logo
logo

Zdjęcie: Robert Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Kto sprawdził list Skrzypczaka?

Poniedziałek, 2 grudnia 2013 (02:10)

Z gen. rez. Romanem Polką, byłym dowódcą GROM, rozmawia Anna Ambroziak

 

Co Pana najbardziej zaskakuje w dymisji generała Skrzypczaka, związanej z listem do izraelskiego ministerstwa obrony, który mógł wskazywać na faworyzowanie określonego producenta?

– Ów nieszczęsny list okazał się niewątpliwie poważnym błędem, za który przychodzi teraz zapłacić generałowi Skrzypczakowi wysoką cenę. Tak naprawdę cała ta sprawa nawarstwiała się już od kilku miesięcy: nie przedłużono generałowi Skrzypczakowi certyfikatu dostępu do informacji niejawnych. SKW zawiadomiła ponadto w sprawie generała prokuraturę – chodziło m.in. o podejrzenia dotyczące prób ustawienia przetargów na zakup samolotów bezzałogowych (tzw. dronów), a także bezzałogowych wież do transporterów opancerzonych Rosomak. Najbardziej w tym wszystkim zastanawiająca była bierność ministra obrony narodowej i premiera, którzy w ogóle nie przejawiali żadnego zainteresowania tymi sprawami. I którzy właściwie czekali biernie, aż sprawa sama się rozwiąże. Nie trzeba być ekspertem, by przewidzieć, że cała sprawa musi zakończyć się dymisją pana generała.

Jest jednak postępowanie prokuratorskie w sprawie podejrzenia przyjęcia korzyści majątkowej. Z sugestią, że chodzi o Skrzypczaka.

– A premier odwołał szefa SKW generała Noska. Zanim jednak prokuratura wszczęła postępowanie, sprawy związane z SKW i generałem Skrzypczakiem były już dawno znane. I toczyły się w przestrzeni medialnej. Problem był – i można było go rozwiązać. Nie jest normalne funkcjonowanie państwa, jeśli sprawy związane z jego bezpieczeństwem, z zakupami strategicznymi rozpatrywane są w przestrzeni medialnej, a nie na szczeblu urzędniczym.

W swoim oświadczeniu Skrzypczak pisze, że w służbie i pracy kierował się wyłącznie dobrem Wojska Polskiego, działając uczciwie i z pełnym zaangażowaniem.

– Trzeba podkreślić, że generał Skrzypczak nie jest postacią negatywną – położył on ogromne zasługi, jeśli chodzi o działanie naszych żołnierzy w Iraku. Doskonale wiedział, jakiego sprzętu i gdzie trzeba było użyć, jakie podejmować decyzje. Kiedy generał Skrzypczak obejmował tekę wiceministra obrony narodowej, wskazywano, by zajmował się systemami dowodzenia, usprawnieniem działania armii, misjami zagranicznymi. I to było naturalne, bo te dziedziny były mu znane, doskonale się na nich znał. Posiadał w tej materii doskonałe doświadczenia człowieka z pola walki, który jest przygotowany do szybkiego reagowania w sytuacjach kryzysowych. Rzucenie go na obszar, którym się do tej pory nie zajmował, to było przedsięwzięcie co najmniej ryzykowne. Kwestie realizacji kontraktów menedżerskich, gdzie firmy walczą o wielomilionowe środki, wymagają silnego zespołu, a nie tylko jednego lidera. Gdyby generał Skrzypczak miał w swoim otoczeniu doświadczonych doradców biznesowych, prawników – bo tak wyobrażam sobie funkcjonowanie wiceministra, który zajmuje się tak czułą materią jak przetargi w wojsku – to z pewnością taki list by nie powstał. Najwidoczniej generał Skrzypczak nie ma szczęścia do tych, którzy redagują stosowne pisma. Najczęściej nad tego rodzaju pismami pracuje się zespołowo – ktoś powinien był sprawdzić, co zostało w danym piśmie ujęte. W zespole generała najwidoczniej zabrakło ludzi, którzy by mu powiedzieli, że takiego pisma lepiej nie wysyłać.

Ale list był, ktoś go napisał, ktoś zatwierdził i ktoś taki zespół powołał.

– Wszelkie konsekwencje ponosi zawsze decydent. To on odpowiada za konstrukcję danego zespołu, za to, by system działał sprawnie. Jeśli tak nie jest – on za to odpowiada. To, że znalazł się taki list, który jednak go obciąża, że po drodze w zespole pana generała zabrakło ludzi, którzy by powiedzieli, że takiego pisma lepiej nie wysyłać, to wszystko pokazuje, że generał Skrzypczak błąd popełnił i za ten błąd przychodzi mu zapłacić wysoką cenę. Ów list był błędem – szkoda że generał Skrzypczak sam nie chce się do tego przyznać. Każdy odpowiedzialny człowiek piastujący funkcję państwową wie – i to jest abecadło zawodu – że nie wymienia się nazwy konkretnego producenta uzbrojenia przed rozstrzygnięciem przetargu! Byłem dowódcą, który przeprowadzał wiele przetargów – zawsze wszystkie moje pisma były sczytywane przez ekspertów, którzy zajmowali się przetargami, i prawników, żebym miał pewność, że wszystko zostało dokładnie sprawdzone. Sygnały z SKW – jakkolwiek oceniać ten organ – były, były konkretne zastrzeżenia. To wszystko wymykało się jednak kontroli ministra obrony narodowej, premier też nie reagował. Teraz mleko się rozlało. Oczywiście ze stratą dla samych Sił Zbrojnych i dla bezpieczeństwa kraju. Wszystko to stawia nas w bardzo nieciekawym świetle potencjalnych oferentów produktów, które chcielibyśmy dla naszej armii kupić.

Kto usiądzie w pustym fotelu po Skrzypczaku?

– Obawiam się, że będzie to kolejny minister „z klucza partyjnego”, jakiś urzędnik, kompletnie bez doświadczenia, jeśli chodzi o wojsko. Oczywiście – ze stratą dla wojska.

Dziękuję za rozmowę.

Anna Ambroziak

Nasz Dziennik