Panie Profesorze, jak Pan ocenia prowadzoną przez rząd politykę prodemograficzną?
– Żeby demografia mogła się wydźwignąć z kryzysu, potrzebne jest małżeństwo i stabilna rodzina. Owszem, rząd określa pewne cele, aby demografię poprawić. Są „zachęty”, aby rodzina była i wielopokoleniowa, i liczna. To jest niezmiernie trudne w realizacji choćby dlatego, że dziś rodziny – nie tylko te młode stażem – bardzo często nie mają własnego domu. Rząd stara się usuwać te problemy z różnym skutkiem, ale należy docenić fakt, że próbuje coś zrobić.
Z drugiej strony należy wziąć pod uwagę zupełnie inny aspekt. Podmiotem, dzięki któremu na świat przychodzą kolejne pokolenia, jest kobieta. Ale ideały życia rodzinnego, które zawiązują się dzięki tej kobiecie-żonie-matce, bo to przecież ona jest sercem domu, są zbijane przez lansowaną modę, czy wręcz ideologię. Mówi się więc, że kobieta się zrealizuje wtedy, kiedy będzie pracować dniami i nocami, albo że kiedy będzie zarabiała więcej niż mężczyzna, albo że będzie robiła zawrotną karierę zawodową. Czyli wszystko to, co nadawało smak, co było polem rozwoju człowieka w rodzinie, jest dziś odsuwane na bok, czy nawet deprecjonowane. Niestety, państwo powiela tę retorykę i mówi, że rozwiąże problem demograficzny dzięki temu, że „umożliwi” kobiecie urodzenie dziecka i wybuduje żłobki, a wtedy ona będzie mogła szybko wrócić do pracy. To mnie niepokoi, że zamiast tego, co stanowiło siłę i przyciągało młodych ludzi do zakładania własnej rodziny, czyli fakt, aby być – na ile to możliwe – samowystarczającym, a także aby rodzina mogła sama decydować o sobie, w to miejsce wchodzi państwo i organizacje międzynarodowe. Ta ingerencja najczęściej w dłuższej perspektywie prowadzi do wyalienowania małżeństwa od własnego potomstwa.
Trzeba ustalić więc, o jakim obrazie rodziny mówimy. Nie jestem pewien, czy o takim, który jest znany z naszej tradycji polskiej, katolickiej, bo w takim modelu zupełnie inną rolę odgrywa matka niż w tym, który się jej dziś proponuje. A jeśli ktoś chce, aby to było zgodne z tradycją katolicką, to natychmiast jest atakowany przez feministki, że to ogranicza prawa kobiet i ich możliwości rozwoju. Okazuje się więc, że dziś wszystko jest postawione na głowie. To są nawroty socjalizmu. A socjalizm polega na tym, żeby człowieka wyręczyć i go zastąpić, ale w takim sensie, żeby on tracił grunt pod nogami, bo to zastępowanie na dłuższą metę jest niczym innym jak realizacją celów ideologicznych. Jeśli przecież rodzina okaże się niesamowystarczalna, to wszystko się „rozsypie”, jej członkowie stwierdzą, że nie mają w sobie nawzajem wsparcia, bo wcześniej liczyli na pomoc z zewnątrz. W taki sposób „wypłukuje” się wartość rodziny ze świadomości społecznej. Potem, nawet jeśli dojdzie do buntu, to będzie już tylko bunt ludzi bezsilnych, ubezwłasnowolnionych.
Jak zatem rząd powinien zareagować na problemy demograficzne Polski? Proponowane wsparcie to za mało?
– Proponowanie społecznych czy rodzinnych zasiłków nie może być na dalszą metę takim złotym środkiem, ponieważ przez to następuje uzależnienie się od takiego czy innego programu politycznego. To jest taka pułapka. Zasiłki, niestety, zawsze są utrwalaniem biedy. A przecież nie o to powinno chodzić! Błąd podstawowy tak prowadzonej polityki jest taki: w chrześcijańskiej nauce społecznej podmiotem życia ekonomicznego jest rodzina. Nie jednostka, nie naród, nie społeczeństwo, tylko rodzina. I to taka rodzina, jaka u nas została ocalona w sensie i religijnym, chrześcijańskim, i łacińskim. Musi to być więc pewna struktura, w której człowiek znajduje oparcie zarówno biologiczne, jak i duchowe. Wtedy jest rodzina, kiedy ta rodzina wie, kim jest i po co jest. Jeśli rodzinę ograniczymy tylko do tego, aby ona upominała się wciąż o nową zapomogę, to prędzej czy później tacy ludzie stracą pragnienie rodzinnej niezależności.
Czy rząd, Pana zdaniem, pomija ten aspekt podejścia do rodziny?
– Dziś lewica i prawica to pomijają. Myślenie lewicy polega na tym, że nie ma miejsca dla rodziny, tylko jest budowanie wizji człowieka masowego. Dlatego prawica powinna tę przestrzeń dla rodziny zagospodarować w inny sposób. Jednak zwracanie na to uwagi jest odbierane jako krytyka. A przecież te uwagi nie mają na celu osłabienia rządu, tylko wzmocnienie rodziny.
Przez lata deprecjonowano wychowanie do życia w rodzinie, także w szkołach.
– Przecież szkoła od czasów komunizmu tak naprawdę nie uczyła, czym jest najgłębsza wartość rodziny. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że jest luka w wykształceniu i pewnej ciągłości tradycji. Dziś najstarsze pokolenie to już w zdecydowanej większości pokolenie powojenne, czyli doświadczone komuną i wojną komunizmu z liberalizmem. Brakuje pozytywnych wzorców – jak zorganizować swoje życie rodzinne, a nie tylko przeżyć życie.
Szkoła również dziś nie uczy o wartości rodziny?
– Za mało. Bo rodzina – podobnie jak naród – była instytucją do usunięcia. Dlatego jeśli mówimy o narodzie jako rodzinie rodzin, to trzeba sobie zadać pytanie: jakich rodzin? Uważam, że musimy odzyskać model rodziny, który jest nam kulturowo najbliższy. Naród Polski bez takiej rodziny będzie zbiorem obywateli, którzy reagują na przekazywane im odgórnie SMS-em różne rozporządzenia i dyrektywy.
Czy nie jest tak, że – podobnie jak w szkole – brakuje przekazywania wartości rodziny również poprzez kulturę?
– To prawda, tym bardziej że dziś mamy właściwie do czynienia z antykulturą, której zadaniem jest rozsadzanie rodzin od wewnątrz. Chodzi niestety o to, aby w rodzinie zaburzyć poczucie bliskości, miłości, aby nie kierowały nią żadne cele nadrzędne. Ta antykultura dąży do tego, aby w rodzinie, która będzie już rodziną tylko z nazwy, jej członkowie żyli obok siebie, ale nie razem.
Można oczekiwać zmian w demografii, jeśli się nie zapanuje nad tą antykulturą?
– To jest niezmiernie trudne. Nie da się opanować tego niżu demograficznego bez odzyskania modelu rodziny, w którym kobieta, jako serce i dusza rodzinności, będzie miała należne sobie miejsce. Nie da się tego odwrócić jakimś rozporządzeniem, czy nawet całym pakietem pomocowym. Ludzie będą cały czas widzieć swoją przyszłość w tym, że mogą zmienić pracę, żeby mieć większe pobory, że zrobią karierę, a reszta sama się ułoży. Nie ułoży się, a ten motyw ekonomiczny – wspierany przez armaty mediów i lansowane przez nie wzorce, to tak naprawdę wsparcie na dalszą metę wizji antyrodzinnej.
Drogi Czytelniku,
cały artykuł jest dostępny w wersji elektronicznej „Naszego Dziennika”.
Zapraszamy do zakupu w sklepie elektronicznym