logo
logo

Zdjęcie: E.Sądej/ Nasz Dziennik

Paraliż w ochronie zdrowia staje się faktem

Wtorek, 1 stycznia 2013 (07:54)

Aktualizacja: Wtorek, 1 stycznia 2013 (07:55)

Ze Zdzisławem Szramikiem, wiceprzewodniczącym Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, członkiem prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej, rozmawia Mariusz Kamieniecki 

 

Dobiega końca rok funkcjonowania ustawy refundacyjnej. Czy uporządkowała ona, jak zapowiadały resort zdrowia i NFZ, sytuację na rynku leków refundowanych?

- Na początku należy się pewne sprostowanie. Mianowicie mija rok niefunkcjonowania ustawy refundacyjnej, bo de facto ona wciąż nie funkcjonuje, o czym wiemy zarówno my, lekarze, jak i pacjenci. Zgodnie z tą ustawą Ministerstwo Zdrowia co dwa miesiące aktualizuje listę leków refundowanych w formie obwieszczenia, co najboleśniej odczuwają zdezorientowani pacjenci. Ten dziwny produkt resortu zdrowia już dwukrotnie był nowelizowany - zaraz w styczniu i potem w czerwcu - a mimo to dalej sieje zamęt. Mało tego, kolejna nowelizacja ustawy refundacyjnej zapowiadana jest na przyszły rok. To najlepiej świadczy o przydatności tego dokumentu i o kompetencjach jego autorów. W mojej ocenie – lekarza, który wystawia recepty i słyszy ciągłe narzekania pacjentów, którzy te recepty muszą realizować - ustawa nie funkcjonuje, a jedynie wszystkim utrudnia życie. To dziwoląg niespotykany nigdzie indziej na świecie. Takie rzeczy mogą zdarzać się tylko w Polsce.

Co budzi największe kontrowersje środowiska medycznego?

- Przede wszystkim bulwersuje to, że nie można normalnie wykonywać zawodu. Lekarz, wypisując receptę, wciąż musi się obawiać, czy nie narazi się na jakieś konsekwencje ze strony NFZ czy pracodawcy, jeżeli wystawiając receptę, narazi go na szwank. Problemem jest także to, że mamy niedobór lekarzy – przypomnę tylko, że Polska zajmuje ostanie miejsce w UE pod względem liczby lekarzy. Na tysiąc mieszkańców w Polsce przypada zaledwie dwóch lekarzy i pod tym względem daleko nam do takich krajów jak Włochy czy Grecja. Lekarze wciąż pracują pod presją zwolnień, redukcji itp. To nie jest dobry klimat. W tej atmosferze trudno też skupić się na meritum, czyli na diagnozowaniu, leczeniu pacjentów czy zapobieganiu chorobom. Wątpliwości budzi też postawa rzecznika praw pacjentów, który nie reaguje na krzywdy, jakich pacjenci doznają ze strony rządu, natomiast ożywia się, gdy lekarz w sposób nieprawidłowy wypisze lek. W tym wszystkim brakuje proporcji i zdrowego rozsądku. Reasumując - w Polsce od 1 stycznia 2012 r. nie można normalnie wykonywać zawodu lekarza.           

Sytuacja wielu szpitali jest dramatyczna. Ograniczenia planowych przyjęć z uwagi na brak pieniędzy i wyczerpania kontraktów zgłasza coraz więcej placówek. Ich dyrektorzy domagają się od NFZ zapłaty za nadwykonania i zwiększenia kontraktów na 2013 r. Ten scenariusz powtarza się od lat. Czy mamy do czynienia z zapaścią systemu opieki zdrowotnej w Polsce, czy może - jak twierdzi resort zdrowia, bagatelizując sytuację - wszystko funkcjonuje normalnie, a problemy są chwilowe? 

- Dla Ministerstwa Zdrowia kryzys jest sprawą normalną, bo taka sytuacja powtarza się regularnie od lat i wszyscy w tym resorcie zdołali już do tego przywyknąć. Lekarze uważają, że nie jest to żadna norma. Zapaść trwa właściwie od 1945 r., kiedy ochrona zdrowia była traktowana po sowiecku, tzn. wychodzono z założenia, że lekarze jakoś sobie poradzą, a chory jak sobie nie poradzi, to umrze. Zresztą uważano, że po co komu człowiek chory, który nie wydobywa węgla, nie wytapia stali; żaden z niego pożytek. Po co zatem do niego dokładać. W tym względzie mimo upływu lat niewiele się zmieniło i moim zdaniem komuna w podejściu do ochrony zdrowia trwa w najlepsze. Zresztą sam premier Tusk powiedział, że taka sytuacja to już jest norma. Jeżeli dla premiera jest to norma, jest to nic innego jak przyznanie się do winy, a może po prostu ma wykrzywione normy i w tej materii nie ma nic więcej do powiedzenia.

OZZL uważa, że brak środków finansowych w szpitalach pod koniec roku jest wynikiem przede wszystkim zbyt niskiego oszacowania i ilości poszczególnych świadczeń zdrowotnych. W mojej ocenie, jeżeli przyszłoroczne kontrakty są na poziomie z tego roku, które - jak wiemy - były niewystarczające, to jeżeli doliczymy inflację, przyszły rok w służbie zdrowia zapowiada się naprawdę dramatycznie. Nikt nie bierze pod uwagę, że drożeje energia, woda, nie mówiąc już o lekach, opatrunkach czy sprzęcie medycznym. To wszystko może niepokoić i stawia szpitale w sytuacji dramatycznej. Ile z nich zostanie przekształconych w spółki prawa handlowego, trudno powiedzieć. W każdym bądź razie na pewno jest wiele szpitali, których zadłużenie przekracza budżety powiatów i one będą z zasady przekształcane. Tymczasem samo przekształcenie placówki niczego nie zmieni, bo to nie da żadnych dodatkowych pieniędzy na likwidację długów, a przede wszystkim nie zniesie mechanizmów zadłużania.

Niestety takie są zamiary rządu…              

- Takie działania trudno określić inaczej jak paranoiczne. Nie jest to ani uczciwe, ani realne. Nie da się stworzyć coś z niczego. W innym wypadku byłoby to perpetuum mobile, a Ministerstwo Zdrowia powinno za to otrzymać Nagrodę Nobla z ekonomii. To, co proponuje min. Arłukowicz ze swoją świtą, skończy się likwidacją niektórych podmiotów służby zdrowia. Ofiarą ignorancji i niekompetencji odpowiedzialnych za stan opieki zdrowotnej w Polsce może paść wiele dobrych i potrzebnych podmiotów, które leczą pacjentów. To tylko dowód, że nie ma pomysłu na uzdrowienie służby zdrowia, która jak toczyła się, tak dalej się toczy po równi pochyłej.

W ramach ochrony danych osobowych, zgodnie z rozporządzeniem ministra zdrowia z 20 września, po Nowym Roku szpital będzie miał obowiązek wprowadzić opaski, na których będzie kod identyfikacyjny pacjenta zawierający: imię, nazwisko, PESEL i oddział, na który trafił. Jak widzi Pan to w praktyce?

- Tak. Brakuje tylko kominiarek, żeby nie było widać twarzy pacjentów. Wtedy anonimowość w szpitalu będzie pełna. Nie wyobrażam sobie anonimowo badać pacjenta i chyba pacjent też sobie tego nie wyobraża. Ten rząd tak szlachetnie troszczy się o bezpieczeństwo danych osobowych pacjentów, o anonimowość i intymną atmosferę w szpitalach, ale jak to się ma do podsłuchów, których liczba w Polsce ciągle rośnie. Jedno z drugim chyba nie idzie w parze. Z jednej strony mamy do czynienia z próbą maskowania czegoś, co jest oczywiste i wydaje się na to ogromne pieniądze, a z drugiej strony bezkarnie godzi się w prywatność np. rozmów telefonicznych czy korespondencji obywateli, i to na niemałą skalę. Dla mnie jest to co najmniej dziwne.       

Od Nowego Roku wszedł w życie System Elektronicznej Weryfikacji Uprawnień Świadczeniobiorców. W kolejnych etapach mają zostać wprowadzone karty pacjenta i lekarza, gdzie mają się znaleźć dane dotyczące m.in. historii choroby, leków, wizyt i zapisów do specjalistów. Za pomocą karty będzie można odczytać dane dotyczące przyjmowanych pacjentów oraz godzin i miejsc przyjęć. Karty mają być wprowadzane w 2014 r. Czy to nie dowód na to, że coś jednak dzieje się w służbie zdrowia?

- Powiedziałbym tak: administracja służy do rozwiązywania problemów, których nie byłoby, gdyby właśnie nie administracja. Biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia z różnymi wpadkami, jestem pełen sceptycyzmu także w odniesieniu do systemu EWUŚ. Przypomnę tylko informatyzację ZUS, co nadal skutkuje problemami na linii ZUS - NFZ. W efekcie jest tak, że ZUS nie przekazuje do NFZ na czas listy osób, które płacą składki, tymczasem lekarz, którego zadaniem jest leczyć pacjenta, musi wiedzieć i odpowiada za to, kto jest ubezpieczony, a kto nie.

Owszem, taki system jest potrzebny, ale system powinien mieć zabezpieczenia, a zatem muszą być poziomy dostępności informacji. Mam nadzieję, że w obliczu szykujących się zmian lekarz będzie miał dostęp do informacji dotyczących pacjenta: przebytych przez niego chorób, leczenia itp. Tylko wtedy taki system będzie miał sens. Obawiam się jednak, że chodzi tu głównie o wsparcie i ułatwienie pracy dla administracji i urzędników, a nie dla lekarzy. Tak czy inaczej system jest bardzo prosty i powinien działać od dawna, o czym mówiła bodajże ustawa z 2004 r. Jak widać, do dzisiaj kolejne rządy się z tego nie wywiązały.

Czy z perspektywy ponad pięciu lat rządzenia przez koalicję PO - PSL dostrzega Pan jakieś pozytywne działania na rzecz służby zdrowia w Polsce?

- Zadał mi pan naprawdę trudne pytanie… Być może to, że zostały podniesione płace dla rezydentów. Oczywiście z naszego punktu widzenia są one wciąż na niewystarczającym poziomie, bo rezydenci powinni zarabiać półtorej średniej krajowej, ale i tak jest to więcej, niż było wcześniej, czyli niewiele ponad tysiąc złotych miesięcznie. To chyba jedyny, choć i tak niepełny plus pięcioletniej działalności tego rządu, który traktuje pacjentów tak, jakby ich nie było. Nic dobrego więcej nie zrobiono teraz ani za min. Ewy Kopacz, która w mojej ocenie była najgorszym ministrem zdrowia w powojennej Polsce. Zrobiła ogromne szkody, a konsekwencje jej niekompetencji będziemy odczuwać jeszcze przez długie lata. Najtragiczniejsze jest to, że przepisy autorstwa byłej minister weszły w życie, a rząd Donalda Tuska, przyklaskując, zapowiada, że będzie ich bronił jak niepodległości. Jeżeli chodzi o min. Arłukowicza, to tu również mamy do czynienia z niekompetencją i słabością, a sam minister robi – jak to się mówi potocznie - za chłopca do bicia.

Ewa Kopacz za wierną służbę piastuje dziś fotel marszałka Sejmu…

- Patrząc na to, czego jako minister zdrowia dokonała pani Kopacz, rzeczywiście jest warta tego stołka. Ustawa refundacyjna, która pozbawiła ludzi refundacji połowy leków, tylko za pierwsze półrocze przyniosła 1,5 mld złotych oszczędności. Mówiąc inaczej - tę kwotę rękami lekarzy wyciągnięto z kieszeni ludzi chorych. Po tym, jak ustawa przeszła właściwie bez większych protestów, rząd czuje się praktycznie bezkarny i uważa, że może zrobić wszystko bez żadnych konsekwencji.

To nie najlepiej świadczy o polskim społeczeństwie…

- To świadczy o tym, że niestety nie jesteśmy społeczeństwem obywatelskim i pod tym względem nasza świadomość jest bardzo niska. Przykro to mówić, ale jesteśmy manipulowani przez tzw. media mainstreamowe fałszujące rzeczywistość, a co jest poza tym głównym nurtem, jest tępione i ośmieszane.

Co na to wszystko środowisko lekarzy? Czy OZZL będzie się biernie przyglądał kontynuacji procesu niszczenia służby zdrowia w Polsce?

- Naszym celem jest autentyczna, a nie tylko pozorowana zmiana systemu ochrony zdrowia w Polsce. Wieczna prowizorka już się chyba wszystkim znudziła. Mam na myśli zmianę warunków pracy pracowników służby zdrowia, zmianę warunków funkcjonowania całego systemu, który ma być wydolny, a nie taki, w którym stale bije się na alarm, ale de facto nic się nie robi, żeby coś zmienić. Wszelkiego rodzaju akcje charytatywne na rzecz służby zdrowia są dobre, ale nie zastąpią państwa, którego zadaniem jest zabezpieczenie ochrony zdrowia swoich obywateli.

„Dziękujemy, odchodzimy” - to hasło naszej akcji, w ramach której w przyszłym roku będziemy namawiać wszystkich lekarzy pracujących w oparciu o kontrakt z NFZ do masowych zwolnień i rozpoczęcia pracy od nowa na naszych warunkach. W sytuacji, z którą mamy obecnie do czynienia, dalej pracować się nie da. Wykonywanie zawodu lekarza jest uciążliwe i coraz bardziej niebezpieczne. Jako lekarze chcemy leczyć pacjentów, a nie im szkodzić, jak skutecznie czyni to ustawa refundacyjna, która dała państwu oszczędności naszym kosztem i kosztem pacjentów. Próbowaliśmy rozmawiać, a ponieważ rząd lekceważy nasze prośby zachęcające do dyskusji, jest głuchy na nasze postulaty i argumenty, bo uważa, że wie lepiej, musi dojść do masowych zwolnień lekarzy. Ten wstrząs być może sprawi, że obowiązujący system, pełen wynaturzeń, w końcu się zmieni. Rząd Donalda Tuska jest tak pewny siebie, że nie liczy się z nikim i z niczym, no chyba że ze spadkiem popularności w sondażach. Myślę, że jesteśmy w stanie pomieszać szyki, żeby ta pewność opcji rządzącej granicząca z arogancją nie była taka oczywista.    

Dziękuję za rozmowę.     

Mariusz Kamieniecki

NaszDziennik.pl