z brązu przywiózł ze Lwowa i umieścił na cokole jeden z mieszkańców Hruszowic, były członek UPA. Konstrukcja upamiętnienia, treść tablic mówiła o bohaterach czterech kureni upowskich, a sam monument był opatrzony napisem: „Chwała bohaterom UPA, bojownikom o wolną Ukrainę”. Co również ważne, był to obiekt wyłącznie o znaczeniu symbolicznym, bowiem nie krył żadnego pochówku, nigdy nie też był poświęcony ofiarom Ukraińców, a jego wydźwięk był stricte probanderowski. To był kult OUN-UPA w czystej postaci. Nie było tam żadnego nawiązania do pogrzebanych na tym cmentarzu ukraińskich żołnierzy, którzy walczyli o Ukrainę, za to pomnik nawiązywał czy wręcz sławił „herojów” z UPA. O jego usunięcie od lat bezskutecznie apelowały środowiska kresowe, sprawy nie był też w stanie załatwić lokalny samorząd, bo kolejne polskie władze były głuche na głosy środowisk kresowych i patriotycznych.

Cykliczne uroczystości, które się odbywały przy tym pomniku, miały wydźwięk probanderowski?

– Na początku nie, natomiast z czasem były przemycane systematycznie, powoli, dyskretnie flagi banderowskie, był śpiewany hymn OUN-UPA „Czerwona kalina”, skandowano też banderowskie okrzyki: „Sława Ukrainie! Herojam Sława!” oraz „Sława Nacji! Smert Woroham!”. W uroczystościach brali też udział umundurowani kombatanci OUN-UPA. W zeszłym roku podjęto nawet próby uporządkowania obejścia wokół upamiętnienia, a prace te wykonywali ludzie w mundurach moro do złudzenia przypominających upowskie umundurowanie.

Jak postrzegali to okoliczni mieszkańcy?   

– Dla ludzi nie było to obojętne, powiem więcej – takie działania, takie zachowania podczas uroczystości, które niby miały być religijne, a faktycznie były proupowskie, zaczęły budzić grozę. Zwłaszcza w tym miejscu upowska symbolika, probanderowskie treści źle się kojarzyły. To było nic innego jak szerzeniu kultu OUN-UPA, który nam, Polakom, kojarzy się jednoznacznie ze zbrodniami dokonanymi na naszych rodakach na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. W tej sytuacji trudno, żeby nie było żadnej reakcji. Wydźwięk tego pomnika był jednoznaczny, stąd też tak mocny nacisk ze strony środowisk nacjonalistycznych na Ukrainie na odbudowę tego upamiętnienia. Tylko że tym środowiskom wcale nie chodzi o upamiętnienie poległych ukraińskich żołnierzy, którzy walczyli o wolność tego kraju, ale o usankcjonowanie jednoznacznie antypolskiej symboliki.

Skąd takie przekonanie?

– Usuwając nielegalny pomnik gloryfikujący OUN-UPA – z ewidentnie antypolskimi symbolami – pozostawiliśmy fragment tego upamiętnienia – krzyż. Po renowacji ten krzyż  został ustawiony na tym samym miejscu i poświęcony sprawiedliwym Ukraińcom, którzy zginęli z rąk zbrodniarzy OUN-UPA za to, że pomagali Polakom. I tego faktu jakoś nikt nie podnosi, natomiast na czoło wybija się likwidację upamiętnienia „herojów” z UPA.

Z jakim wydźwiękiem – po polskiej stronie – spotkała się likwidacja pomnika w Hruszowicach?  

– Usunięcie nielegalnego obiektu było – jak sądzę – wyjściem naprzeciw oczekiwaniom społeczeństwa, zwłaszcza tych Polaków, którzy osobiście bądź ich najbliżsi doświadczyli, czym była OUN-UPA i zbrodnie ludobójstwa dokonane na mieszkańcach Wołynia i Małopolski Wschodniej. W mojej ocenie poza nielicznymi przedstawicielami MSZ i ambasadorem RP na Ukrainie Janem Piekło każdy z podobnym obiektem postąpiłby tak, jak my zrobiliśmy w Hruszowicach.

Czy osobiście spotkał się Pan z naciskami dotyczącymi odbudowy na nowo tego pomnika?

– Jak do tej pory takich nacisków nie było. Póki co cała ta narracja jest budowana od góry. Głos zabiera ambasador Ukrainy Andrij Deszczyca, który próbuje przekonywać, że proces budowania tożsamości historycznej i narodowej Ukrainy nie jest antypolski, że na Ukrainie nie ma antypolskich nastrojów i jak zapewnia – będzie robił wszystko, żeby odblokować wstrzymany proces poszukiwań i ekshumacji polskich ofiar zbrodni ukraińskich nacjonalistów. Pozostaje też kwestia szefa ukraińskiego IPN – negacjonisty wołyńskiego – Wołodymyra Wiatrowycza, który za swoje antypolskie wypowiedzi powinien zostać odwołany. I o tym się teraz mówi. Natomiast co do mojej osoby nic mi nie wiadomo, żeby ktokolwiek próbował mi zaszkodzić. Jednakże ta cisza nie oznacza, że takich planów nie ma, ale tak jak wspomniałem, najpierw przygotowuje się grunt propagandowy, a dopiero w kolejnych etapach mogą się pojawić naciski na moją osobę. Tyle tylko, że jakiekolwiek próby zaatakowania mojej osoby byłyby niedorzeczne.

Jak od strony prawnej wygląda proces uzyskiwania zgody na tego typu upamiętnienie?

– Sprawa jest jasna i prosta, mianowicie w Polsce zarządcami cmentarzy komunalnych są wójtowie i jeśli chodzi o pomniki nagrobne, to nie ma żadnych innych wymogów poza formalnością opłaty za miejsce pochówku. Natomiast jeśli mówimy o upamiętnieniu nienagrobnym, a z takim mieliśmy do czynienia w Hruszowicach, to w tym wypadku jest inna dwutorowa procedura. Przede wszystkim trzeba uzyskać zgodę Instytutu Pamięci Narodowej, co do zgodnej z polskim prawem treści napisów, a po drugie, trzeba otrzymać zgodę administratora terenu, czyli miejscowej społeczności. Biorąc to pod uwagę, żadnej zgody na odbudowę upamiętnienia na cmentarzu w Hruszowicach nie będzie, bo być nie może – chyba żeby powstała inna koncepcja pomnika, inaczej – zgodnie z polskim prawem – zostałyby rozłożone akcenty. Wtedy możemy zacząć merytorycznie rozmawiać. Natomiast żadne prikazy z Kijowa nie robią na nas wrażenia. Nie odbudujemy obiektu, który był nielegalny. Wszelka presja jest chora, absurdalna i na to przyzwolenia nie będzie.

Dziś Ukraińcy podnoszą kwestię zakazu wjazdu dla określonych prominentnych osób do Polski…

– To kolejny przejaw obłudy i zakłamania. Można powiedzieć, że „ubrał się diabeł w ornat i ogonem na Mszę dzwoni”. Jak można być do tego stopnia obłudnym, perfidnym, podnosząc temat niewpuszczenia na terytorium Polski sekretarza Międzyresortowej Komisji Ukrainy ds. Upamiętnień Swiatosława Szeremety, skoro samemu – wcześniej – wydaje się zakaz wjazdu na terytorium Ukrainy prezydentowi Przemyśla Robertowi Chomie i innym ważnym urzędnikom, historykom, którzy mówią prawdę, nazywając rzeczy po imieniu. I kiedy my bardzo nieśmiało – po zapowiedzi min. Waszczykowskiego próbujemy wydać zakaz wjazdu do Polski ewidentnym polakożercom i kłamcom wołyńskim, jak wspomniany Swiatosław Szeremeta czy Wołodymyr Wiatrowycz, to robi się z tego wielki szum. Ukraińcy mają ten sposób działania opanowany do perfekcji. Podnoszą rwetes, zapominają, że wcześniej sami stosują takie metody. Tego szumu, jaki się podnosi teraz na Ukrainie, nie należy poważnie brać pod uwagę, co więcej – należy rozszerzyć listę osób z zakazem wjazdu do Polski o tych wszystkich, którzy przemycają do nas symbolikę banderowską w postaci flag.

Czy do tego nie potrzeba narzędzia prawnego?

– Zgadza się, tylko takiego narzędzia póki co nie ma. Niestety, stosowny projekt ustawy dotyczącej penalizacji banderyzmu – kolejny zresztą – spoczywa w sejmowej zamrażarce.

Polacy, którzy odkłamują polsko-ukraińską historię – jak Pan zauważył – też nie są wpuszczani na terytorium Ukrainy. Pan też jest persona non grata?

– Jeśli o mnie chodzi, to dopóki państwo ukraińskie będzie wyglądało tak jak wygląda dzisiaj i szczególnie w zachodniej części Ukrainy będą rządzić banderowcy, to nie mam zamiaru się tam udawać, tylko po to, żeby sprawdzić, czy jestem na czarnej liście. Natomiast jestem przekonany, że po tym, co zrobiliśmy z nielegalnym pomnikiem w Hruszowicach, to przy próbie wjazdu na Ukrainę w sposób spektakularny zostałbym zawrócony do Polski. Mimo iż jestem wielkim sympatykiem Lwowa i naszych Kresów, nie dam Ukraińcom tej satysfakcji.  

Tak napiętych jak obecnie relacji między Polską a Ukrainą nie było od lat. Co jest źródłem pogorszenia relacji, bo pomnik w Hruszowicach wydaje się tylko pretekstem?

– Powód jest jasny. Wreszcie polskie władze – w tym wypadku PiS – zaczęły rozumieć, że są przez probanderowskie ukraińskie władze wykorzystywane, kiwane i ośmieszane na każdym kroku. Jako obywatel Rzeczypospolitej mam nadzieję, że nasz rząd: prezydent, szef MSZ wreszcie staną z kolan i w przeciwieństwie do swoich poprzedników zaczną z Ukraińcami rozmawiać na argumenty, w prawdzie, a nie w poczuciu fałszywej przyjaźni z fałszywą narracją, przy nieprawdziwym założeniu, że Ukraina to nasz sojusznik i strategiczny partner, co jest ewidentną nieprawdą.

Pierwsza okazja będzie zdaje się już w grudniu, kiedy prezydent Duda uda się na Ukrainę z oficjalną wizytą. Czego Pan oczekuje po tej wizycie od prezydenta RP?

– Mam nadzieję, że prezydent Andrzej Duda pierwszy raz jako najwyższy przedstawiciel państwa polskiego zdejmie serwilistyczną czapeczkę i powie wprost Ukraińcom, tak jak to zrobił prezes Jarosław Kaczyński, a powtórzył min. Witold Waszczykowski, że Ukraina z Banderą – do Europy nie wejdzie, a jeśli nawet, to na pewno nie przy wsparciu Polski. Trzeba, aby państwo ukraińskie się przyznało do ludobójstwa dokonanego na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej i dopiero wówczas będzie można rozmawiać o wybaczeniu, ale tylko w świetle prawdy. Prawda jest kluczem do zgody, a wszelkie półprawdy – jak mawiał śp. ks. abp Ignacy Tokarczuk, są kłamstwem. Na fałszywej narracji i mydleniu oczu nie da się budować poprawnych relacji międzyludzkich, a tym bardziej między państwami. Powiem więcej, bezczynność naszych władz – na dłuższą metę – spowoduje, że z czasem narracja ukraińska pójdzie jeszcze dalej i to oni będą ofiarami, a Polska katem.

Ukraińcy będą próbowali wykorzystać tę wizytę do swoich celów?

– Na sto procent tak będzie. Przypomnę, jak dał się wrobić Bronisław Komorowski, który jako prezydent RP gościł w Radzie Najwyższej Ukrainy, był poklepywany po ramieniu, a kiedy opuścił Werchowną Radę, dokładnie w tym samym dniu ukraiński parlament przyjął uchwałę, uznając za „bojowników o wolność i niezależność Ukrainy” m.in. członków OUN-UPA, odpowiedzialnej za mordy na Polakach. Obawiam się, że przedstawiciele ukraińskich władz jak Szeremeta czy Wiatrowycz i im podobni mogą chcieć wykorzystać prostolinijność naszego prezydenta, bo to są cyniczni, bezwzględni ludzie, którzy rozumieją tylko język siły. Jeśli chcemy zachować język dyplomacji, to na pewno nie z tą nacją. Póki co to Ukraińcy są od nas zależni, a nie odwrotnie. Dlatego rozmawianie de facto z naszym wrogiem, z potomkami morderców naszych rodaków, którzy nie chcą się przyznać do popełnienia zbrodni ludobójstwa, nie ma sensu. 

Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki

NaszDziennik.pl