logo
logo
zdjęcie

Zdjęcie: arch/ Inne

Krypta sześćdziesięciu marynarzy

Piątek, 7 czerwca 2013 (02:08)

Z kmdr. Henrykiem Nitnerem, szefem Biura Hydrograficznego Marynarki Wojennej, rozmawia Marcin Austyn

Trwa wyprawa poszukiwawcza, której celem jest odnalezienie zaginionego okrętu podwodnego ORP „Orzeł”. Z jakimi zadaniami musi zmierzyć się załoga ORP „Lech”?

– Tym szczególnym zadaniem jest identyfikacja wskazanego obiektu podwodnego na Morzu Północnym. Nie wiemy, czy wytypowany wrak okrętu podwodnego to ORP „Orzeł”. Zadaniem jest rozpoznanie go i próba identyfikacji. Znamy dokładną pozycję położenia wraku, zatem pozostaje nam wykonać dokładne badania hydrograficzne rejonu wokół i samego obiektu w celu wyznaczenia punktów do dobrego nurkowania. Potem podjęta zostanie próba identyfikacji tej jednostki.

W maju podjęto już próbę zbadania wraku. Czym różnią się obecne działania, na ile są bardziej zaawansowane?

– O badanym obiekcie wiemy od kilku miesięcy dzięki poszukiwaniom w Biurze Hydrograficznym Wielkiej Brytanii, z którym od lat współpracujemy. Na podstawie analiz danych uznaliśmy, że ten obiekt jest bardzo zachęcający do podjęcia badań. Z charakterystyk pozyskanych poprzez wykonanie pomiarów takich jak gabaryty wraku, wnioskując z rejonu położenia wraku, uznaliśmy, że może być to ORP „Orzeł”. Tak się złożyło, że ORP „Czajka”, który wracał do kraju z misji NATO-wskiej i jest wyposażony w pojazd podwodny, znajdował się w interesującym nas rejonie i decyzją dowódcy Marynarki Wojennej postawiono mu zadanie wykonania dokumentacji filmowej obiektu. Niestety, otrzymany zapis wideo nie dostarczał nam wystarczających danych niezbędnych do wiarygodnej i pełnej identyfikacji jednostki. On dał nam natomiast dużo nadziei, ale pozostała niepewność, której nie da się rozwiać bez wizyty nurka.

Na czym polegają dzisiejsze badania?

– W rejon poszukiwań wysłany został okręt ratowniczy z ekipą hydrograficzną na pokładzie. Ma ona dokładnie zbadać terenu wokół wraku. Robimy to po to, by zachować bezpieczeństwo nurków. Następnie nurkowie zejdą na dno, przypatrzą się wrakowi i spróbują zebrać dane, które pomogą w identyfikacji jednostki.

Co może najbardziej przeszkadzać w badaniach lub utrudnić identyfikację wraku?

– Przede wszystkim są to warunki środowiskowe, pogoda. Okręt wyruszył z misją, bo jest szansa na dobrą aurę. Istotne będą też warunki nurkowania. Z filmu wykonanego przez ORP „Czajka” wynika, że w rejonie występuje silny prąd podwodny, że jest wiele zanieczyszczeń, a na samym wraku jest sporo sieci, lin. To może być niebezpieczne dla nurków, stąd też tak ważne są uprzednie badania hydrograficzne.

 

Już samo zejście do wraku może dać odpowiedź, z jaką jednostką mamy do czynienia? „Orzeł” był na tyle rozpoznawalny, czy też trzeba się przygotować, że konieczne będą dalsze analizy zebranych materiałów?

– Jeśli nurek natrafi na charakterystyczny, indywidualny szczegół, jak np. numer, który da się odczytać, to z dużą pewnością będzie można powiedzieć, co to za jednostka. Można też natknąć się na inne elementy lub urządzenia z nazwą okrętu lub polskimi napisami.

A jeśli nie będzie takich literalnych śladów?

– Wówczas identyfikacja jednostki będzie mogła być przeprowadzona na podstawie elementów konstrukcyjnych. Okręty podwodne na pierwszy rzut oka wyglądają podobnie, ale jest wiele charakterystycznych szczegółów dla konkretnego typu jednostki. Były dwie takie jednostki jak ORP „Orzeł”. Dopiero później dwa następne takie okręty wybudowali Holendrzy. Jeden z nich przetrwał wojnę, a drugi zatonął na Morzu Południowochińskim. Nasz ORP „Sęp” także przetrwał wojnę. To nieco ułatwia poszukiwania, bo jeśli tylko odnajdziemy detale techniczne, konstrukcyjne, właściwe dla tego typu jednostki, to będzie dla nas bezpośredni dowód.

Jeśli okaże się, że wrak to ORP „Orzeł”, będziecie go podejmować z dna?

– Poznamy tajemnicę, to znaczy będziemy wiedzieć, gdzie spoczywa ten okręt. Z punktu widzenia oficerów Marynarki Wojennej jest to bardzo istotne. Chcemy wiedzieć, gdzie znajdują się nasze okręty, nie tylko te pływające, ale i te poległe. To dla nas ważne, byśmy mogli w tym miejscu złożyć wieniec. Oczywiście nie przewidujemy żadnych prób podnoszenia, penetracji. Chcemy go chronić, bo traktujemy go jako grób ponad 60 poległych w czasie boju ludzi, naszych poprzedników. Nie chcemy zakłócać ich spoczynku.

Jeśli ekspedycja zakończy się fiaskiem, będziecie szukać dalej?

– Na pewno nie zrezygnujemy, ale trzeba też pamiętać, że misja Marynarki Wojennej jest inna niż poszukiwania historycznych wraków. Zajmujemy się bieżącą działalnością, bezpieczeństwem żeglugi. Oczywiście ta niewiedza, gdzie spoczywają nasi poprzednicy, powoduje w sercu pewną zadrę i wykorzystujemy nadarzające się okazje, by ich odnaleźć. Jeśli tym razem nie znajdziemy „Orła”, kolejnym krokiem będzie wytypowanie następnych obszarów badań, które w miarę możliwości będziemy prowadzić. Przypomnę, że ta najbardziej prawdopodobna hipoteza, że ORP „Orzeł” został zatopiony na polu minowym u wybrzeży Norwegii, została już negatywnie zweryfikowana w poprzednich ekspedycjach przez nasze okręty, badania holenderskie, jak i wyprawę statku IMOR Instytutu Morskiego z 2008 roku. Stąd właśnie narodził się pomysł, by przeanalizować całą drogę „Orła” od wyjścia z portu. Teoretycznie okręt mógł nawet godzinę po wyjściu spocząć gdzieś na dnie. Tak natrafiliśmy na badany wrak. Jeśli to nie będzie ORP „Orzeł”, to poprzez poszukiwania, analizę baz danych o wrakach w Biurze Hydrograficznym Wielkiej Brytanii, będziemy typować kolejne obiekty. Jeśli będzie możliwość ich zweryfikowania, będziemy to czynić.

Kiedy można się spodziewać pierwszych wyników poszukiwań?

– Sądzę, że w ciągu najbliższych kilku dni.

 

Dziękuję za rozmowę.

Marcin Austyn

Nasz Dziennik