Osoba odpowiedzialna za błędne, zrobione na chybił trafił wpisy w planie lotu rządowego tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem, to zastępca dyrektora Biura Dyrektora Generalnego KPRM. Monika Boniecka, bo o niej mowa, wskazała załodze jako zapasowe nieczynne lotnisko w Witebsku
Wiele wskazuje na to, że Boniecka nie poniesie konsekwencji innych niż służbowe. To samo dotyczy Miłosława Kuśmirka, radcy szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w Biurze Dyrektora Generalnego. To w gestii tych dwóch osób leżało dysponowanie wojskowym specjalnym transportem lotniczym. A nie powinno. Świadomość tego stanu rzeczy, co wskazała prokuratura, miał Tomasz Arabski, szef kancelarii premiera. Ale zamiast sprawy naprawić, scedował nałożone na niego obowiązki koordynatora lotów VIP na podlegające mu służbowo osoby.
Urzędnicy kancelarii premiera, MSZ i ambasady w Moskwie, przygotowując wizytę prezydenta w Katyniu, popełnili serię błędów, działali opieszale i niezgodnie z procedurami - przyznaje prokuratura. I jednocześnie uznaje, że ich zachowanie nie godziło w dobro publiczne i nie miało bezpośredniego przełożenia na bezpieczeństwo lotu.
Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga umorzyła wczoraj prawomocnie śledztwo smoleńskie w wątku cywilnym dotyczącym niedopełnienia obowiązków lub przekroczenia uprawnień przez urzędników i funkcjonariuszy publicznych Kancelarii Prezydenta, Premiera, MSZ, MON, polskiej ambasady w Moskwie w związku z przygotowaniami w 2010 roku lotów do Smoleńska - premiera z 7 kwietnia i prezydenta z 10 kwietnia.
Jako że wątek dotyczył działania na szkodę interesu publicznego, żadna z rodzin poszkodowanych w katastrofie smoleńskiej nie była stroną w tym śledztwie i tym samym decyzja prokuratury umarzająca postępowanie jest już prawomocna. W toku postępowania śledczy ustalili, że nie było jednego, kompleksowego dokumentu, który regulowałby organizację wizyt zagranicznych najważniejszych osób w państwie. Obowiązywały za to dwa akty prawne: porozumienie z 2004 r. zawarte pomiędzy szefami KPRM, KPRP, Kancelarii Sejmu i Kancelarii Senatu a ministrem obrony narodowej, które regulowało zasady dysponowania specjalnym wojskowym transportem lotniczym, oraz instrukcja o lotach HEAD najważniejszych osób w państwie. Dokumenty te były przez cywilnych urzędników lekceważone.
Prokuratura wprost uznała, że w KPRM wykształciła się nieprawidłowa praktyka co do organizacji lotów VIP-ów. Polegała ona na niewłaściwej koordynacji realizacji porozumienia, niewywiązywaniu się z obowiązku ustalania limitów dysponowania wojskowym specjalnym transportem lotniczym na potrzeby osób uprawnionych, niewywiązywaniu się z obowiązku powiadamiania stron o przyznanych limitach, niesporządzaniu w większości przypadków zamówień o potrzebie wykorzystania wojskowego specjalnego transportu lotniczego, nierzetelnym prowadzeniu ewidencji zawiadomień, składanych zamówień i wykonanych lotów czy na bezpodstawnej odmowie skorzystania z wojskowego specjalnego transportu lotniczego przez podmiot do tego uprawniony.
Funkcjonariusze Biura Dyrektora Generalnego KPRM, mając pełną świadomość zakresu powierzonych im obowiązków, w swoich działaniach co najmniej godzili się na ich wypełnianie niezgodnie z przepisami - wskazała prokuratura.
W przypadku lotów smoleńskich śledczy zauważyli m.in. zbyt późne złożenie zapotrzebowania na lot premiera, brak złożenia zapotrzebowania na lot prezydenta, nieprawidłową koordynację działań w zakresie organizacji lotów, niewiedzę o istnieniu pewnych przepisów.
Źle działała także polska dyplomacja. Prokuratura, weryfikując kroki podejmowane przez MSZ i Ambasadę RP w Moskwie, uznała je za nieprawidłowe. To m.in. opieszałość urzędników co do notyfikowania wizyty prezydenta w Rosji, brak reakcji na niepowiadamianie przez Rosję o zgodzie na przelot i lądowanie samolotu z prezydentem oraz na nieprzesłanie przez Rosję tzw. kart podejścia dla załogi samolotu Tu-154 na lotnisko w Smoleńsku.
Mimo wytknięcia błędów prokuratura uznała, że nie wywołały one negatywnych skutków co do bezpieczeństwa wizyt prezydenta i premiera w Smoleńsku, spowodowały jedynie "wzmożone działania innych organów państwa". - Stwierdzone przez prokuratorów nieprawidłowości w działaniu urzędników co do lotów VIP-ów do Smoleńska nie wywołały negatywnych skutków dla organów państwa - zaznaczyła prok. Renata Mazur, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
Według śledczych, usprawiedliwieniem dla służb dyplomatycznych był też brak aktów prawnych, które normowałyby sposób organizacji i przygotowania wizyt zagranicznych najważniejszych osób w państwie. A co za tym idzie, brak było normatywnych źródeł obowiązków i uprawnień, w oparciu o które działaliby w tym zakresie pracownicy MSZ i Ambasady RP w Moskwie. - W związku z powyższym, pomimo stwierdzenia szeregu różnego rodzaju uchybień brak jest możliwości odniesienia się i wskazania, jakie konkretnie obowiązki zostały niedopełnione, z czego one wynikały oraz jakie ewentualnie zostały przekroczone uprawnienia - uznała prokuratura.
MON? To nie to śledztwo
Co ciekawe, z rozważań w wątku cywilnym całkowicie wyłączony został Bogdan Klich, były minister obrony. Prokuratura uznała, że żaden z cywilnych pracowników MON nie brał udziału w przygotowaniu wizyt. Śledczy stwierdzili, że za bezpieczeństwo lotu odpowiadał wojskowy przewoźnik, a za bezpieczeństwo na lotnisku (w świetle polskiego prawa) zarządca tego lotniska. Tyle że nie wiadomo, czy szef MON właściwie sprawował nad wojskowymi nadzór, bo odpowiedzialność mundurowych bada prokuratura wojskowa, a bez takiej oceny cywilna prokuratura nie mogła ocenić postawy szefa MON.
- W działaniach przygotowawczych, na różnym ich etapie, brali udział żołnierze w czynnej służbie wojskowej, z różnych jednostek wojskowych, co pozostaje jednak poza przedmiotem tego postępowania. Ocena ich działania zostanie przeprowadzona przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie - zaznaczyła prokuratura.
Jednakże śledczy uznali, że lot do Smoleńska, z uwagi na status tego lotniska, nie powinien się odbyć. Prokuratorzy ustalili, że strona polska miała świadomość, że Siewiernyj jest zamknięty, ale nie zrezygnowano z tego lądowiska po wyłącznie ustnych zapewnieniach Rosjan, że 7 kwietnia obiekt będzie czynny, bo wyląduje na nim premier Władimir Putin. Jednakże żadna z osób cywilnych zaangażowanych w organizację lotów nie posiadała kompetencji ani obowiązku przeprowadzenia oceny stanu technicznego obiektu. Zatem zapowiadany lot Putina uznano za wystarczającą gwarancję.
Wiedza o złym stanie lotniska i jego zamknięciu była znana i przekazywana pomiędzy urzędnikami, jednak ostateczna decyzja w przedmiocie wyboru miejsca lądowania nie leżała w zakresie ich kompetencji, stąd trudno zarzucić im zaniechanie czy złą wolę, tym bardziej że na wysyłane sygnały o złym stanie lotniska pojawiały się uspokajające komunikaty strony rosyjskiej o przygotowaniu lotniska na dzień 7 i 10 kwietnia 2010 roku. W opinii prokuratury, nie można czynić zarzutu urzędnikom, iż przygotowując plany wizyt czy składając zamówienia na loty samolotami specjalnymi, wskazywali jako miejsce lądowania Smoleńsk. Wynikało to z dotychczasowych doświadczeń, iż każda wizyta w Katyniu z udziałem najważniejszych osób w państwie odbywała się z lądowaniem na tym lotnisku. Kto zatem powinien podjąć decyzję w sprawie wykluczenia lądowiska? Sprawa ta nie była przedmiotem śledztwa.
Urzędnicza nonszalancja
Przygotowania do wizyt w Katyniu rozpoczęły się w połowie 2009 roku. Wtedy to Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego opracowało ramowy plan uroczystości. W grudniu 2009 r. pojawiły się pierwsze oficjalne informacje, że prezydent Lech Kaczyński będzie chciał być obecny w Katyniu. Od tego czasu Kancelarie Prezydenta i Premiera podejmowały działania w celu przygotowania wizyty.
W styczniu 2010 r. przygotowaniami zajęła się Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Tworzone były warianty wizyt zakładające zarówno wspólne obchody, jak i rozdzielone wizyty. Jednak 3 lutego 2010 r. premier Władimir Putin zaprosił premiera Donalda Tuska na wspólne obchody uroczystości katyńskich i od tego momentu wiadomo było, że będą organizowane dwie oddzielne wizyty premiera i prezydenta.
Jednak, mimo że Kancelaria Prezydenta dawała sygnały o chęci udziału Lecha Kaczyńskiego w uroczystościach i oficjalnie informowała o gotowości do wzięcia udziału w uroczystościach 10 kwietnia prezydenta i do stania na czele delegacji, nikt z jego kancelarii, aż do końca lutego, nie był zapraszany na spotkania organizacyjne. Takie spotkanie doszło do skutku dopiero w marcu 2010 roku, kiedy prace były już na etapie organizacji wizyty przygotowawczej. Odbyła się ona w dniach 23-25 marca i brało w niej udział 21 osób, w tym przedstawiciele KPRP. Tyle że w trakcie wizyty nie doszło do rozmów między KPRP a stroną rosyjską. Rozmowy toczyły się wyłącznie na temat wizyty premiera planowanej na 7 kwietnia. Było to zaniedbanie MSZ i polskiej ambasady w Moskwie.
To nie jedyny przejaw lekceważenia wizyty prezydenta RP. Mimo zgłoszonej gotowości do udziału w uroczystościach w sposób oficjalny, resort Radosława Sikorskiego nie podjął kroków w kierunku notyfikowania wizyty prezydenta RP stronie rosyjskiej. Nastąpiło to dopiero 16 marca 2010 roku. Mimo zaniedbań w działaniach KPRM oraz dyplomacji śledczy uznali jedynie, że wobec stwierdzenia braku wypełnienia znamion czynów określonych w art. 231 kodeksu karnego urzędnicy za owe zaniedbania mogą co najwyżej ponieść odpowiedzialność dyscyplinarną czy służbową.
- Nie każde naruszenie przepisów jest przestępstwem. Jest możliwa także odpowiedzialność służbowa - dodała prok. Mazur. To jednak nie leży już w gestii śledczych.
Śledztwo w sprawie organizacji wizyt w Katyniu prezydenta i premiera obejmujące cywilnych urzędników państwowych praska prokuratura przejęła w kwietniu 2011 roku. Ze śledztwa do odrębnego postępowania wyłączono wątki zaniedbań BOR związane z wizytami w Smoleńsku oraz fałszowania dokumentacji przez funkcjonariuszy tej służby. Śledztwo zakończyło się w pierwszej połowie czerwca aktem oskarżenia wobec byłego wiceszefa BOR gen. Pawła Bielawnego, któremu prokuratura zarzuciła niedopełnienie obowiązków i poświadczenie nieprawdy w dokumencie.
Prokuratura pozytywnie oceniła za to pracę Kancelarii Prezydenta, która działała zgodnie z przepisami, podobnie zresztą jak ministerstwo kultury i Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.