logo
logo
zdjęcie

Zdjęcie: M.Borawski/ Nasz Dziennik

Badania sobie a muzom

Wtorek, 22 października 2013 (02:15)

Czy dowiemy się ze stuprocentową pewnością, jaką rolę w katastrofie smoleńskiej odegrała brzoza?

Rozpad Tu-154M mógł następować już w powietrzu, a do kontaktu skrzydła z brzozą w ogóle mogło nie dojść – sugerowali paneliści II Konferencji Smoleńskiej, zastrzegając, że ich hipotezy wymagają dalszych badań.

W ocenie prof. Chrisa Cieszewskiego (University of Georgia), Tu-154M nie mógł ulec uszkodzeniu podczas kontaktu z brzozą, ponieważ drzewo to miało zostać złamane jeszcze przed 5 kwietnia 2010 roku. Do takiego wniosku Cieszewski doszedł na podstawie analizy zobrazowań satelitarnych udostępnianych przez firmy komercyjne. Naukowiec w pierwszej kolejności starał się ustalić możliwie dokładną lokalizację feralnej brzozy. Zrobił to z pomocą nie tylko zdjęć satelitarnych, ale też wykonanej z lotu ptaka dokumentacji miejsca katastrofy. Tak wyznaczone zostały punkty bazowe, niezmieniające się, jak drogi i obiekty budowlane, które posłużyły do wyznaczenia lokalizacji brzozy. Dysponując taką informacją, Cieszewski wyznaczył punkt, w którym na zobrazowaniu satelitarnym umiejscowiony jest złamany pień brzozy i położona na ziemi korona drzewa, po czym dokonał porównania zdjęć wykonanych po katastrofie do zobrazowań wykonanych wcześniej. Jego zdaniem, już 5 kwietnia 2010 r. obraz brzozy był podobny do tego widocznego na zobrazowaniach z okresu tuż po katastrofie. Odmienny obraz dała analiza zdjęcia ze stycznia 2010 r., gdy pień brzozy nie był widoczny, gdyż był osłonięty konarami. W ocenie Cieszewskiego, analiza sygnału spektralnego, mierzonego w punkcie, gdzie rosło drzewo, prowadzi do wniosku, że drzewo było złamane przed katastrofą.

Konieczna weryfikacja

Potwierdzenie wniosków Cieszewskiego teoretycznie mogłoby stanowić zaprzeczenie tez z raportów komisji Millera oraz MAK na temat przebiegu katastrofy. Jednak to tylko wstępne analizy, a do stawiania jednoznacznych wniosków konieczne jest przeprowadzenie podobnych badań z wykorzystaniem zdjęć satelitarnych lepszej jakości (te, dostępne komercyjnie, udostępniane są w rozdzielczości 50 cm). Cieszewski twierdził, że do analiz użyto złożonych metod poprawiających jakość zdjęć satelitarnych.

O potrzebie realizacji tego rodzaju analiz zobrazowań satelitarnych terenu Smoleńska mówił wczoraj Jerzy S. Wiśniowski z Wojskowego Centrum Geograficznego. Ich celem powinno być dokonanie dokumentacji infrastruktury i szczątków samolotu, a następnie analiza danych pod kątem śledzenia zmian występujących na zobrazowaniach. W jego ocenie, badaniami należałoby objąć teren około 20 km kwadratowych. Według Wiśniowskiego, przy dokładności „komercyjnej” zobrazowań lokalizację poszczególnych elementów w terenie można byłoby wykonać z dokładnością do 10 m, natomiast rozłożenie szczątków względem siebie – z dokładnością 2 metrów. Stąd też prelegent zasugerował, że należałoby podjąć próbę pozyskania zobrazowań dużo lepszej jakości. Stawia to pod znakiem zapytania dokładność ustaleń Cieszewskiego, który jakość użytych przez siebie zobrazowań uważa za „wystarczającą”.

 

Bez wraku ani rusz

Naukowcy sugerowali także, że na skutek błędów, jakie poczyniono podczas badania katastrofy smoleńskiej, oraz z dostępnej dokumentacji fotograficznej miejsca katastrofy można wnioskować, że uprawniona jest pojawiająca się już wcześniej hipoteza, że samolot ulegał rozpadowi jeszcze w powietrzu, przed brzozą. W ocenie dr. hab. Andrzeja Ziółkowskiego (PAN), w tym zakresie trzeba by rozpocząć badania od początku, bo przy badaniu nie zachowano podstawowych standardów, a obecny stan wiedzy nie pozwala na zweryfikowanie (potwierdzenie bądź obalenie) tej hipotezy. By jednak uzyskać pełny obraz, konieczna jest nie tylko rzetelna inwentaryzacja miejsca katastrofy, analiza danych z rejestratorów, ale także analiza szczątków samolotu, po sprowadzeniu ich do kraju, pod kątem występowania w nich zjawisk dynamicznych. W tym zakresie do podjęcia szczegółowych badań gotowi są chociażby fizycy. Ich zdaniem, wciąż możliwe jest przeprowadzenie kompleksowych badań pirotechnicznych. Zdaniem dr. Jacka Wójcika (PAN), konieczna do tego jest nie tylko odpowiednia baza sprzętowa, ale też pełna dokumentacja, dostęp do wraku, relacje rodzin ofiar katastrofy (dotyczące np. zażywanych leków) oraz środki finansowe. Jak przyznał naukowiec, badania zajęłyby około pół roku i kosztowałyby 4-6 mln złotych.

Rozpoczęta wczoraj dwudniowa II Konferencja Smoleńska to forum dyskusji dla naukowców, którym zależy na wyjaśnieniu niektórych aspektów katastrofy smoleńskiej. Przedstawiane tu specjalistyczne opracowania mają charakter szczegółowy, nie są kompleksowymi ocenami dotyczącymi przyczyn katastrofy samolotu Tu-154M.

Marcin Austyn

Nasz Dziennik