Prezydent Andrzej Duda podpisał nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym, a zatem sporu prawnego nie ma. Jednak Frans Timmermans i Komisja Europejska nie zwalniają tempa w atakowaniu Polski i nie wycofują skargi do unijnego Trybunału. Może nie o kompromis tu chodzi?
– Myślę, że tak naprawdę od samego początku sprawa sądownictwa w Polsce, która – przypomnę – jest domeną każdego suwerennego państwa członkowskiego, wydaje się tylko pretekstem, a de facto chodziło o podporządkowanie sobie w tym wypadku naszego kraju, ale także innych państw aspirujących do prowadzenia własnej polityki w ramach Unii Europejskiej. Jesteśmy pełnoprawnym członkiem i wszystkie działania rządu zmierzały do tego, aby pokazać, że właśnie w taki sposób widzimy Unię jako wspólnotę suwerennych państw. Tymczasem cały czas mamy próby zdyscyplinowania Polski i innych państw, w tym również Węgier, które chcą prowadzić politykę na zasadach partnerskich, zresztą zgodnie z traktatami, które stoją u podstaw Unii Europejskiej. Fakt, że Polska nie płynie w głównym nurcie, że sprzeciwia się hegemonii i dyktatorskim zapędom unijnych elit realizujących politykę jeszcze głębszej integracji płynącą z Niemiec czy Francji, nie podoba się w Brukseli. Dlatego mamy ataki ze strony Komisji Europejskiej, której kierownictwo jest zdominowane przez lewicowe frakcje, w szczególności zaś przez socjalistów i chadeków.
Czy duża część Polaków – mimo wszystko – nie ma mętliku w głowie, skoro z jednej strony słyszą, że reformy sądownictwa są konieczne, a z drugiej strony widzą ustępstwa wobec Brukseli?
– To już jest bodajże siódma nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym, a wydawało się, że będziemy bronili tych reform jak niepodległości, że jest to polska racja stanu, tymczasem mamy do czynienia z ustępstwami. To pokazuje, że cały proces legislacyjny – mimo wszystko – nie był prowadzony w sposób strategiczny, roztropny, rozważny. Nic zatem dziwnego, że znaczna część elektoratu, która popierała te reformy, może się czuć ustępstwami i postawą władz państwowych – większości parlamentarnej i prezydenta Dudy – bardzo zawiedziona. Wydaje się, że Polacy nie do końca rozumieją, dlaczego nastąpiły takie, a nie inne kroki rządu. Również argumenty, jakie przedstawia rząd, że czasem trzeba wykonać krok do tyłu, aby następnie wykonać kolejne kroki do przodu, są po prostu mało przekonujące i właściwie niezrozumiałe. Co więcej, tak naprawdę ze strony rządu premiera Morawieckiego nie mamy jasnej interpretacji – wyjaśnienia całej tej sytuacji. Wobec powyższego ludzie mogą się czuć zawiedzeni i zdezorientowani, żeby nie powiedzieć – oszukani. I to może mieć bardzo niedobre konsekwencje w przyszłości, bo jeśli rzeczywiście będą sytuacje wymagające pewnej mobilizacji i poparcia ze strony polskiego społeczeństwa dla konkretnych działań, to wówczas tego wsparcia ze strony społeczeństwa może zabraknąć.
A może w tych ustępstwach jest metoda, bo sędziowie Sądu Najwyższego, którzy przeszli w stan spoczynku, wprawdzie wracają do orzekania, ale inne ważne obszary reformy, jak skarga nadzwyczajna, Izba Dyscyplinarna czy Krajowa Rada Sądownictwa, jednak pozostają?
– Co by nie powiedzieć, jest duża dezinformacja wśród wyborców, wśród zwykłych ludzi, którzy niezbyt dobrze się orientują w niuansach politycznych, ale także wśród ekspertów – ludzi, którzy na co dzień interesują się polityką czy komentują wydarzenia na scenie politycznej i trudno im pojąć, o co tak naprawdę chodzi. Już sam fakt, że Komisja Europejska nie wycofała się z procedury art. 7 przeciwko Polsce i nie wycofała wniosku przeciwko nam z Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, może świadczyć, że proces wywierania presji na Polskę będzie trwał nadal. Przecież Komisja Europejska – jak widzimy – wciąż ma zastrzeżenia chociażby w kwestiach dotyczących Krajowej Rady Sądownictwa, a także sądów powszechnych i wobec tego sytuacja jest dość trudna. Myślę, że jednak od samego początku reforma wymiaru sprawiedliwości w pewnych obszarach była, nazwijmy to, wątpliwa i być może należało prowadzić inną politykę – bardziej długofalową. Nie jestem prawnikiem, ale kwestia I prezesa Sądu Najwyższego – mimo wszystko budziła pewne wątpliwości konstytucyjne. Wobec powyższego musi paść pytanie: po co było rozpoczynać tę wojenkę, skoro tak się to kończy, że prof. Małgorzata Gersdorf pozostaje na stanowisku. Wygląda to tak, że na początku są wytaczane duże działa, a później mamy odwrót. Cały ten proces pokazuje, że niestety Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu, wykorzystując spór z Polską, chce uzyskać kompetencje pozatraktatowe nad państwami członkowskimi.
Po co zatem cała ta retoryka o trwającym dialogu?
– Komisja Europejska prowadzi swoją grę. Również dialog z Komisją Europejską i zapowiedzi ze strony premiera Mateusza Morawickiego, że nasze argumenty są brane pod uwagę, że są przyjmowane przez Brukselę, okazały się po prostu nieprawdziwe.
Z drugiej strony trudno prowadzić dialog z kimś, kto uznaje tylko dyktat.
– Tak to wygląda ze strony Brukseli, ale o tym, że Komisja Europejska będzie narzucała swój dyktat i że te metody będą kontynuowane, to o tym było wiadomo od początku. Naiwnością byłoby inne myślenie. W 2019 roku, a więc w roku wyborów do Parlamentu Europejskiego, ten dyktat zostanie jeszcze bardziej wzmocniony i chyba o to elitom brukselskim chodzi, żeby pokazać, kto tutaj decyduje. Można się zatem spodziewać, że ten dyktat, ta arogancja polityczna ze strony Komisji Europejskiej będzie wciąż miała miejsce.
Polska w Brukseli chyba nie ma zbyt wielu przyjaciół w wojnie z Timmermansem.
– Trudno byłoby oczekiwać od Donalda Tuska, że będzie bronił czy reprezentował interesy Polski wyznaczane przez obecny rząd – to po pierwsze. Po drugie, pozwolę sobie nie zgodzić się ze stwierdzeniem prezydenta, które jest – moim zdaniem – dość naiwne, bo taka jest konstrukcja Unii Europejskiej, że przewodniczący Komisji Europejskiej czy szef Rady Europejskiej nie mają reprezentować interesów swojego kraju, ale piastując dany urządmają reprezentować i realizować interesy Unii. Podobnie rzecz ma się, gdy chodzi o komisarzy unijnych. Owszem, mamy komisarzy jak Elżbieta Bieńkowska, ale widzimy, że nie stoi ona po stronie polskich interesów. Pomijając patriotyzm, komisarze – z definicji – mają działać na rzecz Unii Europejskiej, a nie reprezentować interesów poszczególnych państw członkowskich. To oczywiście może być oburzające, bo jakby nie było, zarówno Tusk, jak i Bieńkowska są przedstawicielami państwa polskiego i powinni reprezentować nasze interesy. Z drugiej strony wyobraźmy sobie, że przewodniczącym Komisji Europejskiej będzie, dajmy na to, Niemiec, który będzie reprezentował interesy niemieckie itd.
Ja sobie jestem w stanie to wyobrazić.
– Owszem, ale wypowiadając swoją myśl, chcę podkreślić, że takie są założenia, że taka jest koncepcja Unii Europejskiej, która jest instytucją ponadnarodową, i tak to ma wyglądać. Natomiast oczywiście od polskich polityków tym bardziej od przewodniczącego Rady Europejskiej – niezależnie od tego, jaką opcję reprezentuje, można by i należy oczekiwać, że będzie przynajmniej w jakimś zakresie reprezentował polski punkt widzenia czy też punkt widzenia krajów Europy Środkowej, ale na ogół w jego działaniach niestety tego nie dostrzegaliśmy, bo tak jest skonstruowana Unia Europejska. Oczywiście byłoby dobrze, gdyby każdy polityk na tym stanowisku niezależnie od narodowości był bezstronny, ale czy tak będzie w przyszłości, szczerze wątpię. Unia Europejska ma być wspólnotą państw narodowych, gdzie zapadają decyzje w wyniku ustaleń międzyrządowych, ale to tylko założenie, bo fakty i dotychczasowa praktyka pokazują, że jest to konstrukcja bardzo niedobra, która godzi w zasadę suwerenności państw członkowskich – szczególnie mniejszych państw, państw tzw. nowej Unii, gdzie unijne lokomotywy jak Niemcy czy Francja dyktują swoje warunki, a Bruksela na to przystaje.