logo
logo
zdjęcie

Zdjęcie: Mateusz Marek/ Nasz Dziennik

Spokojnego rządzenia nie było i nie będzie

Czwartek, 17 października 2019 (12:40)

Z prof. dr. hab. Mieczysławem Rybą, historykiem, wykładowcą z KUL i WSKSiM, rozmawia Mariusz Kamieniecki

W Sejmie PiS ma większość, ale Senat póki co bierze opozycja. Czy wpłynie to na legislację? Czy opozycja może wykorzystywać swoją przewagę w Senacie?

– Oczywiście, że może przeszkadzać czy blokować proces wdrażania reform i legislacja nie będzie już taka szybka jak w mijającej kadencji. Jednak nie wierzę w tak całkowitą szczelność 51 senatorów po stronie opozycji, a już trudno przypuszczać, że będą zawsze obecni na posiedzeniach Senatu. Niewątpliwie będzie to pewna trudność dla obozu władzy, ale myślę, że to nie utrudni rządzenia, oczywiście jest też pytanie, dlaczego tak się stało.

Można powiedzieć, że czas spokojnego rządzenia Zjednoczonej Prawicy minął?

– Uczciwie mówiąc, to spokojnego czasu PiS nie miał przez całą mijającą kadencję. Przypomnijmy – ulica, zagranica, okupacja Sejmu tzw. ciamajdan w wykonaniu Platformy i wszystkie historie czy histerie, które się działy z pewnością nie ułatwiały rządzenia i wprowadzania reform. Można powiedzieć, że PiS spokojnego rządzenia nie miał i mieć nie będzie, i to jest pewne. Jednak PiS chyba przywykł już do takich przepychanek czy sytuacji lekko wojennej, a dla pokory czy większej samokontroli ta mobilizacja i czujność wcale nie będzie zła.

PiS wprawdzie zyskał ponad milion głosów poparcia więcej niż przed czterema laty, ale nie przekłada się to na większą liczbę mandatów w Sejmie niż w obecnej kadencji – jest tyle samo. Co zawiodło?

– Jest cały szereg rzeczy, które się na to złożyły, ale nie należy też przesadzać co do oceny, bo rzadko się zdarza, żeby którakolwiek partia uzyskała reelekcję i ponownie otrzymała mandat samodzielnego rządzenia. Stąd jest to historyczny sukces PiS.

Jednak oczekiwania były chyba większe, co już podczas wieczoru wyborczego zauważył prezes PiS Jarosław Kaczyński…

– Oczywiście, oczekiwania były większe z kilku powodów. Pierwszy to kampania prowadzona przez Koalicję Obywatelską – to była totalna katastrofa. I w tym sensie nadzieje czy oczekiwania szły w tym kierunku, że będzie jeszcze większy wynik.

Jakie błędy popełniono w kampanii?

– Przede wszystkim PiS powinien sobie – jeszcze przed kampanią – postawić pytanie, co zrobić z Pawłem Kukizem, który w pewnym momencie gorączkowo szukał koalicjanta. I gdyby PiS chciał, to Kukiz stałby się czwartym koalicjantem w ramach Zjednoczonej Prawicy po ugrupowaniach Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina. Myślę, że to dałoby kilka procent poparcia więcej PiS i odebrało kilka procent PSL, prawdopodobnie zblokowałoby na politycznej scenie Konfederację. Ale tego nie zrobiono i siłą rzeczy Paweł Kukiz osłodził wizerunek ludowców, dodając im głosów. Spowodował, że PSL znalazł się w Sejmie.

Paweł Kukiz byłby stabilnym koalicjantem dla PiS? 

– Paweł Kukiz cały czas się uczy i czy w PiS sprawdziłby się jako koalicja, to inna rzecz, ale z pewnością dodałby bardzo dużo głosów, co nie ulega wątpliwości. Alternatywą mogło być to, że PiS – powiedzmy balansujący na granicy sejmowej większości – i tak mógłby szukać koalicji i wtedy każde rozwiązanie byłoby trudne, z Januszem Korwin-Mikkem również. Dlatego w tym sensie mając Kukiza i paru jego ludzi na listach, dostałby nieproporcjonalnie więcej głosów. I nawet jeśli Paweł Kukiz nie chciałby być w koalicji, to i tak dałoby to o wiele więcej, bo jak wspomniałem, osłabiłoby, a być może nawet wyeliminowało PSL i zblokowałoby Konfederację, która weszłaby w elektorat Kukiza. Kukiz wprawdzie przeniósł na PSL trochę swego elektoratu, ale też wytworzył straszną lukę, bo inni, dawni jego zwolennicy zagłosowali na kogoś podobnego do dawnego Kukiza, czyli na Konfederację. I wydaje się, że PiS takim ruchem mógł te dwie rzeczy wyeliminować. Po drugie, w czasie wyborów pojawia się pytanie: co motywuje ludźmi? I ci, którzy poszli do urn, bo PiS przy dużo większej frekwencji otrzymał ponad milion głosów więcej niż przed czterema laty, co więcej, uzyskał taki wynik po czterech latach rządów, co też należy uznać za sukces, bo mało kto po jednej kadencji rządzenia zwiększa swój stan posiadania.  

Czym PiS ponownie przyciągnął do siebie ludzi, a co zmotywowało przeciwników Zjednoczonej Prawicy do tak licznego stawienia się przy urnach wyborczych?

– PiS niewątpliwie przyciągnął do siebie programami społecznymi, co przysporzyło mu dodatkowo wyborców. Druga przestrzeń dotyczy przeciwników PiS, którzy też byli zmotywowani, np. dawni członkowie PZPR, a szczególnie esbecy przestraszeni, że ich interesy są naruszane chociażby ustawą dezubekizacyjną. I oni szli jako przestraszony, zmobilizowany elektorat lewicowy. Kolejna rzesza to są ludzie motywowani ideologią. I teraz, żeby zrozumieć człowieka, to nie możemy go zredukować do kwestii materialnych, ale ważne są także kwestie duchowe. W tej perspektywie Polska jest poddana ogromnej próbie. Tylko ślepi albo ci, którzy nie chcą widzieć, czasem są to też katolicy, nie dostrzegają, że toczy się u nas wojna kulturowa, i to w wielu sferach. Jeśli chcemy zrozumieć, w jakich, to wystarczy zwrócić uwagę, jaką wizję świata ma nowa polska noblistka Olga Tokarczuk. A więc dotykamy tu sfery szeroko rozumianej kultury, literatury, internetu, ale także jeśli chodzi o różne tzw. pomponiki, dodatki dla kobiet, mężczyzn, dla młodzieży czy dzieci, gdzie cały czas sączy się ideologia, która zostaje w ludziach. I później ci ludzie, choćby otrzymali wszystko, to i tak nie są w stanie zagłosować na prawicę, która się im kojarzy np. z Kościołem albo z etyką klasyczną, albo z tradycją.

Jak głęboko ta inwazja sięga w społeczeństwo?

– Jeśli ktoś chce zrozumieć, jakie są motywacje, to warto się przyjrzeć, jak zachował się świat artystyczny, który dzisiaj na wielu deskach teatralnych prezentuje sztuki, które jeszcze do niedawna byłyby uznane nie tylko jako obrazoburcze, ale wręcz bluźniercze. Nie jest zatem tak, że to wszystko nie pozostawia śladu w naszej duszy. Podobnie jak akcje „Nie świruj, idź na wybory” czy wypowiedź Jerzego Stuhra, że wyborcy PiS,to potomkowie chłopów pańszczyźnianych, folwarcznych. Dalej jest dziedzina nauki, a więc to, co rektorzy wyższych uczelni uchwalili w sprawie kwestii ideologii LGBT. A zatem czego się nie dotkniemy w sferze szeroko rozumianej kultury, to mamy do czynienia z postępującą rewolucją, która zdobywa coraz to nowe obszary. I człowiek zrewoltowany w sensie ideowym, nawet kiedy pod względem materialnym jest mu lepiej pod rządami takiej czy innej opcji, to ze względów duchowych, intelektualnych czy kulturowych głosuje przeciw. Żeby to zrozumieć, trzeba by sobie uzmysłowić, czy słuchacz Radia Maryja byłby w stanie zagłosować na Janusza Palikota, nawet gdyby rząd Palikota dał mu jakąś podwyżkę? I z jakiego powodu nie byłby w stanie zagłosować na niego? Odpowiedź jest jasna, bo wie, że to, co Palikot niesie za sobą w sferze moralnej, jest nie do zaakceptowania. I dokładnie taka sama sytuacja występuje odwrotnie. Inaczej mówiąc, jeśli chce się zdobywać wyborców w dłuższej perspektywie, to trzeba zadbać o dobre szkolnictwo, ale nie w sensie strukturalnym czy finansowym, ale w sensie programowym, a przede wszystkim o dobre uniwersytety, bo stamtąd wychodzą ludzie kultury, nauczyciele, dziennikarze itd. I na tej bazie przygotowuje się wybory nie na dzisiaj, ale na lata.

Wracając do wyników wyborów, na scenę weszła Konfederacja, co o tym przesądziło?      

– Konfederacja wypełnia niszę w internecie, stają za nią tzw. media narodowe, a więc wypełnia pewną przestrzeń kultury, gdzie wytwarzana jest antysystemowa świadomość. Później, jeśli pojawia się formacja, która wychodzi naprzeciw oczekiwaniom – czy też temu sposobowi myślenia, przypomnijmy też marsze niepodległości – to ci ludzie głosują na taką właśnie formację. I w tym sensie patrząc na przepołowioną Polskę – zaliczając Konfederację do prawicy – to trzeba powiedzieć jasno, że motywacje ludzkie nie są zredukowane jedynie do „500 plus”, ale są pochodną wojny kulturowej, która się toczy w naszej Ojczyźnie.

Do Sejmu wraca Lewica i takie postaci, jak Marek Dyduch, wracający ze śmietnika historii, a z drugiej strony młodzi liderzy, którzy forsują postulaty obyczajowej rewolty. Jakie zagrożenia niesie za sobą Lewica w Sejmie?

– Komuniści – w sensie ścisłym – niosą mniejsze zagrożenie ideowe niż neomarksiści. Ci pierwsi są pewnym zabytkiem, reliktem przeszłości, grupą interesów, która chce obronić przywileje dla siebie. Natomiast neomarksiści symbolizowani są przez Klaudię Jachirę czy Sylwię Spurek, a na wyższym poziomie sztuki czy literatury również przez Olgę Tokarczuk. I wizja świata, jaka za tym stoi – pomijając już formę, która może być wyższa, ale i prymitywna jak na różnych portalach – ta wizja świata jest bardzo rewolucyjna, i w tym sensie nie ma żadnych punktów wspólnych między tradycyjną wizją świata – katolicką, zdroworozsądkową – a wizją rewolucyjną. Może to i dobrze, że ta różnorodność ma miejsce w Sejmie, bo może prędzej sobie uzmysłowimy, w jakim my świecie realnie żyjemy, co się dzieje z naszymi dziećmi, co się dzieje z nami. Proszę zwrócić uwagę, że ta ideologia, rewolucja obyczajowa jako norma pojawia się i jest nam wtłaczana w różnych serialach. Mamy zatem promocję czy to homoseksualizmu, wyuzdania, czy rozwodów, idąc do teatru też mamy sztuki szydzące z wiary, a aktorzy w życiu również się wyśmiewają z ludzi kierujących się zdrowymi zasadami. Tak to wygląda. Na poziomie wysokiej kultury – film, teatr  prawica czy konserwatywna część Polski jest w absolutnej defensywie, ponieważ elity są przeważnie uformowane w duchu rewolucji.  

Dziękuję za rozmowę.  

Mariusz Kamieniecki

NaszDziennik.pl