Czy szczyt unijny w Brukseli można uznać, z naszego punktu widzenia, za udany?
– Na pewno sukcesem jest to, że Polska otrzyma ponad 124 mld euro w bezpośrednich dotacjach, a razem z uprzywilejowanymi pożyczkami 160 mld euro, czyli 750 mld złotych. Oczywiście, jest też sprawa wykorzystania tych środków na inwestycje infrastrukturalne, być może na budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego. Również samorządy, jeśli będą chciały skorzystać z tych funduszy, to będą musiały wyłożyć z własnych środków część wartości inwestycji. Jest zatem pytanie, ile będzie wynosił udział własny.
To jest kwestia finansowa, ale jest także perspektywa ideologiczna.
– Na ustalenia szczytu trzeba spojrzeć w szerszej perspektywie, bo kwestia finansów to jedno, i gdybyśmy tylko miarą otrzymanych środków mierzyli satysfakcję, to byłoby to spojrzenie zawężone, uproszczone. Docierają do nas sprzeczne oceny ustaleń państw Unii. Z jednej strony premier Mateusz Morawiecki, jak i premier Viktor Orbán mówią o sukcesie – i w tym wypadku, jeśli weźmiemy pod uwagę tylko kwestie finansowe, to satysfakcja z pewnością jest uprawniona. Tyle że o sukcesie mówią wszyscy: zarówno kanclerz Angela Merkel, prezydent Émmanuel Macron, ale też szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen czy przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel.
Jak to zatem wygląda?
– Przede wszystkim tekst tego porozumienia jest tak sformułowany, że wszyscy: zarówno urzędnicy brukselscy, szefowie największych państw Unii, jak i premierzy Polski i Węgier mogą mówić o sukcesie w przekazie zewnętrznym. Natomiast jeśli się bliżej przyjrzeć, to tekst zawiera dużo niebezpiecznych sformułowań. I tu warto zwrócić uwagę na słowa Ursuli von der Leyen, która mówi, że w dokumencie jest zapis o powiązaniu praworządności z interesami finansowymi Unii Europejskiej i w przypadku naruszeń będą podjęte odpowiednie kroki.
Rzeczywiście, jeden z punktów tego porozumienia mówi, że pierwszym kryterium oceny planów skorzystania z tych funduszy będą rekomendacje organów Unii, w tym sądów i trybunałów dla danego kraju. Chodzi zatem o przestrzeganie tzw. praworządności, która nie jest sformułowana w traktatach o Unii Europejskiej. Tak czy inaczej w ślad za otrzymywanymi pieniędzmi ze strony UE będą szły odpowiednie instrukcje dotyczące przestrzegania zasad tzw. praworządności, instrukcje rozumiane jako ingerencja w kompetencje państw członkowskich.
Czy jest jednak możliwość wyciągnięcia konkretnych konsekwencji? Zgodnie z unijnym porozumieniem na końcu tej ścieżki wymagana jest zgoda wszystkich 27 państw.
– To prawda. Najpierw jest pierwszy etap, kiedy Komisja Europejska ocenia, czy mechanizm tzw. praworządności jest przestrzegany, i przedstawia to Radzie Unii Europejskiej. Ta z kolei zatwierdza to kwalifikowaną większością głosów i w tym wypadku Polska czy inne kraje nie będą mogły skorzystać z prawa weta. Natomiast trzeci etap zakłada, że obowiązuje zasada jednomyślności. To znaczy, że gdyby pojawiła się próba łączenia wypłat unijnych środków z „mechanizmem ochrony praworządności”, to już w Radzie Europejskiej wymagana jest jednomyślność, a więc zgoda wszystkich 27 państw.
Trzeba jednak powiedzieć, że sytuacja jest niejasna i można się spodziewać, że KE będzie mogła cały czas badać, drążyć, czy ta wyimaginowana zasada praworządności jest przestrzegana. Jeśli uzna, że dane państwo ją narusza, to wyda określoną rekomendację, którą Rada Unii Europejskiej może przyjąć kwalifikowaną większością głosów.
A zatem możliwość grillowania niepokornych członków Unii będzie nadal? Tu nic się nie zmienia?
– Oczywiście, kwestia ingerencji ze strony Unii zapewne cały czas będzie miała miejsce. Dlatego pod tym względem nie można mówić o zasadniczym przełomie. To znaczy, że ani unijni decydenci, którzy uważają, że jest to historyczny moment dla Unii, nie mogą mówić o sukcesie, ani także z naszej perspektywy nie ma wielkich powodów do zadowolenia. Można zatem powiedzieć, że dotychczasowy stan rzeczy – w tym obszarze – został utrzymany. I w tym znaczeniu można mówić o sukcesie Polski i Węgier. Jest to bardzo ważne, bo współpraca, relacje polsko-węgierskie, a także szerzej: sojusz państw Grupy Wyszehradzkiej – w tym zakresie były bardzo ważne.
Co z kwestią migracji, o której ostatnio było cicho, ale to nie oznacza, że temat został zarzucony?
– Kwestię tę podniesiono w tzw. konkluzjach szczytu unijnego. Jeden z ich punktów mówi o konieczności zapewnienia kompleksowego podejścia do problemu migracji. Jest mowa o bardziej skutecznej kontroli granic zewnętrznych Unii, ale również przewidziane są działania zgodne, jak to określono, z zasadami i wartościami UE. W tym celu mają być podjęte skoordynowane działania w ramach różnych programów.
Zgodzi się Pan z tezą, że plan odbudowy Europy ma jednak swoje ideologiczne tło?
– Oczywiście. Jest kwestia powiązania funduszy na rzecz transformacji ekologicznej, a więc z przystąpieniem do realizacji unijnych celów klimatycznych do roku 2050. Polska te zapisy, oczywiście, odrzuca, ale trzeba mieć świadomość, że za pieniędzmi, za funduszami unijnymi, idą określone oczekiwania ze strony tych, którzy te środki przekazują, więc możemy się spodziewać nacisków.
W 20. punkcie konkluzji jest mowa o równości kobiet i mężczyzn, a także o prawach i równych szansach dla wszystkich oraz o uwzględnianiu tych celów w głównym nurcie działań. Bruksela nie rezygnuje zatem z celów ideologicznych?
– Ani trochę. Uważam, że po ostatnich wyborach do PE nie nastąpiła żadna zmiana układu ideowego, politycznego. Mimo strat, jakie poniosły dwie największe frakcje w europarlamencie – chadecka i socjalistyczna, układ lewicowo-liberalny został jednak wzmocniony, chociażby przez udział liberałów, zielonych, lewicy. Dlatego można mówić o dominacji tego nurtu politycznego. Zatem Unia dalej będzie realizowała swoje cele ideologiczne. Trzeba mieć na uwadze również to, że Fundusz Odbudowy będzie instrumentem nacisku ze strony Unii. Spór z Brukselą będzie zatem trwał, dlatego na ustalenia szczytu nie można patrzeć tylko w kontekście ekonomicznym, ale trzeba również zwrócić uwagę na aspekt ideologiczny – oczekiwany przez UE. Nie oznacza to, że ma być tak, jak sobie zażyczą unijni decydenci, ale będzie to zależało od tego, jak beneficjenci podejdą do tych kwestii i jak to będzie wyglądało w praktyce.
Szefowa Komisji Ursula von der Leyen stwierdziła, że odbudowa Unii będzie zielona. Jak rozumieć te słowa?
– Można się spodziewać, że nowy budżet – w oczekiwaniu unijnych decydentów – wprowadzi Europejski Zielony Ład – przynajmniej takie są oczekiwania klasy politycznej decydującej o kształcie Unii. Zatem jest to instrument realizacji ideologicznych interesów UE. Ale czy te cele zostaną zrealizowane, to zależy od postawy poszczególnych rządów. W tej chwili wydaje się, że są tylko dwa kraje, które mogą się temu mechanizmowi podporządkowania i ideologizacji przeciwstawić: Polska i Węgry, a zatem wciąż jesteśmy w mniejszości.
Dziękuję za rozmowę.