logo
logo

Zdjęcie: M.Marek/ Nasz Dziennik

Znajomi ministra na placówki

Środa, 16 stycznia 2013 (02:12)

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski wręczył wczoraj cztery nominacje ambasadorskie. Krytycznie decyzje personalne koalicji rządowej i prezydenta ocenia opozycja.

Potwierdziły się informacje „Naszego Dziennika” z maja ubiegłego roku: przesądzone jest, że nowym ambasadorem w Hiszpanii zostanie szef kancelarii premiera Tomasz Arabski. Donald Tusk powiedział wczoraj, że nie będzie stawiał żadnych przeszkód. – Rozmawiałem o tym z ministrem Arabskim. Byłby zainteresowany pozytywną decyzją – mówił premier.

Ambasadorami mianowani zostali: Tomasz Chłoń, który pojedzie do polskiego przedstawicielstwa na Słowacji, Jerzy Margański – nowy ambasador w Niemczech, Anna Raduchowska-Brochwicz, która pojedzie do Republiki Południowej Afryki, oraz Izabela Matusz – przedstawiciel RP w Peru, Boliwii i Ekwadorze.

Nominacje ambasadorskie krytykują politycy opozycji. Krzysztof Szczerski (PiS) z sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych i były wiceszef MSZ wyjaśnia, że szczególnie w ostatnim czasie minister Radosław Sikorski ma okazję wymiany dużej części korpusu dyplomatycznego ze względu na dobiegające końca kadencje poprzednich ambasadorów. – Zarówno w ubiegłym roku, jak i teraz w polskiej dyplomacji ma miejsce wiele zmian personalnych na placówkach w najważniejszych krajach świata. Rzadko zdarza się, by minister mógł w ciągu dwóch lat wymienić dużą część korpusu polskiej dyplomacji – tłumaczy Szczerski. W jego ocenie, niestety większość nominowanych przez obecny rząd to osoby przypadkowe lub wyłonione raczej w rezultacie wewnętrznych gier w MSZ kierowanym od ponad 5 lat przez Sikorskiego. – Każdy, kto zna MSZ, wie, że decydują tam głównie osobiste znajomości ministra. Nie ma w tym żadnej myśli, konsekwencji ani strategii kształtowania polskiej dyplomacji – uważa Szczerski. Podobną ocenę przedstawia Witold Waszczykowski, również były wiceminister spraw zagranicznych i dyplomata. – Na placówki wysyła się głównie urzędników o charakterze adiutantów – ocenia Waszczykowski nominatów Sikorskiego.

Człowiek Geremka i Bartoszewskiego

Zdaniem opozycji, taką politykę dobrze ilustruje przykład Jerzego Margańskiego, który wczoraj otrzymał nominację na jedną z najważniejszych placówek polskiej dyplomacji – w Niemczech. Jego kandydatura opiniowana była przez posłów 6 grudnia ub.r. W latach 1999-2001 był on dyrektorem sekretariatu ówczesnego ministra spraw zagranicznych Bronisława Geremka, a następnie Władysława Bartoszewskiego. Jako dyplomata pracował wcześniej w Niemczech, Szwajcarii i Austrii. – To człowiek, którego 20 lat temu wynalazł pan Bartoszewski. Margański specjalizuje się w kierunku niemieckim, ale jest całkowicie niekreatywny, bezwolny i podporządkowany całkowicie ministerstwu. Takich urzędników od lat Sikorski szuka i mianuje na wyższe stanowiska – komentuje Witold Waszczykowski.

Margański to oczywiście człowiek świetnie ustosunkowany w Niemczech, co podkreślała nawet Anna Fotyga. Podczas przesłuchania przed sejmową Komisją Spraw Zagranicznych ambasador zapewniał, że jednym z jego głównych zadań będzie zabieganie o pozycję Polski w czasie wielkich zmian, jakie dokonują się w Unii Europejskiej. Szczerze przyznał np., że wspólna waluta euro promuje gospodarki silne i konkurencyjne. – To jest przyczyna tego, że pozycja gospodarcza Niemiec jest tak silna – mówił do posłów. Zapowiedział w związku z tym m.in. działania na rzecz „neutralizowania instytucjonalnego dystansu, jaki w wyniku reform unii gospodarczo-walutowej” może się w najbliższych latach powiększyć pomiędzy grupą euro a pozostałymi członkami UE. Miał w tym kontekście na myśli m.in. budowę unii bankowej i próbę ustanowienia wspólnego budżetu dla krajów strefy euro oraz debatę na temat nowego traktatu Unii Europejskiej.

W ocenie Jerzego Margańskiego, problemem polskiej polityki będzie także tworzenie wieloletnich ram finansowych, które w dostatecznym stopniu uwzględniałyby interesy Polski. „Niemcy, jako największy płatnik netto, będą dla nas w dalszym ciągu ważnym, choć, jak wiadomo, niełatwym partnerem w dyskusji” – mówił do posłów nowy ambasador RP w Berlinie. Margański podkreślał, że Niemcy są obecnie promotorem szybkiej integracji strefy euro, a ona zmieni kształt strefy euro i będzie miała „poważne konsekwencje dla strategicznych interesów Polski i dla naszej pozycji w Unii Europejskiej”. – Jest to obecnie, jak sądzę, najważniejszy obszar dialogu politycznego z Niemcami – mówił ambasador podczas przesłuchania w Sejmie.

Ambasadorowie – tylko urzędnicy

Zdaniem polityków PiS, ambasador nie poradzi sobie z tymi wyzwaniami. Anna Fotyga, była minister spraw zagranicznych, oceniła, że wysłanie Margańskiego do Niemiec jest błędem. – Mamy do czynienia z sytuacją znacznie trudniejszą, z fundamentalną przebudową architektury wewnątrzeuropejskiej, z koniecznością niezwykle konsekwentnej, zdecydowanej, czasem wręcz brutalnej gry o polskie interesy. Potrafię sobie świetnie pana wyobrazić z pańskimi wpływami w jakimś innym kraju, w którym musielibyśmy równoważyć wpływy niemieckie. Byłoby bardzo trudno pana zdyskredytować – tłumaczyła Fotyga. Zdaniem Krzysztofa Szczerskiego, większość osób, które są przesłuchiwane na posiedzeniach komisji jako kandydaci na ambasadorów, nie prezentuje ofensywnej wizji pełnienia swojej misji podczas pobytu na placówkach. – Ich plan jest jedynie merkantylno-biznesowy. Wszyscy mówią głównie o zwiększaniu kontaktów polskiego biznesu w kraju, do którego się udają, ale nie słyszymy od nich oświadczeń na temat planów politycznych, jakie mają zamiar zrealizować podczas pobytów na placówkach – podkreślał Krzysztof Szczerski. – To są ludzie będący w stanie pilnować dokumentów znajdujących się w ambasadzie lub obsłużyć wizytę ministra, jeśli tam wpadnie, ale niebędący w stanie przedstawić polskiego punktu widzenia i konfrontować z nim np. przyszłości UE – podsumowuje Witold Waszczykowski.

Maciej Walaszczyk

Nasz Dziennik