Kilka miesięcy temu Polskę obiegła informacja, że państwo polskie opłaca ekstremalne środowiska lewackie. Wiadomo, że premier Tusk i jego zaplecze poszukują na gwałt poparcia i w tej swojej przedwyborczej gorączce i determinacji ciułają każdy głos, bo szalupa tonie.
Dla władzy nie ma więc problemu oddać z publicznych pieniędzy 100 tys. złotych rocznie lewackim środowiskom, szczególnie w sytuacji, gdy rozpasany minister Sikorski wydaje lekką ręką na krzesła/fotele 300 tys. złotych.
Czy jest problemem rozdawać fundusze unijne rozbrykanej młodzieży lewicowej, skoro i tak na kogoś trzeba je przeznaczyć, bo trzeba będzie oddać? Od tego, komu przeznaczyć, jest w końcu Tatoo Lady. Czy jest problemem zareklamować się w lewicowych mediach Centrolewowi PO? Przecież władze nie dadzą nic o. dr. Tadeuszowi Rydzykowi (jak się co rusz przekonujemy, wolą nawet ukraść kilka milionów), który i tak nigdy by tej obciachowej formacji nie poparł, lepiej więc ofiarować środki publiczne przynajmniej tym, którzy mogą się jakoś odwdzięczyć: anarchistom, lewakom, komunistom, libertynom, feministkom, gejom, lesbijkom… ubierze się to potem w jakiś z pozoru mądry i zasadny projekt edukacyjny (równościowe przedszkole), badawczy (dzieła wszystkie tęczowo-czerwonych profesorów od diagnoz społecznych), prospołeczny (pomysły Kampanii Przeciwko Homofobii), artystyczny (Klata, Cavallucci), intelektualny (broszurki „Krytyki Politycznej”) i już, uzasadnienie na przekazanie środków unijnych czy ministerialnych się znajdzie. Głowa w tym Barbórki, dewastatora dziedzictwa narodowego Zdrojewskiego oraz nowej minister szkolnictwa wyższego, jak utrzymywać poparcie w tych środowiskach.
Obdarowani, wdzięczni niech tymczasem nieznacząco pokrytykują politycznie (aby pozór zachować), jednak nie za głośno i przede wszystkim bez gryzienia. A wiadomo już, że rozczarowani oszołomstwem palikociarni, krytykujący politycznie nie pogardzą groszem i lojalnie poprą każdego, kto sypnie kasą. Rozlewali już lewicowej młodzieży piwo w Śródmieściu, po czym zbankrutowali, więc pełowskich grantów raczej nie przeoczą.
Oczywiście skrytykują politycznie, choćby na pokaz, dla stworzenia jakichś tam lewicowych pozorów ideologicznych, ideowych, ale pieniądz jest pieniądz. Skoro Tusk pieniądze im wciska, to może da w następnym rozdaniu. Prawica nie da, więc TUSKU MUSISZ!
Czerwony absurd
Działania te ukazują logikę pewnego paradoksu postnowoczesnego myślenia lewicowego. Środowiska lewicowe charakteryzuje absurd, dosłownie na miarę postmodernistycznych założeń koncepcji ich sowieckiego guru Zygmunta Baumana.
Pseudointelektualne środowiska lewackie niszczą świat wartości, depczą glanami symbole narodowe, szkalują zatrutymi piórami powstańców warszawskich, obrońców Polski mordowanych przez komunistów w czasie okupacji sowieckiej, atakują pałami, kostkami brukowymi sens i idee państwowości, narodu, patriotyzmu, granic, symboli narodowych, krótko mówiąc, dewastują dziedzictwo kulturowe, tym samym narodowe.
Jednak ich propagandowa gazetka zasilana jest przez pieniądze podatników, których strumyczek kieruje nie kto inny, jak sam minister wstyd-hańba Zdrojewski. Lewacy ochoczo pobierają za swoje awangardowe wykwity państwowe apanaże w postaci dofinansowania ich działań przez Ministerstwo, nomen omen, Kultury i Dziedzictwa Narodowego albo przez fundusze unijne (to już sensowniejsze). Szkolą też, jak ukazało to kilka miesięcy temu „Do Rzeczy”, policjantów, prokuratorów, pracowników MSW, czyli reprezentantów instytucji, którą zwalczają, negują, kontestują. Przy okazji świetnie ich wyszkolili, bo policja podczas ostatniego Marszu Niepodległości kompletnie się skompromitowała.
Romans z ekstremistami
Należy dostrzec jeszcze jeden, ważniejszy absurd rozumowania tych krytycznie-politycznie komuszków. Międzynarodówka postkomunistyczna przy korycie stołuje się na państwowej posadzce od długich lat okupacji sowieckiej. Rząd Tuska odgrywa w tym spektaklu żenującą rolę i przedłuża ten seans wstydu.
Wchodzenie w romans z komunistami nigdy nikomu na dobre nie wychodziło, więc zastanawiam się, jaką wdzięczność szykuje Tuskowi lewacka międzynarodówka, czyli petenci do państwowych datków? Przekonamy się, choć ich poszukiwania inspiracji w RAAF-ie (Radykalna Akcja Antyfaszystowska) nie wróżą niczego dobrego. Logika politycznie krytykujących lewaków to mechanizm myślenia punków spod Barbakanu.
Mnie zawsze zdumiewała ta (świadoma/nieświadoma) niekonsekwencja pijanych anarchistów pasożytujących na Starówce w latach 90. w Warszawie, ściągających obrzydliwy kapitał od przypadkowych przechodniów (od burżuazji).
Z jednej strony wypisywali szumne hasła i idee na sztandarach typu: negacja państwa, abnegacja norm, wartości i struktur, pracy, kapitału, NO FUTURE, a z drugiej strony, dłoń wyciągnięta w żebraczym geście po pieniążek.
Oto nowy człowiek lewactwa w swej esencji. Pasożyt-malkontent na wyżerce u znienawidzonego establishmentu kapitalistycznego. Na ulicy wczoraj, dziś na tęczowych salonach. W gruncie rzeczy poziom się nie zmienił. Glany zamieniono tymczasem na lakierki, piwo w dłoni na tytuły naukowe, ulice na sale wykładowe. Logika postępowania pozostaje taka sama.
I choć kapitał to samo zło, jednak pecunia non olet.