logo
logo

Zdjęcie: M.Borawski/ Nasz Dziennik

Kwaśniewski jak bumerang

Czwartek, 27 grudnia 2012 (02:06)

Były prezydent Aleksander Kwaśniewski ma odrodzić lewicę, zapewnić jej powrót do władzy – takie jest oczekiwanie lewicowego obozu politycznego. Ale bardzo wątpliwe, żeby ta operacja się udała, bo Polacy, nawet ci o lewicowych poglądach, wcale nie tęsknią za Kwaśniewskim.

O powrocie Kwaśniewskiego do czynnej polityki słychać raz po raz. Teraz podobno jest to jednak bardziej realne niż wcześniej, a były prezydent ma stać się osobą, pod której przywództwem w jednym ugrupowaniu będą się mogli odnaleźć członkowie SLD i Ruchu Palikota.

Ku nowej partii prze zwłaszcza Janusz Palikot, który widzi, że jego własna polityczna inicjatywa ugrzęzła w martwym punkcie, a na nienawiści do Kościoła katolickiego i promowaniu homoseksualizmu, feminizmu i innych lewackich idei już daleko się nie zajedzie.

Dlatego Palikot na lewo i prawo rozpowiada, że oto w lutym dojdzie do jego spotkania z Kwaśniewskim, po którym w zasadzie będzie już można mówić o tym, że na scenie politycznej rodzi się nowa partia. Ale choć sam Kwaśniewski od dawna głosił pomysł zjednoczenia SLD i Ruchu Palikota, to jednak nie jest już tak do tego projektu przekonany jak kiedyś. Dlaczego?

Przede wszystkim Janusz Palikot jest niewiarygodny, bo swoimi wieloma politycznymi decyzjami udowodnił, że słuszne są podejrzenia, iż jego ruch powstał z inicjatywy Donalda Tuska, aby zagospodarować część lewicowego elektoratu.

Więc teraz w „zjednoczonej lewicy” Palikot mógłby odgrywać rolę konia trojańskiego PO. Poza tym dawni parlamentarzyści SLD, współpracownicy Kwaśniewskiego, przekonują, że były prezydent wkroczy do gry, jeśli zgodzi się na to SLD.

Leszek Miller zaś z dużą rezerwą traktuje Palikota. Nawet ostatnie przyjazne deklaracje niewiele tu zmieniają. Jeśli Miller nie da zielonego światła, Kwaśniewski nie ruszy ze swoją inicjatywą, bo nie chce rozbijać lewicy – która mogłaby się znaleźć poza parlamentem. Można jednak odnieść wrażenie, że tamto środowisko wręcz żąda od Kwaśniewskiego podjęcia działań, licząc, że tak jak 20 lat temu zapewni on lewicy powrót do władzy. Ale te oczekiwania są zbyt wygórowane.

Klub dyskusyjny

Aleksander Kwaśniewski na razie stara się gromadzić lewicowych polityków na spotkaniach dyskusyjnych, które odbywają się choćby przy okazji różnych seminariów organizowanych przez fundację byłego prezydenta. Pojawiają się na nich, poza Millerem, np. Józef Oleksy, Ryszard Kalisz, Włodzimierz Cimoszewicz, Andrzej Celiński, Tomasz Nałęcz czy kojarzeni z lewicą naukowcy i przedsiębiorcy.

Sam gospodarz zaś coraz częściej krytykuje premiera Donalda Tuska, zwłaszcza za decyzje gospodarcze jego rządu, co też po lewej stronie jest traktowane jako przygotowywanie się Kwaśniewskiego do powrotu do polityki, bo w przeszłości był on raczej osobą częściej chwalącą rząd niż go ganiącą. I zewsząd też Kwaśniewski słyszy, że lewica potrzebuje nowego lidera, że tylko on jest w stanie to brzemię udźwignąć, bo inni już się skompromitowali.

Tyle że jak wynika z badań socjologicznych, tylko około 14 proc. potencjalnych wyborców lewicy widzi w roli przywódcy Kwaśniewskiego. Co prawda wygrał on ten sondaż, ale to marny wynik, świadczący o tym, że i były prezydent dla lewicy przestał być liderem, a w te buty ubierają go media i politycy liczący, że przy pomocy Kwaśniewskiego wrócą jeszcze do „pierwszej ligi”.

– Brakuje wiary w to, że nawet Aleksander Kwaśniewski może jeszcze odegrać istotną rolę w polityce – tłumaczy politolog Wawrzyniec Konarski. I zaznacza, że wśród młodego elektoratu były prezydent ma minimalne, kilkuprocentowe poparcie, czyli w większości w roli przywódcy widzą go ludzie w średnim wieku lub starsi, którzy idealizują rządy Kwaśniewskiego. Wpływ na to ma zapewne i fakt, że dla młodej lewicy były prezydent jest kompletnie niewiarygodny, to dla nich „kawiorowy socjalista”, który żyje w luksusie, z dala od problemów zwykłych ludzi. Więc na ich poparcie nie ma co liczyć.

– Olek ma tego świadomość, że przez większość ludzi nie jest uważany za tego, który odrodzi lewicę. Dlatego nie zrobi żadnego zdecydowanego kroku, dopóki nie będzie przekonany, że ma szansę na sukces. Nie chce się ośmieszyć, a stałoby się tak, gdyby jego powrót nie uchronił lewicy od kolejnych klęsk wyborczych – mówi „Naszemu Dziennikowi” jeden z byłych posłów SLD, cały czas utrzymujący dobre kontakty z Kwaśniewskim.

Lewa lista do PE?

Od polityków słyszymy, że pod wodzą Aleksandra Kwaśniewskiego ma powstać lewicowa lista w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Czasu na jej tworzenie i promowanie jest niewiele, bo głosowanie już w połowie 2014 roku. Ale o tym, że ten scenariusz trzeba brać pod uwagę, ma świadczyć choćby rosnąca aktywność eurodeputowanych wybranych z listy SLD w 1999 roku.

Skrajnym przykładem jest Marek Siwiec, który rzucił legitymację Sojuszu i otwarcie mówi o potrzebie budowania nowej partii. Podobno poszło właśnie o wybory do PE. Prawda jest taka, że i jego koledzy z chęcią wystartowaliby z listy, która ponownie zapewni im mandaty, bo SLD ma niskie poparcie. A podobno na listę Kwaśniewskiego miałoby głosować przynajmniej 20 proc. Polaków. Choć nie wiadomo, skąd się wzięła tak duża liczba, bo nikt nie robił badań sondażowych, które dawałyby taki wynik, ale „20 proc. poszło w świat”.

Były poseł SLD mówi nam, że cały czas czeka na to, że Kwaśniewski stanie na czele takiej listy, bo i sam chciałby z niej wystartować do PE. Obawia się jednak, że nic z tego nie będzie, bo taka lista ma obecnie nikłe szanse na powodzenie, mogłaby zdobyć ledwie kilka mandatów. Ma to związek z obowiązującą ordynacją wyborczą do PE, gdzie kraj jest podzielony na okręgi, a liczba mandatów, które się w nich rozdziela, zależy nie tylko od liczby mieszkańców, ale i frekwencji wyborczej. Ta skomplikowana ordynacja ma być zmieniana, ale raczej nie w tym kierunku, jaki byłby najlepszy dla Aleksandra Kwaśniewskiego.

– Nasza lista miałaby duże szanse na sukces tylko wtedy, gdyby cała Polska tworzyła jeden okręg wyborczy. Wtedy Kwaśniewski, stając na jej czele, zbierałby głosy w całym kraju także dla innych kandydatów – wyjaśnia polityk. – Tylko że wątpię, aby taka ordynacja została uchwalona. Bo niby komu miałoby na tym zależeć? PO nie, bo przecież Tusk nie będzie wzmacniał opozycji. A w dodatku protestować będzie na pewno PSL, bo im groziłoby, że w przypadku list krajowych nie zdobędą ani jednego mandatu – wyjaśnia nasz rozmówca.

Oficjalnie politycy lewicy są pełni optymizmu, wierzą w sukces listy Kwaśniewskiego, która potem miałaby dać początek „nowej partii”. Ale w rzeczywistości sami nie wierzą w powodzenie, bo i Kwaśniewski nie jest już tym politykiem, który uwodził wyborców na jarmarkach, tańcząc disco polo. Także skompromitowana lewica jest coraz mniej popularna w społeczeństwie i nawet powrót byłego prezydenta do czynnej polityki niewiele tu zmieni.

Krzysztof Losz

Nasz Dziennik