logo
logo

Zdjęcie: K. Cegielska/ Inne

Wyzwania ochrony zdrowia w dobie pandemii

Wtorek, 15 lutego 2022 (13:38)

Aktualizacja: Wtorek, 15 lutego 2022 (13:45)

Medycyna powinna być oparta na prawdzie naukowej i dowodach

Od dwóch lat żyjemy w nowej, nienormalnej rzeczywistości. Pewnie przez dłuższy czas nie zdawalibyśmy sobie z tego sprawy, gdyby nie przekazy medialne.

Zanim jeszcze wystąpiły u nas pierwsze przypadki zakażenia wirusem SARS-CoV-2, już byliśmy zalewani informacjami o straszliwym niebezpieczeństwie, śmiertelnym zagrożeniu. Ogłoszono pandemię, kiedy jeszcze nie było podstaw, by taką pandemię stwierdzić. Przygotowaniem do tego była decyzja WHO, która zmieniła kryterium rozpoznania pandemii.

4 czerwca 2010 r. na łamach brytyjskiego czasopisma medycznego „BMJ” oraz na posiedzeniu Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (PACE) niemal równocześnie opublikowano bardzo krytyczne – względem WHO – raporty związane z ogłoszeniem pandemii grypy H1N1, zwanej świńską. Głównym oskarżeniem jest informacja o tym, że pandemii grypy nie było wcale i została ona ogłoszona na potrzeby koncernów farmaceutycznych.

Od początku w Polsce, podając dane dotyczące zakażeń, posługiwano się liczbami bezwzględnymi, by wyglądało to bardziej dramatycznie. Strach miały wówczas budzić zgony w liczbie kilku lub kilkunastu na dobę, podczas gdy w Polsce z wszystkich innych przyczyn umiera dziennie od 1100 do 1200 osób, więc jaka jest skala porównawcza?

W 2017 roku mieliśmy wyjątkowo dużo zachorowań na grypę. „W ostatnim tygodniu stycznia zachorowań było ponad 360 tysięcy”. Wówczas Marek Posobkiewicz, główny inspektor sanitarny, stwierdził, że to nie epidemia: „Biorąc pod uwagę zakres tych zachorowań, nie dziwię się, że w społeczeństwie mogą takie głosy występować. Bo wzrost zachorowań kojarzony jest z epidemią” – powiedział.

Proszę zwrócić uwagę: 360 tysięcy zachorowań w ciągu jednego tygodnia, tj. ponad 50 tysięcy dziennie, i… nie ma epidemii. A teraz?

Manipulacje liczbami to jedno. Aby wprowadzić większą panikę, potrzeba było obrazów epatujących strachem.

Żeby udramatyzować sytuację, pokazywano wielokrotnie salę wypełnioną trumnami, mówiąc, że to trumny osób zmarłych na COVID-19. Kłamstwo ma krótkie nogi. Wkrótce okazało się, że pokazywano zdjęcia trumien imigrantów, którzy zginęli w katastrofie kutra u wybrzeży Lampedusy wiele lat wcześniej. To były te same zdjęcia.

Dziś nikt nie neguje faktu, że wirus jest i może powodować nawet ciężki przebieg choroby, łącznie ze zgonem. Jednak różne decyzje administracyjne uzasadniane tym, że działa się w obronie zdrowia ludzi – nie wytrzymują krytyki w zestawieniu z faktami.

Paraliż służby zdrowia

Kolejne decyzje potwierdzały, że NIE chodzi o dobro ludzi.

Wielu naukowców, lekarzy twierdziło, że ukierunkowanie podstawowej działalności ochrony zdrowia na koronawirusa, z traktowaniem po macoszemu wszystkich pozostałych chorób, przyniesie więcej skutków negatywnych i więcej śmierci, niż gdyby w ogóle nie zajmowano się wymazami, szukaniem kontaktów, nie zamykano przed chorymi placówek ochrony zdrowia w obawie przed „śmiertelnym” wirusem.

Jak to ktoś sarkastycznie zauważył: „Doszło do tego, że lekarz nie chce zbadać pacjenta, bo pacjent może być chory”.

Aby uzasadnić konieczność podejmowania takich, a nie innych decyzji, dosłownie paraliżujących normalne funkcjonowanie ochrony zdrowia, przeprowadza się masowo testy (jak już dzisiaj wiadomo – dające wiele nieprawdziwych wyników) i nie jest prawdą, że wykonujemy je tylko u osób z objawami chorobowymi. Żąda się poświadczenia o braku zakażenia SARS-CoV-2 coraz częściej od zdrowych ludzi.

Obecnie nawet badania nie wystarczają, bo w wielu miejscach są konieczne paszporty covidowe, wydawane osobom zaszczepionym, pomimo że zaszczepienie nie hamuje transmisji wirusa, a nawet – jak wykazują badania – im więcej szczepień, tym większa liczba zachorowań. Powołuję się tutaj na badania dr. Marka Sobolewskiego (https://twitter.com/Marek39556099/status/1484503129169305607/photo/1).

Co ciekawe, dane dla Europy nie wykazały żadnej korelacji między zamknięciem szkół a wzrostem lub spadkiem liczby zachorowań (https://twitter.com/Marek39556099/status/1486103520763912192/photo/1). Ten fakt potwierdza 75 badań i artykułów dotyczących zamykania szkół z powodu COVID-19 (https://brownstone.org/articles/75-studies-and-articles-against-covid-19-school-closures/).

Nie przeszkadza to naszym rządzącym, wbrew nauce, po raz kolejny wysłać dzieci na zdalne nauczanie.

Chcę zwrócić uwagę na istotny aspekt rozpoznań „choroby covid”.

W mowie potocznej często używamy sformułowań „ma covida” lub „zachorował na covida”. Trzeba jednak wyjaśnić, że nie jest to określenie precyzyjne. COVID-19 (coronavirus disease 2019) to przyjęty skrót choroby, którą wywołuje koronawirus SARS-CoV-2. Mówiąc inaczej, COVID-19 to ostra choroba zakaźna układu oddechowego wywołana wirusem SARS-CoV-2. Wiąże się to z mikrozakrzepami w naczyniach otaczających pęcherzyki płucne i ciężką niewydolnością oddechową.

Można być zakażonym wirusem SARS-CoV-2 i nie chorować na covid. Mówię o bezobjawowym nosicielstwie lub łagodnych objawach infekcyjnych, które trudno byłoby nazwać ostrą chorobą. Wytyczne kierowane do placówek ochrony zdrowia są jednak takie, że NAKAZUJE się wpisywanie rozpoznań „covid”, nawet jeśli pacjent trafia do lekarza z zupełnie inną chorobą, a przypadkowo test na obecność wirusa SARS-CoV-2 wyszedł dodatnio. Z takimi przypadkami spotykam się niejednokrotnie.

To jest droga do wykazywania większych ilości zakażeń, a nawet zachorowań (bo jeśli pacjent ze złamaną ręką i brakiem objawów infekcyjnych ma dodatni test na SARS-CoV-2, to większość lekarzy wpisuje mu – zgodnie z oficjalnymi wytycznymi – symbol rozpoznania „U07.1”, co daje podstawy do stwierdzenia, że pacjent zachorował na „covida”).

Gdyby zaczęto tych pacjentów traktować tak, jak w przypadku innych infekcji (bez wymazów, bez kwarantanny), to nie byłoby problemu z przyjmowaniem i leczeniem chorych. Jeśli przykładowo pacjent zgłosiłby się z objawami silnej infekcji, to po pierwsze, zostałby zbadany przez lekarza, po drugie, miałby wykonane badania analityczne, obrazowe. Na podstawie całości obrazu klinicznego, a nie zgadywania przez telefon, zostałaby podjęta merytoryczna decyzja co do dalszego postępowania.

Paraliż ochrony zdrowia w znacznej mierze przyczynił się do zgonów osób zakażonych wirusem SARS-CoV-2, którzy byli „załatwiani” w formie teleporady, i zwlekano wiele dni, nie badając tych pacjentów, tylko zgadując, jakie leki powinno im się zalecić.

Ten paraliż ochrony zdrowia to nie tylko opóźnienie leczenia zakażeń SARS-CoV-2, ale zaniechanie leczenia innych chorób wymagających szybkiej interwencji specjalistycznej (choroby kardiologiczne, nowotworowe).

Liczba hospitalizowanych z powodu zakażenia SARS-CoV-2 w 2020 roku to mniej więcej procent wszystkich hospitalizacji.

W wyniku wprowadzenia specyficznych zarządzeń w 2020 roku mieliśmy ok. 2 mln hospitalizacji MNIEJ niż rok wcześniej. 1 proc. pacjentów zmniejszył o 2 mln ogólną liczbę hospitalizacji!

Zatem czy powodem paraliżu służby zdrowia była ogromna liczba chorych, czy raczej nieprzemyślane, błędne decyzje władz?

Nieskuteczny lockdown

Pod pretekstem walki z pandemią wprowadza się zupełnie nielogiczne, pozbawione podstaw naukowych zarządzenia.

Po pierwsze: lockdown.

W dniu dzisiejszym można już przedstawić niezbite dowody na bezskuteczność takich decyzji, jeśli idzie o ograniczenia zakażeń. Udowadniają to liczne publikacje naukowe.

Po pierwsze, liczba dowodów na nieskuteczność lockdownu przytłacza te, które wskazują na skuteczność: https://brownstone.org/articles/ lockdowns-fail-they-do-not-controlthe-virus/ – zbiór 38 analiz wskazujących na nieskuteczność lockdownu; https://www.sciencedirect.com/science/article/abs/pii/S0016328721001865?dgcid=authornstrating.

Ale nawet gdy przeanalizujemy na wykresach krzywe zachorowań w zbliżonych regionach, gdzie nie było lockdownu, i w tych, w których wprowadzono ostre restrykcje, obostrzenia, to zobaczymy, że te krzywe się pokrywają. Na ilość zakażeń wpływa sezonowość chorób infekcyjnych, a nie żadne obostrzenia.

Czy lockdown rzeczywiście nie ma znaczenia? Tego powiedzieć nie można. Ma kolosalne znaczenie dla narastania zgonów z innych powodów niż zakażenia SARS-Cov-2, ma olbrzymie znaczenie dla lawinowo narastającej liczby zaburzeń psychicznych, głównie depresji, zwiększonej liczby samobójstw (co wiąże się także z doprowadzeniem do upadłości wielu firm, bankrutujących i nękanych przez władze), ma znaczenie dla niszczenia zdrowych relacji międzyludzkich, niszczenia więzi rodzinnych, ograniczenia praktyk religijnych (w Biedronce np. nie było w takim stopniu ograniczeń jak w kościołach). Ludzie hospitalizowani byli pozbawieni kontaktów ze swymi bliskimi, pozbawieni posługi duszpasterskiej, cierpieli w samotności i wielu z nich umierało bez możliwości zobaczenia się ze swymi najbliższymi. Dzieci w szpitalach, nawet umierające – przykładowo z powodu chorób nowotworowych, nie mogły mieć przy sobie mamy i taty – tylko jeden rodzic mógł być przy dziecku: albo mama, albo tata.

Psychiatra prof. Janusz Heitzman stwierdził, że „świadomość pandemii skutkuje również obniżeniem sprawności i odporności psychicznej na niespotykaną skalę i o trudnych do oszacowania konsekwencjach”. Jak stwierdza autor, nie można wykluczyć, że w najbliższym czasie pojawi się nowa kategoria diagnostyczna dla specyficznych zaburzeń psychicznych będących następstwem pandemii COVID-19. Jego słowa spełniły się dokładnie.

To wszystko zawdzięczamy lockdownowi i obostrzeniom – obserwacje praktyczne i naprawdę liczne badania wykazały całkowity bezsens tego typu działań. Lockdown jest największą katastrofą polityczną wszech czasów w okresie pokoju.

Maseczki i zakażenia

Następny absurd: maseczki.

Poinformowano, że od 8 sierpnia 2020 roku przestały istnieć praktycznie jakiekolwiek przeciwwskazania zdrowotne do noszenia maseczek (poza niektórymi chorobami psychiatrycznymi). Przez dłuższy okres trzeba było je nosić nawet na otwartej przestrzeni. Do tej pory przeciwwskazania zdrowotne istniały, a teraz aktem prawnym ustalono, że już nie istnieją.

Utrudnienie dopływu tlenu i zwiększenie zawartości dwutlenku węgla we wdychanym przez maseczkę powietrzu może być nieodczuwalne przez osoby w pełni zdrowe (o ile nie podejmują w tym czasie zwiększonego wysiłku fizycznego). Ale osoby mające problem z oddychaniem (astma, przewlekła obturacyjna choroba płuc, niektóre wady serca, niewydolność krążeniowo-oddechowa, duża niedokrwistość, choroby wyniszczające, nie zapominajmy także o stanach fizjologicznych, jak zaawansowana ciąża) są szczególnie wrażliwe na zmniejszenie ilości tlenu. Obserwujemy również dermatologiczne skutki długotrwałego noszenia maseczek.

Jest jeszcze jeden fakt, który rzadko jest brany pod uwagę. Ludzki mózg jest bardzo wrażliwy na niedobór tlenu. Jest to szczególnie ważne w przypadku dzieci, których mózgi cały czas się rozwijają. Pierwszą reakcją na brak tlenu są bóle głowy, senność, problemy z koncentracją – czyli wszystko to, co wielu rodziców zaobserwowało u swoich dzieci, które były w wielu szkołach przymuszane do noszenia maseczki przez kilka godzin.

Obrazuje to niemieckie badanie „Co-Ki” dotyczące rejestru skutków ubocznych noszenia masek, dostarczające danych dla prawie 26 tysięcy dzieci noszących maski przez prawie 5 godzin dziennie (https://assets.researchsquare.com/files/rs-124394/v2/de6894fb-f636-4183-9497-3e80bbde5824.pdf„,,”„,”Domyślny„)>Świetną pracę wykonał dr n. med. Piotr Witczak, który zebrał ogromną liczbę prac naukowych, w tym randomizowanych, niezbicie udowadniając, że nie ma żadnej istotnej statystycznie różnicy między liczbą zakażeń u osób noszących maseczki i u osób, które ich nie używają. A więc prawda wygląda inaczej, niż to przedstawia oficjalna narracja.

Kolejnym dowodem na ewidentny brak troski o znalezienie najlepszych dla zdrowia rozwiązań jest praktyczne pomijanie aspektu naturalnej odporności. Gdyby istotne było zdrowie, to prowadzono by akcje uświadamiające, że należy dbać o naturalną odporność organizmu oraz podawano by sposoby, jak można to osiągnąć.

Badania zdecydowanie potwierdziły, że witamina D3 (cholekalcyferol) znacząco zmniejsza śmiertelność z powodu niemalże każdej przyczyny. Deficyt witaminy D jest powszechny i jest prawdopodobnie regułą, że ma on związek z większością chorób cywilizacyjnych. Wykazano także niezbicie, że ciężkość przebiegu zakażenia SARS-CoV-2 koreluje z niskimi wartościami tej witaminy.

Ale oczywiście nie chodzi tu tylko o witaminę D. Naiwnością byłoby założenie, że brakuje nam tylko tego jednego czynnika.

Ryzyko i wolność wyboru

Nie możemy zapominać o innych czynnikach wpływających na odporność.

Nasz układ immunologiczny funkcjonuje w ten sposób, że spotykając się z różnymi patogenami – żyjemy dosłownie w oceanie bakterii i wirusów – nabywa odporności właśnie w kontakcie z nimi. Tymczasem słyszymy: ”Nie wychodź, nie kontaktuj się„ itp.

Na odporność wpływa też aktywność fizyczna, przebywanie na świeżym powietrzu, na słońcu, dobre dotlenienie organizmu. A co słyszeliśmy? ”Zostań w domu, ogranicz wychodzenie, a nawet jeśli wychodzisz na świeże powietrze, to oddychaj przez maskę„. Pamiętają Państwo, jak zabroniono wchodzić do lasu?

Chciałbym się jeszcze odnieść do jednego aspektu gorszej odporności. To stres. Nie ma żadnych wątpliwości, że stres w znacznym stopniu wpływa negatywnie na nasze zdrowie, w tym oczywiście na naszą odporność. Czy chroni się ludzi przed stresem? Wprost przeciwnie. Nakręca się spiralę strachu, i to jest działanie celowe, z premedytacją. Od samego początku.

Ponadto zapomina się o skutecznym leczeniu – odwołuję się do poprzedniego wystąpienia pana doktora Bodnara.

Jedyne remedium, jakie się proponuje, to maseczki, izolacja i szczepionka.

Nie ma medykamentów całkowicie pozbawionych działań niepożądanych. Szczepionki nie są żadnym wyjątkiem. Tym bardziej te preparaty genetyczne zwane ”szczepionkami„. Trzeba rozważyć wszystkie ”za„ i ”przeciw„. Co jakiś czas docierają do nas informacje o kolejnych działaniach niepożądanych, które nie były znane w momencie warunkowego dopuszczenia tych preparatów na rynek – poważnych powikłań, a nawet zgonów (piloci amerykańscy, sportowcy), ale według oficjalnej narracji nie wiąże się ich jednak ze szczepieniami.

Sami producenci szczepionek zakładają możliwe działania niepożądane nawet po kilku latach. Żeby nie być gołosłownym: AstraZeneca otrzymała ochronę przed przyszłymi roszczeniami z tytułu odpowiedzialności za potencjalne niepożądane działanie szczepionki COVID-19 w większości krajów, z którymi producent zawarł umowy na dostawy. – To wyjątkowa sytuacja, w której jako firma po prostu nie możemy ryzykować, jeśli za... cztery lata szczepionka wykaże skutki uboczne – powiedział Agencji Reutera Ruud Dobber, członek zarządu AstraZeneki.

Trzeba przyznać, że taka informacja może wzbudzać uzasadnione obawy, więc tym bardziej należy pozwolić ludziom podjąć decyzję, czego bardziej się boją: potencjalnego zakażenia i minimalnego ryzyka śmierci czy nieznanych potencjalnych skutków ubocznych preparatu genetycznego, który jest przygotowywany na szybko, bez koniecznych kilkuletnich badań i obserwacji ewentualnych działań ubocznych. Jeśli jest ryzyko, musi być wolność w podejmowaniu decyzji. Przymusowe działania medyczne mogą nam się kojarzyć z niechlubną przeszłością pewnego niemieckiego lekarza z okresu II wojny światowej – myślę, że nie muszę przytaczać jego nazwiska.

Tymczasem była minister edukacji, obecnie poseł do Parlamentu Europejskiego, Anna Zalewska, powiedziała, że ”każda wypowiedź, która nie jest zachętą, ale próbą dyskusji na temat szczepienia, jest nieodpowiedzialna„.

Kiedyś o PZPR wolno było mówić tylko pozytywnie albo wcale.

Tu przypomnę, jak kiedyś z rozbrajającą szczerością wypowiadał się były główny inspektor sanitarny Jarosław Pinkas: ”Wygenerujemy takie zapotrzebowanie na szczepionkę, że wszyscy będą chcieli się zaszczepić„. Można to zrozumieć tak, że ludzie będą straszeni do tego stopnia, iż będą się decydować na działanie medyczne nie zawsze konieczne.

A swoją drogą, warto wiedzieć, że firma Pfizer wypłacała miliardowe kary za fałszowanie wyników badań, za szkodliwe działanie swoich produktów.

Nie możemy mówić, że wrócimy do normalności, gdy uporamy się z wirusem, bo tak jak w przypadku innych chorób wirusowych – najprawdopodobniej będziemy musieli żyć z tym wirusem przez wszystkie następne lata, tak jak z innymi licznymi, które okresowo nas atakują. Po prostu żyjmy normalnie i zachowujmy się normalnie. Nie lekceważmy żadnej choroby, ale nie podejmujmy działań nieadekwatnych do rzeczywistego zagrożenia, sprzecznych z elementarnymi zasadami logiki i z prawdziwym dobrem pacjenta. Do koronawirusa SARS-CoV-2 trzeba podchodzić zdroworozsądkowo.

Zdroworozsądkowo to nie znaczy lekceważąco. To znaczy, że powinniśmy stosować zasady bezpieczeństwa proporcjonalnie do stopnia zagrożenia.

Znany wirusolog prof. Włodzimierz Gut, notabene rządowy doradca w kwestii epidemii SARS-CoV-2/COVID-19, uważa, że na koniec epidemii trzeba będzie poczekać: ”Z punktu widzenia rozgrywek, które są przy jej okazji prowadzone, nigdy go nie będzie. Konieczne jest utrzymywanie pewnej ilości zachorowań, żeby propagować swoje leki. Nie wierzę, że świat sobie z tym poradzi. Takie są egoistyczne interesy firm farmaceutycznych„.

Widocznie prof. Gut ma więcej informacji niż wielu z nas. Nie mam podstaw do negowania tej jego wypowiedzi.

Trudno uwierzyć, że osobom decydującym o narzucaniu rygorów poprzez paraliżowanie normalnego życia chodzi o ratowanie zdrowia i życia. Jeśli komuś naprawdę zależy na uratowaniu największej liczby istnień ludzkich, to powinien nakierować swoje działania tam, gdzie można uratować najwięcej osób. Tymczasem co 8 sekund umiera na świecie z głodu jedno dziecko. 30 tysięcy dzieci umiera dziennie przed piątym rokiem życia z powodu braku właściwej opieki i niedożywienia. Według danych UNICEF rocznie umiera 11 milionów takich dzieci. Gdyby pieniądze, które przepadły w wyniku lockdownu (a także na zakup maseczek) przeznaczyć na ratowanie tych biednych dzieci, to byłoby to najbardziej humanitarne postępowanie.

Wiedza oparta na dowodach

Jest wielu uczciwych ludzi, naukowców, lekarzy, którzy nie są sponsorowani przez koncerny farmaceutyczne i mówią prawdę, zgodnie z wiedzą opartą na niezależnych, wiarygodnych badaniach naukowych. Ich wypowiedzi jednak są blokowane poprzez ograniczenie dostępu do mediów, a oni sami są szykanowani, bo głoszą prawdę, podają fakty, które są niewygodne.

Zarzuty, jakie się im stawia, są nieraz tak absurdalne, jak te opublikowane w jednym z tygodników. Pozwolę sobie zacytować – dotyczy to prof. Ryszarda Rutkowskiego: ”rozpowszechnia informacje, które mogą być niezgodne ze STANOWISKIEM EKSPERTÓW I NAUKOWCÓW zajmujących się walką z pandemią„. Nie z WIEDZĄ NAUKOWĄ, tylko ze stanowiskiem ekspertów.

Wniosek: To znaczy, że jeżeli eksperci coś ogłaszają, to nawet jeśli jest to sprzeczne z nauką, powinniśmy słuchać ekspertów.

A tymczasem powinno być inaczej – powinniśmy żyć w prawdzie, słuchać Boga i własnego prawidłowo ukształtowanego sumienia.

Kilka dni temu w mediach pojawiły się zarzuty dotyczące niniejszej konferencji (https://www.rp.pl/ochrona-zdrowia/art19320451-ojciec-rydzyk-bierze-sie-za-covid-w-toruniu-zorganizuje-sympozjum).

Przytoczone zostały wypowiedzi prof. Krzysztofa Pyrcia: ”Nie przyjmuję zaproszeń do farsy. Mogę dyskutować z naukowcami, ale kiedy jest spotkanie, którego główną tezą jest to, że właściwie ostatnie 600 lat medycyny i całą wirusologię powinno się wyrzucić do kosza, to przestrzeni do rozmowy raczej nie ma„, oraz prof. Krzysztofa Simona: ”W tej sytuacji wśród takich mówców nie przyjąłbym zaproszenia ze względów etycznych„. Proszę Państwa, w tych wypowiedziach nie ma nic dziwnego albo zaskakującego. Przedstawiciele strony rządowej i koncernów farmaceutycznych od dawna zapomnieli, czym jest medycyna oparta na dowodach. W dniu dzisiejszym zostaliby zmiażdżeni pod naporem konkretnych dowodów naukowych, które Państwo dzisiaj słyszą. A na to nie mogli sobie pozwolić.

Dr Zbigniew Martyka

Autor jest ordynatorem Oddziału Obser- wacyjno-Zakaźnego Szpitala w Dąbrowie Tarnowskiej.

Nasz Dziennik