logo
logo

Zdjęcie: M.Borawski/ Nasz Dziennik

Ekscesy sterowane

Wtorek, 19 listopada 2013 (02:04)

Aktualizacja: Wtorek, 19 listopada 2013 (02:04)

Z Przemysławem Czyżewskim, szefem Straży Marszu Niepodległości, rozmawia Maciej Walaszczyk

Dlaczego w centrum stolicy jest nielegalny squat?

– Nie wiem. Można wnioskować, że policja to miejsce w stu procentach kontroluje i uznała, że nie musi go w żaden sposób zabezpieczać, choćby dlatego, by lewaccy ekstremiści nie mieli tam swojej bazy. Policja tymczasem 11 listopada była tam dwa razy i nie reaguje na fakt, że są tam gromadzone butelki z benzyną.

Widziałem ludzi z procami do miotania kamieni i stalowych kulek.

– Oni mieli bardzo różny sprzęt. To bojówkarze, którzy posiadają własne instrukcje walki z policją i przeciwnikami politycznymi, więc do tego typu konfrontacji są dobrze przygotowani. Gdyby służby porządkowe chciały być tak skuteczne, jak były skuteczne wobec środowisk narodowych czy kibicowskich, to problemu by nie było. Może zrobiono to specjalnie, by wybuchło to zamieszanie, a ci bojówkarze są na tyle kontrolowani przez policję, że ona sama uznała, że nie będzie musiała reagować.

Do awantury przy ul. ks. Skorupki doszło wtedy, gdy na pl. Defilad odbywał się wiec. Marsz miał dopiero wyruszyć. Wiedzieliście o niej?

– Tak, byliśmy przez policję poinformowani, że jest tam na dachu jakaś grupa ludzi. Dlatego jako straż marszu, by zabezpieczyć kolumnę marszową, mogliśmy tylko zablokować wlot na ul. Wilczą. Przyznam, że nie byliśmy pewni, czy przypadkiem z dachów nie nastąpi jakiś atak na ludzi. Wiedzieliśmy jednak, że jeśli nie odetniemy wlotu z tej ulicy, to uczestnicy marszu, widząc atakujących lewaków, dadzą się sprowokować.

W pewnym momencie to straż marszu tworząca kordon została zaatakowana przez zamaskowanych uczestników marszu.

– Staraliśmy się wlot na ulicę zabezpieczyć, by nie zaczęło się tam duże zamieszanie. Pochłonęło to jednak tyle naszych sił, że poza zabezpieczeniem kolumny marszowej i stworzeniem czoła marszu, które przeszło do samego końca manifestacji, nie byliśmy w stanie zabezpieczyć kolejnych punktów na trasie marszu. Zresztą było to właśnie nasze zadanie ustalone z policją. Bardzo długo tworzyliśmy ten kordon na ul. Wilczej, zanim jeszcze marsz wyruszył z ronda Dmowskiego. Skoro policja wiedziała, że jest tam zagrożenie, że jest możliwość prowokacji uczestników marszu, to dlaczego nie interweniowała w squacie?

Z drugiej strony, czoło marszu zostało uformowane za późno i tysiące ludzi w bezładzie podążało trasą już wcześniej. W tym grupy kibiców w kominiarkach.

– Nie da się ot tak zatrzymać wielkiego tłumu. Nikt nie spodziewał się, że nie będzie przy ul. ks. Skorupki wcześniejszej interwencji policji. Zakładaliśmy, że odcinając ulicę Wilczą od kolumny marszowej, ochronimy ludzi, a reszty dokona policja, bo to była jej sprawa. Tymczasem wybuchła awantura, a na miejscu – jak się potem dowiedzieliśmy – były kamery TVN. 

Od godz. 13.30 byłem na pl. Defilad, widziałem gromadzących się uczestników marszu i widziałem również kiboli w kominiarkach. Było jasne, że czekają na awanturę.

– To jest specyfika kibicowskiego środowiska. Ale apelowanie nic by nie dało, ponieważ nie mamy kontroli nad ludźmi, którzy pojawili się na marszu w złej wierze. Ta grupa, która brała udział w ekscesach pod ambasadą, liczyła maksymalnie 300 osób. Oni na wielu zdjęciach nie mają widocznych emblematów klubowych, co jest dla nich charakterystyczne. Swoją drogą tysiące kibiców z wielu miast szło spokojnie trasą marszu, niosąc transparenty czy flagi.

Marginalna grupa trzeci raz z rzędu skutecznie ten marsz sterroryzowała i dała pożywkę dla niechętnych marszowi mediów. Wybuchł do tego skandal dyplomatyczny.

– Nie dajmy się jednak zwariować. Tego dnia w stolicy było chyba dwa razy więcej ludzi niż rok temu, a obok tego dwa incydenty, które mają miejsce poza trasą marszu. To nie może burzyć obrazu całości.

Ale budka policyjna przy rosyjskiej ambasadzie i śmietnik spłonęły.

– Kilku osobników wdzierało się na ogrodzenie, którego przecież nikt poza akrobatami nie może sforsować. Nie wiem, czy ta sprawa jest warta takiej historii medialnej.

Niestety nie tylko medialnej. Rosja uderzyła w państwo polskie, zażądała odszkodowania, przeprosin. To ten incydent pokazują światowe media, mówiąc o marszu „polskich faszystów”.

– Media głównego nurtu tak tę sprawę rozdmuchały i wykreowały tego rodzaju obraz. Dlatego ta sprawa została w ten sposób przez Rosję i tamtejsze media podchwycona. Przecież pod płotem ambasady spłonęła jakaś dykta. Budka przecież stała nie na terenie ambasady, ale na ulicy. Nikt nie wtargnął na jej teren.

Jaka jest przyszłość straży marszu? To podobno 600 młodych osób z całej Polski zorganizowanych w quasi-wojskową strukturę?

– Na bazie tej struktury będziemy działali dalej. Łącznie ma ona na terenie Polski 1,5 tys. osób. Moim zdaniem, ci chłopcy, często nastoletni, dokonali naprawdę czynów heroicznych. To, co oni przyjęli na siebie, zabezpieczając te wszystkie miejsca, było dużym wyzwaniem.

Na koniec chciałem zapytać o słynną tęczę z pl. Zbawiciela. Symbol homoseksualizmu spłonął, po raz kolejny zresztą. Jak się okazuje, palił się, zanim ktokolwiek doszedł w to miejsce.

– Trasa marszu prowadziła przecież inaczej, omijając pl. Zbawiciela. Fakt, że pewna grupa również przeszła przez plac. Trudno, byśmy mieli odpowiadać za to, że na Żoliborzu ktoś ukradł samochód lub wybił szybę. Tak czy inaczej „czynnik społeczny” zareagował na obecność homoseksualnych symboli na jednym z najważniejszych placów w Warszawie noszącym imię naszego Zbawiciela. To powinno dać wiele do myślenia władzom miasta.

Na razie policzono straty – 120 tys. złotych.

– Połowa tej kwoty to właśnie nieszczęsna tęcza, którą ktoś podpalił. Po dużych masowych imprezach, jakie za zgodą władz miasta odbywają się w Warszawie, koszty sprzątania wynoszą dziesiątki tysięcy złotych. Pewnie wyższe koszty miasto ponosi po corocznych imprezach sylwestrowych, finałach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy czy rok temu podczas Euro 2012, gdy działała w centrum strefa kibica.

Dziękuję za rozmowę.

Maciej Walaszczyk

Nasz Dziennik