logo
logo
zdjęcie

Zdjęcie: Ewa Sądej/ Nasz Dziennik

Płaca godziwa

Środa, 27 listopada 2013 (08:34)

Aktualizacja: Środa, 27 listopada 2013 (13:34)

Najnowszy wpis prof. dr. hab. Andrzeja Kaźmierczaka opublikowany na blogAID

Nieustannie słyszymy opinie środowisk biznesu, że płace w Polsce są zbyt wysokie. Wysokie koszty pracy mają rzekomo być  powodem niskiej opłacalności działalności gospodarczej i w konsekwencji przyczyną wysokiego bezrobocia. Niższe  wynagrodzenia mogłyby według tej logiki poprawić wyniki finansowe przedsiębiorstw, a to skłaniałoby  przedsiębiorców do zwiększenia ofert pracy.

Powyższą tezę pracodawcy powtarzają jak mantrę zgodnie z zasadą, że stale powielana nieprawda utrwali się w świadomości obywateli.  Faktycznym celem tego zabiegu propagandowego jest zniechęcanie do starań o podwyżki płac. Wsłuchując się w wypowiedzi ludzi biznesu, można dojść do wniosku, że płace zawsze są zbyt wysokie. Taką opinię można było usłyszeć nawet wówczas, gdy rząd obniżył w 2007 roku pracowniczą składkę rentową płaconą przez pracodawców. A przecież to rozwiązanie w sposób oczywisty obniżało koszty pracy.

Pogląd o zbyt wysokich kosztach pracy w Polsce jest nieprawdziwy. Udział kosztów związanych z zatrudnieniem w produkcie krajowym brutto roku wynosił w Polsce w 2011 roku tylko 36% i był niższy niż na Słowacji (37,5% PKB), w Czechach (42,0% PKB) czy w Estonii (46,7% PKB). Daleko nam w tej dziedzinie do Niemiec (51,2% PKB), Szwecji (57,6% PKB), Francji (53,5% PKB) i Belgii (55,4% PKB). Średni udział kosztów związanych z zatrudnieniem w PKB dla całej Unii Europejskiej wynosił w 2011 roku 50%.

Co więcej, obciążenie PKB kosztami związanymi z zatrudnieniem spadło w Polsce w latach 2000-2011 z 40% do 36% PKB, a zatem jednostkowe koszty pracy obniżyły się. Stało się tak dlatego, że w tym okresie szybciej rosła wydajność pracy. Owoce wzrostu produktywności pracowników przejęli więc pracodawcy.  Nic dziwnego, że zyski przedsiębiorstw rosły znacznie szybciej niż fundusz wynagrodzeń pracowników.

Niekorzystne tendencje w podziale dochodu narodowego potwierdzają dane Eurostatu odnośnie do kształtowania się średnich miesięcznych wynagrodzeń brutto w Unii Europejskiej w 2011 roku. Ze średnią miesięczną pensją 3500 zl  brutto wyprzedzamy tylko Łotwę, Litwę i Rumunię, Bułgarię i Albanię. Wśród europejskich krajów postkomunistycznych  wyprzedzają nas Węgry (3550 zł), Estonia (3600 zł), Słowacja (3750 zł) i Czechy (4100 zł). Bardzo daleko nam do poziomu płac w starej Unii Europejskiej. Średnia płaca w Niemczech wynosi bowiem 10 100 zł, w Wielkiej Brytanii 10 800 zł, we Francji 11 000 zł, w Szwecji 12 430 zł, a w maleńkiej Danii  aż 15 870 zł. Różnice wynagrodzeń  są  więc  rażące na niekorzyść polskich pracowników.

Mimo że płace w Polsce są trzykrotnie niższe niż w Niemczech, to  bezrobocie w Polsce jest dwukrotnie wyższe niż u naszego zachodniego sąsiada. Problem konkurencyjności polskiej  gospodarki  nie wiąże się zatem z  różnicami w poziomie wynagrodzeń. Źródeł poprawy międzynarodowej pozycji konkurencyjnej trzeba upatrywać gdzie indziej  aniżeli w utrzymywaniu  niskich  płac.  Rozwój oparty na  wysokiej konkurencyjności płacowej nie  prowadzi ku nowoczesności.  Niskie płace zachęcają sektor prywatny do wyboru  przedsięwzięć inwestycyjnych pracochłonnych, kapitałooszczędnych a więc do preferowania  rozwoju w niewielkim stopniu  innowacyjnego i technologicznie zaawansowanego. Nie zachęcają do postępu technicznego. Wprost przeciwnie, zachęcają do rozwoju ekstensywnego, do preferowania  rozwiązań  nienowoczesnych, gdzie  wysiłek fizyczny  jest dominującym czynnikiem wzrostu produkcji.   Niskie płace nie zachęcają do podnoszenia  wydajności pracy  Pracownik źle opłacany jest mało wydajny. Godziwe wynagrodzenia zachęcają do zwiększania produktywności pracy. Jeżeli wydajność pracy rośnie szybciej niż płace, to  spadają jednostkowe koszty pracy. W ten sposób gospodarka może konkurować niskimi cenami.  Niskie płace są antywzrostowe. Są powodem olbrzymiej emigracji zarobkowej młodych Polaków ze wszystkimi tego katastrofalnymi skutkami ekonomicznymi. 

Niskie płace ograniczają popyt w gospodarce. Przedsiębiorstwa mają bowiem trudności ze zbytem wytworzonych dóbr  z braku  dostatecznej liczby  nabywców. Popyt kreuje konsumpcję i  w dalszej kolejności dynamizuje  sprzedaż  towarów. Bez konsumpcji nie ma produkcji i inwestycji przedsiębiorstw. Niskie płace są  więc hamulcem wzrostu zatrudnienia, są źródłem bezrobocia. Dodajmy, że niskie płace negatywnie wpływają też na kulturowy i zawodowy poziom  kapitału ludzkiego.

Aż 16% polskich rodzin  żyje poniżej  granicy ubóstwa. Prawie 31% Polaków przyznaje, że z trudnością udaje im się przetrwać za otrzymaną pensję cały miesiąc. Z danych GUS wynika, że ponad 800 tysięcy osób zarabia tylko pensję minimalną, około 70% z ogólnej liczby pracujących zarabia mniej niż średnia krajowa. Niskie płace są źródłem zastoju gospodarczego  i przyczyną finansowej zapaści Polski. Niskie dochody generują przecież  niskie wpływy podatkowe do budżetu państwa i powodują jego deficyt.

Pilną potrzebą ożywienia naszej gospodarki jest wzrost siły nabywczej  gospodarstw domowych. Nie można upatrywać sukcesu gospodarczego w upowszechnianiu niskich płac.  Już Jan Paweł II w swej encyklice „Laborem exercens” z 1981 roku upominał się o płacę sprawiedliwą. Pisał, że tylko wówczas ekonomia może się rozwijać, gdy produkujący są równocześnie konsumentami. Jedynie to może zapewnić przedsiębiorstwom długoterminowy zbyt. Płaca sprawiedliwa jest więc dla Jana Pawła II postulatem zdrowej ekonomii, postulatem  leżącym też w interesie pracodawców. Według Jana Pawła II, płaca sprawiedliwa to taka, która wystarcza na godziwe utrzymanie rodziny, ale także na zabezpieczenie jej przyszłości. Pracownik powinien zatem mieć możliwość oszczędzania, czyli materialnego  zabezpieczania się na przyszłość.

Płaca sprawiedliwa zatem to coś znacznie więcej aniżeli płaca minimalna. Koncepcja płacy sprawiedliwej  przypomina ideę płacy godziwej.  W warunkach polskich za płacę godziwą można  by uznać zarobki  dwojga dorosłych osób pracujących  w ustawowym czasie pracy, pozwalające wznieść się ponad granicę ubóstwa  w warunkach   wychowywania  trojga dzieci. Praktyczne wyliczenie tak zdefiniowanej płacy godziwej nie nastręcza trudności w świetle dobrze rozpoznanych danych statystycznych o poziomie cen i dochodów ludności. Idea pracy godziwej powinna być elementem programu wyborczego partii politycznych.  Można by w programach wyborczych zawrzeć zobowiązanie, że państwo nie będzie powierzać zamówień rządowych firmom, które nie zagwarantują swoim pracownikom przynajmniej płacy godziwej.   Konieczność  wydatkowania  ogromnych środków unijnych  do 2020 roku w ramach  nowej perspektywy budżetowej  będzie sprzyjać realizacji powyższego postulatu. 

Nie da się realizować koncepcji płacy godziwej bez ograniczenia niepohamowanego pędu biznesu  do maksymalizacji zysków. Na spotkaniu z Papieżem Franciszkiem  w Watykanie przedstawiciele świata spółdzielczego wyjaśniali, że po to, aby stawić czoło kryzysowi, zmniejszyli margines swych zysków. Dzięki temu udało im się  utrzymać  zatrudnienie na przedkryzysowym poziomie. Powyższe rozwiązanie  byłoby  szczególnie pożądane w polityce finansowej korporacji międzynarodowych generujących ogromne zyski. Dotyczy to także Polski. Jak pokazują bowiem statystyki, tempo wzrostu zysków przedsiębiorstw jest u nas wyższe aniżeli tempo wzrostu płac.

NaszDziennik.pl