Jak w innych latach, tak i tym razem Naród z powagą i świętą zadumą przeżywał tragiczną rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Była podniosła Msza św. na placu Krasińskich, była defilada wojskowa, był wzruszający pochód powstańców weteranów, były pochody harcerzy, była legendarna minuta milczenia, był nastrój narodowego, choć smutnego święta. I byłoby pięknie i wzniośle, gdyby nie haniebny zgrzyt, jakim był koncert skandalizującej postaci o prowokacyjnym imieniu.
Nie można sobie wyobrazić gorszej prowokacji wobec narodowych bolesnych uczuć związanych z tragedią Powstania, z 63 dniami bohaterskiego oporu, z dziesiątkami tysięcy ofiar i nadmiarem wylanej krwi za wolność i o wolność. I to jest pierwszy skandaliczny wymiar tej żałosnej imprezy.
Ale jest jeszcze i drugi, nie mniej bolesny i urzędowo żenujący. Stanowi go bezsporny fakt, że ktoś i wiadomo kto, na tak uwłaczające czci narodowej wydarzenie dał pozwolenie, a choćby nawet tylko przyzwolenie.
W pierwszym przypadku idzie o władze miasta Warszawy. Reprezentantka tych władz deklaruje się jako katoliczka, i to zaangażowana. Nie mogła nie wiedzieć, na co daje pozwolenie, a pognębiła ją do reszty jej urzędniczka, która broniła skandalicznej imprezy karkołomną retoryką na temat wolności.
Stało się tu coś złego, zwłaszcza że prócz wysoko usytuowanego pozwolenia można się domyślać równie wysokiego przyzwolenia.
Trudno przypuścić, żeby prezydent Rzeczypospolitej uczestniczący w obchodach rocznicy nie zauważył urządzonego w jej kontekście skandalu. Ma wszak czas na nieszczęśliwe wypowiedzi moralistyczne, godnie uczestniczył w obchodach rocznicy, a brakło wysoko usytuowanego "nie".
Na szczęście takie stanowcze "nie" wobec haniebnej prowokacji zostało wypowiedziane przez pasterza diecezji, na której terenie odbyło się gorszące widowisko. Myślę o ks. abp. Henryku Hoserze, ordynariuszu diecezji warszawsko-praskiej.
Nie tylko zaprotestował, ale także zorganizował ekspiacyjne obchody i nabożeństwa przebłagalne. Chwała mu za to i podzięka dla tych, którzy wzięli w nich udział, zwłaszcza dla młodych, żarliwie protestujących przeciwko bluźnierczej imprezie.
Może szkoda tylko, że był to głos ordynariusza jedynie części Warszawy, zważywszy, że skandal dotyczył całej stolicy i rozegrał się na Stadionie Narodowym. Czy to wszystko jest tylko smutną konstatacją, czy dramatyczną przestrogą na przyszłość? Powinno być jednym i drugim. Wyrazem narodowego bólu, żarliwym postulatem - nigdy więcej!
Autor jest wybitnym profesorem teologii, wieloletnim wykładowcą na KUL