logo
logo

Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Uniki Seremeta

Wtorek, 23 kwietnia 2013 (02:17)

Aktualizacja: Wtorek, 23 kwietnia 2013 (02:17)

Nie było dokumentacji ani informacji, które zmuszałyby prokuraturę do otwarcia trumien i przeprowadzenia sekcji – uznał Andrzej Seremet. Problem w tym, że nie było też pewności, że otrzymamy rosyjską dokumentację sekcyjną.

Prokurator generalny Andrzej Seremet przyznał w TVN24, że polscy prokuratorzy wojskowi nie byli przy sekcjach zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej, bo przyjechali do Federacji Rosyjskiej za późno. To znaczy po dotarciu na miejsce 12 kwietnia 2010 roku uzyskali informację, że prowadzone w Moskwie sekcje ofiar katastrofy zostały już zakończone. Seremet zaznaczył też, że polscy śledczy „nie mogli się panoszyć” w Rosji, bo działali bez odpowiedniego umocowania prawnego – wniosek o międzynarodową pomoc prawną nie został jeszcze rozpatrzony przez stronę rosyjską. Mimo to – podkreślał Seremet – polscy śledczy byli dopuszczani do wielu czynności na miejscu katastrofy. Na przykład pozwolono gen. Krzysztofowi Parulskiemu na uczestnictwo w sekcji prezydenta. Z wypowiedzi Seremeta można było odnieść wrażenie, że było to możliwe tylko dlatego, iż sekcja odbywała się w Smoleńsku, a nie tak jak pozostałe w Moskwie.

„Skoro prokuratorzy nie znali osobiście ofiar, byli nieprzydatni w ich rozpoznaniu” – skonstatował prokurator generalny w tekście autorskim opublikowanym wczoraj w „Gazecie Wyborczej”.

W ocenie mec. Piotra Pszczółkowskiego, pełnomocnika Jarosława Kaczyńskiego, obecność gen. Parulskiego przy sekcji prezydenta RP wynikała z faktu, że w pierwszych godzinach po katastrofie strona polska i rosyjska szanowały porozumienie międzynarodowe z grudnia 1994 roku. W przeciwnym bowiem razie polscy prokuratorzy wojskowi nie zostaliby wpuszczeni na teren FR lub po przyjeździe zostaliby internowani. Dopiero później przyjęto, że sekcje będą odbywały się w ramach międzynarodowej pomocy prawnej. Jednak uzupełniony polski wniosek o pomoc prawną (pierwotny wysłany został 10 kwietnia 2010 roku) dotarł do FR 13 kwietnia 2010 roku, a zatem w chwili, gdy oficjalnie sekcje zostały zakończone. W efekcie żadna sekcja nie była prowadzona w ramach międzynarodowej pomocy prawnej. – W takich ramach otrzymaliśmy później protokoły sekcji zwłok wykonanych przez obce państwo i na potrzeby obcego śledztwa, bo strona rosyjska nie wykonywała czynności sekcyjnych na życzenie strony polskiej – zauważa pełnomocnik.

Czy zatem można było zaniechać przeprowadzenia sekcji w Polsce? Tu Andrzej Seremet przyznał, że nie było dokumentacji ani informacji, które zmuszałyby prokuraturę do otwarcia trumien i przeprowadzenia sekcji. Dodał, że celem sekcji jest ustalenie przyczyn śmierci, a te nieliczne sekcje, które zostały wykonane w Polsce, wykazały taką samą przyczynę śmierci, jaką podano w materiałach rosyjskich.

Z takim poglądem nie zgadza się mec. Pszczółkowski, który wskazuje, że art. 209 kodeksu postępowania karnego nakazuje prokuratorowi przeprowadzenie sekcji zwłok w sytuacji, w której nie jest pewna przyczyna zgonu. – Od 10 kwietnia 2010 r. do czasu pochówku ofiar żaden autorytet nie był w stanie wykluczyć jakiejkolwiek przyczyny zgonu pasażerów Tu-154M – podnosi pełnomocnik. Pierwsza taka opinia pochodzi z czerwca 2010 r., a to oznacza, że kiedy rezygnowano z otwarcia trumien, nie było pewnej wiedzy uzasadniającej odstąpienie od wykonania sekcji. Co więcej, nie było żadnej dokumentacji na ten temat ani też pewności, że dokumentację sekcyjną kiedykolwiek otrzymamy. Zdaniem pełnomocnika, tłumaczenie tej sytuacji z punktu widzenia obecnej wiedzy jest nie na miejscu, bo istotny jest moment, w którym decydowano o rezygnacji z przeprowadzenia sekcji w Polsce. W kwietniu 2010 r. nie było wiedzy ani dokumentacji na temat sekcji i właśnie to powinno zmusić prokuraturę do przeprowadzenia własnych badań.

Tę kwestię zapewne dokładnie przeanalizuje wojskowa prokuratura w Poznaniu, która podjęła śledztwo w sprawie możliwości popełnienia zaniedbań przez prokuratorów prowadzących śledztwo smoleńskie.

Marcin Austyn

Nasz Dziennik