Czy Polska jest dobrym miejscem na organizację konferencji o Bliskim Wschodzie?
– Z punktu bezpieczeństwa międzynarodowego problematyka Bliskiego Wschodu jest skomplikowana i ważna – także jeśli chodzi o interesy Polski i naszą politykę zagraniczną. Dlatego konferencje czy debaty na temat bezpieczeństwa, pokoju, stabilizacji tego regionu są oczywiście potrzebne, natomiast – w tym wypadku – mamy do czynienia z konferencją, która może służyć zupełnie innym celom. Formalnie chodzi o kwestie bezpieczeństwa i pokoju na Bliskim Wschodzie – tak przynajmniej informuje polski MSZ, ale bardzo prawdopodobne, że konferencja, która odbędzie się w połowie lutego w Warszawie, jest traktowana przez Stany Zjednoczone jako jeden z instrumentów realizacji polityki amerykańskiej, przede wszystkim zaś polityki wymierzonej w działania Iranu. Stąd też zorganizowanie tej konferencji w Warszawie może budzić poważne wątpliwości.
Co chce Pan przez to powiedzieć?
– Myślę, że ta konferencja została zorganizowana czy sprokurowana przez Waszyngton, a Warszawa pokornie czy wręcz z entuzjazmem na to przystała. Być może idea tej konferencji pojawiła się podczas ubiegłorocznej wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Białym Domu. Organizatorami, współgospodarzami tej międzynarodowej konferencji są zarówno Stany Zjednoczone, jak i Polska, a personalnie sekretarz stanu Mike Pompeo i szef polskiej dyplomacji Jacek Czaputowicz. Fakt, że ta konferencja odbywa się w Polsce, jest bardzo wygodny dla Stanów Zjednoczonych. Z wypowiedzi polityków amerykańskich – chociażby wspomnianego sekretarza stanu – można domniemywać, że będzie to przekaz polityki amerykańskiej, interesów Waszyngtonu w tym regionie, co niekoniecznie będzie służyło stabilizacji na Bliskim Wschodzie. Zresztą znamienne, że Mike Pompeo ogłosił plany zorganizowania konferencji w Warszawie podczas wizyty w Kairze, jednej z serii wizyt w czasie jego podróży po Bliskim Wschodzie. Co ciekawe, ten fakt nie był ogłoszony wspólnie przez strony amerykańską i polską, co może rodzić uzasadnione podejrzenie, że Polska tylko niejako użycza miejsce, natomiast nie będzie miała żadnego wpływu na treść, przebieg, ustalenia tej konferencji. Jest to zatem tylko jeden z pokazowych, spektakularnych instrumentów polityki amerykańskiej wobec Iranu, polityki, którą realizuje administracja Donalda Trumpa.
Wydaje się również, że sam termin konferencji 13-14 lutego nie jest przypadkowy…
– Owszem, wybór terminu organizacji konferencji nie jest przypadkowy, dlatego, że 11 lutego w Iranie odbędą się uroczystości z okazji 40. rocznicy tzw. rewolucji islamskiej, podczas której obalono proamerykańską władzę szacha zainstalowaną przez CIA w 1958 roku i doprowadzono do powstania trwającej do dziś Islamskiej Republiki. Wydaje się, że zbieżność tych dat ma w sposób symboliczny pokazać gotowość Stanów Zjednoczonych do prowadzenia twardej polityki wobec Iranu. Zresztą wśród administracji amerykańskiej są także radykalne głosy nawołujące wręcz do obalenia obecnego irańskiego reżimu. Niezależnie od oceny rządu czy systemu politycznego, który panuje obecnie w Iranie, sprzyjanie radykalnemu nurtowi, jaki się rodzi w Stanach Zjednoczonych, nie jest w interesie Polski. To wszystko pokazuje, że Amerykanie nie zamierzają rezygnować z wpływów także wewnętrznych w Iranie.
Teheran już uznał udział Polski w organizacji tej konferencji za akt wrogości…
– Trudno się temu dziwić, bo z punktu widzenia Teheranu pewne podstawy do takiego myślenia oczywiście są. Po pierwsze, Teheran nie został zaproszony na tę konferencję. Pytanie, jakie się nasuwa: dlaczego? Jeśli konferencja ma rzeczywiście służyć stabilizacji pokoju na Bliskim Wschodzie, to trudno o tych kwestiach rozmawiać bez udziału Iranu – jak by nie było jednego z najważniejszych graczy, państw w tym regionie. Po drugie Teheran się obawia, że ta konferencja będzie aktem antyirańskim, czyli przekazem polityki amerykańskiej, w którą wpisuje się również Polska.
Jaka powinna być zatem rola Polski?
– Polska powinna być niewątpliwie zainteresowana stabilizacją na Bliskim Wschodzie, także w Iranie. Przecież nasza współpraca z Iranem jest bardzo ważna, zresztą wpisuje się ona w cele strategiczne polskiego rządu, dlatego biorąc to pod uwagę, Warszawa nie jest najlepszym miejscem dla organizowania tego typu konferencji. Do końca nie wiemy, jakie państwa wezmą udział w tej konferencji. Z tego, co wiadomo, w konferencji nie weźmie udziału przedstawiciel Rosji, nie wiem, czy będą obecne Chiny, trudno też wyobrazić sobie, że będą obecne delegacje Turcji czy Indii. Ponadto nawet w Unii Europejskiej są państwa, które zapowiedziały, że nie przyjadą do Warszawy, co tylko świadczy o innym rozumieniu polityki międzynarodowej nawet między krajami członkowskimi Unii. Ewentualna nieobecność na konferencji w Warszawie takich państw, jak Niemcy czy Francja, które inaczej niż my podchodzą do polityki amerykańskiej, tak czy inaczej byłoby porażką również polskiej dyplomacji. Oczywiście, jest to wszystko wpisane w politykę Waszyngtonu, bo Amerykanie zdają sobie sprawę, że ta konferencja ma być jednym z instrumentów finalizowania ich polityki, ma pokazać, że ta polityka ma wsparcie niektórych państw, jak chociażby Polski, a niekoniecznie ma na celu uzyskanie porozumienia w polityce przeciwko Iranowi, co może być bardzo trudne.
Za to usatysfakcjonowany jest Izrael, który uważa, że dobrze, iż taka konferencja odbędzie się w Warszawie…
– Pacyfikacja Iranu jest zbieżna czy wręcz leży w żywotnym interesie Izraela, być może także takie kraje jak Arabia Saudyjska, co tylko pokazuje, że polska dyplomacja została potraktowana w sposób instrumentalny. Oczywiście same rozmowy na temat pokoju i stabilizacji na Bliskim Wschodzie są ważne i dobrze, że trwają, ale są duże obawy, co do intencji Stanów Zjednoczonych, którym destabilizacja Iranu jest bardzo na rękę. Zobaczymy, jakie będą ustalenia tej konferencji, natomiast fakt, że na tę debatę nie został zaproszony Iran i wiele innych państw, może świadczyć o tym, że nie będzie to konferencja reprezentatywna. Jest pytanie: jaki mamy interes i czy Polska jest na tyle znaczącym państwem, żeby tego typu konferencje miały miejsce w Warszawie? Z pewnością fakt, że taka konferencja dotycząca pokoju na Bliskim Wschodzie odbywa się w Europie, konkretnie w Warszawie, nie w Stanach Zjednoczonych, jest bardzo wygodne dla administracji amerykańskiej. Zgoda Polski na organizację konferencji w Warszawie była prawdopodobnie podyktowana koncepcjami pogłębienia strategicznego sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Ponadto kiedy strona amerykańska proponowała Polsce współorganizację konferencji na temat pokoju i stabilizacji na Bliskim Wschodzie, ważyły się losy obecności amerykańskiej w naszym kraju, Fort Trump. Ten sojusz jest dla nas oczywiście bardzo istotny, ale straty dla wizerunku Polski czy w ogóle dla naszej polityki zagranicznej, jak również w aspekcie gospodarczych relacji polsko-irańskich mogą przewyższać bliżej nieokreślone korzyści z organizacji tej konferencji.
Czy nie powinniśmy zatem traktować relacji ze Stanami Zjednoczonymi tak, jak oni to robią, mianowicie w sposób wybitnie biznesowy, a więc coś za coś?
– W relacjach ze Stanami Zjednoczonymi bardzo ważne jest, żeby określić wspólne pola współpracy, które są korzystne dla obu państw. I ta współpraca dla Polski jest, owszem, bardzo korzystna, bo Ameryka jest mocarstwem globalnym, i to też musimy brać pod uwagę, co nie znaczy, że mamy wpisywać się biernie w strategię naszego sojusznika. W historii zawsze polityka amerykańska była bardzo pragmatyczna, ale warto pamiętać, że w polityce zagranicznej nie ceni, nie szanuje się partnera, jeśli ten nie potrafi sam określić własnych interesów. Najlepiej widać to po polityce, którą prowadzi administracja prezydenta Trumpa, gdzie dominuje biznesowe podejście do polityki, natomiast tego, niestety, brakuje w naszych relacjach polsko-amerykańskich. Roman Dmowski w swojej książce „Polityka polska i odbudowanie państwa” pisze m.in., że zabiegi, jakie w Stanach Zjednoczonych podejmował Paderewski, a potem Dmowski, rozmowy z administracją amerykańską, z prezydentem Wilsonem, który był przychylny Polsce, to nie były rozmowy kurtuazyjne, ale twarde rozmowy. Sądzę, że gdyby wtedy taki był styl prowadzenia polityki, jaką uprawiają obecne polskie władze, to sądzę, że w 1917 roku i później, podczas konferencji wersalskiej, niewiele moglibyśmy uzyskać. Może zatem warto, żeby obecni nasi sternicy polityki zagranicznej prowadząc działania dyplomatyczne, sięgnęli do Romana Dmowskiego i jego książki „Polityka polska i odbudowanie państwa”, która – zwłaszcza w 100. rocznicę odzyskania niepodległości – powinna być lekturą obowiązkową. Wydaje się, że rzeczywiście Polska nie potrafi zdefiniować pewnych relacji, w związku z tym mamy właściwie politykę bierności, a bardziej wykonywanie amerykańskiej polityki, gdzie Polska jest narzędziem w niektórych obszarach.
Co zatem szkodzi, żeby powrócić do twardej polityki Romana Dmowskiego, o której Pan wspomniał, i rozmów jako partnerzy, a niekoniecznie z pozycji petenta?
– Przede wszystkim potrzebna jest jakość polityków, której, niestety, często nam jeszcze brakuje. Po drugie, jest to też poniekąd spuścizna z czasów PRL i lat późniejszych, czyli pewnych kompleksów, które ciągle gdzieś mamy, może już nie wobec Zachodu, ale przede wszystkim wobec Stanów Zjednoczonych. Mentalnie – jeśli chodzi o społeczeństwo – to takich kompleksów raczej nie ma, natomiast jeśli chodzi o politykę, to ten kompleks jest obecny, co widać w poszukiwaniu sojusznika, który zapewni nam bezpieczeństwo. Po trzecie, sytuacja się może zmienić, kiedy się okaże, że tego typu polityka poniesie klęskę. Może się bowiem okazać, że również te oczekiwania, iż Stany Zjednoczone zapewnią nam bezpieczeństwo, będą złudne. Wtedy okaże się, że bilans biernej polityki wobec Waszyngtonu wcale nie buduje naszej pozycji w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, kiedy okaże się, że obecna polityka bierności spowoduje również wymierne straty dla państwa polskiego w obszarze gospodarki i funkcjonowania polskich firm. Już teraz może to nastąpić, jeśli chodzi o Iran.
A zatem tym bardziej potrzebne jest przeorientowanie polskiej polityki?
– Dokładnie. Obecny obóz rządowy jest bardzo proamerykański, ale ta polityka transatlantycka, mimo różnych deklaracji, nie przynosi jednak wymiernych rezultatów. Nie widać też – mimo zapowiedzi – żeby Polska stawała się zwornikiem między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. I wracając do konferencji na temat pokoju i stabilizacji na Bliskim Wschodzie, nie widać też, żeby miała ona rzeczywiście taki charakter, który będzie służył rozwiązaniu konfliktu czy chociażby nawiązaniu dialogu między Stanami Zjednoczonymi a Iranem. Gdyby to zostało osiągnięte, gdyby Polska miała udział w tym procesie, to rzeczywiście byłby to wielki sukces. Przyjmując inną koncepcję – na życzenie Stanów Zjednoczonych sami pozbawiamy się jakiejkolwiek możliwości realnego wpływania – nawet bardzo ograniczonego – na sytuację międzynarodową, tym samym osłabiamy swoją pozycję w świecie.
Dziękuję za rozmowę.