Najczęściej bliscy dowiadywali się o ich śmierci nagle, w chwili, gdy wręczano im akt zgonu. Nie mieli szans uczestniczyć w pogrzebie, bo zabijanych strzałem w potylicę więźniów politycznych z więzienia przy ul. Rakowieckiej nocą potajemnie wywożono na tzw. Łączkę i wrzucano do naprędce wykopanych dołów.
Rodziny około 250 ofiar, głównie wojskowych, przez dziesięciolecia nie wiedziały, jakie były okoliczności ich tragicznej śmierci. Nie wiedziały również, gdzie dokładnie znajdują się groby najbliższych.
Wkrótce może się to zmienić, ponieważ od kilkunastu dni trwają prace ekshumacyjne na terenie kwatery "Ł" na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, gdzie grzebano ofiary komunistycznych zbrodni z lat 1945-1956. Prowadzi je dr hab. Krzysztof Szwagrzyk z wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej wraz z grupą naukowców: archeologów, antropologów, medyków sądowych, genetyków oraz historyków. Apelują do bliskich ofiar, aby zgłaszali się w celu pobrania od nich materiału genetycznego, co umożliwi identyfikację ekshumowanych zwłok.
Katyński strzał
Na terenie objętym poszukiwaniami badacze spodziewają się odnaleźć ciała nawet stu osób zamordowanych w mokotowskim więzieniu. Archeolodzy odkrywają kolejne jamy grobowe i kolejne ludzkie szczątki.
Dotychczas udało się wydobyć szkielety siedemnastu osób, na pewno jest wśród nich jedna kobieta. Z dotychczasowych badań wynika, że więźniowie byli chowani bez trumien w dwu-, trzyosobowych grobach.
- Wygięte ramiona i nogi, niektóre zwłoki leżące twarzą do ziemi - ułożenie szkieletów wyraźnie wskazuje na to, że ciała rzucano z pewnej wysokości - wyjaśnia dr hab. Krzysztof Szwagrzyk.
Wydobywane przez archeologów szczątki są eksplorowane przez ekipę antropologów.
- Doczyszczamy jamę grobową, podejmujemy z ziemi szczątki, które następnie zostają przeniesione do specjalnych baraków. Tam zostają ułożone w porządku anatomicznym i poddane kolejnym badaniom - tłumaczy Natalia Szymczak, antropolog z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu.
Następnie szczątki trafiają w ręce kolejnej grupy antropologów oraz specjalistów medycyny sądowej. Pracują oni w specjalnie na tę okazję ustawionych namiotach i barakach. Jak mówią, jest to ich zaimprowizowane laboratorium.
Przeprowadzają w nim dokładne oględziny wydobytych szkieletów i sporządzają protokoły. Opisują stan zachowania szczątków oraz cechy pozwalające na identyfikację danej osoby, czyli cechy szkieletu, na podstawie których można określić płeć, wzrost oraz wiek w chwili śmierci.
Bardzo szczegółowo opisywane są również cechy indywidualne, takie jak uzębienie oraz wszelkie obrażenia, które powstały w momencie śmierci lub na krótki czas przed zgonem. Na ich podstawie można wnioskować o przyczynie zgonu.
Doktor Łukasz Szleszkowski z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu, sporządzający protokół oględzin, pokazuje obrażenia postrzałowe ekshumowanych zwłok - otwór wlotowy w potylicy i otwór wylotowy w obrębie twarzoczaszki.
- Takie obrażenia widoczne są na większości wydobytych czaszek, co świadczy o tym, że więźniowie zginęli w wyniku egzekucji od strzału w tył głowy - wyjaśnia dr Szleszkowski.
Jeden z wydobytych szkieletów, który według badaczy należy do starszego mężczyzny, nie ma wprawdzie obrażeń, które świadczyłyby o postrzale, ale posiada liczne obrażenia świadczące o wcześniejszych, wygojonych lub gojących się urazach twarzoczaszki.
- Są to złamania czaszki, kości jarzmowej, kości nosowych - wylicza.
- Tego typu izolowane złamania twarzoczaszki mogły powstać w wyniku jednorazowego lub wielokrotnego pobicia - wyjaśnia medyk sądowy.
W piątek w jednej z jam grobowych badacze po raz pierwszy natrafili na rzeczy osobiste - krzyżyk, fajkę i szczoteczkę do zębów. W czaszce ofiary znaleziono kulę.
- To pierwsze tego typu znalezisko na Łączce. Dotychczas mieliśmy do czynienia tylko z przestrzelonymi czaszkami, ale w tym przypadku kula nie przeszła na wylot i została we wnętrzu czaszki - relacjonuje dr hab. Krzysztof Szwagrzyk.
Ostatnia chwila na badania
Równolegle do prac ekshumacyjnych pobierany jest materiał genetyczny od rodzin ofiar. Jest on zabezpieczany, a następnie wprowadzany do powstającej polskiej bazy genetycznej ofiar totalitaryzmów.
- To ostatnia chwila, ponieważ najbliżsi ofiar są dziś ludźmi w podeszłym wieku. Za kilka lat będziemy mieli bardzo poważny problem, żeby zdobyć materiał nadający się do badań porównawczych DNA - zauważa dr Andrzej Ossowski z Zakładu Medycyny Sądowej w Szczecinie, a zarazem pracownik szczecińskiego oddziału IPN.
Zabezpieczane oraz opisywane są przynoszone przez rodziny przedmioty kultury materialnej, również będące źródłem cennych informacji o pomordowanych. Wszystko po to, aby zidentyfikować ofiary komunistycznego terroru. Naukowcy są bardzo zadowoleni z odzewu, z jakim spotkał się ich apel. Do ekipy prowadzącej prace ekshumacyjne zgłasza się wiele osób, których bliscy zostali zamordowani w mokotowskim więzieniu i pochowanych na Łączce.
- Kontakt z rodzinami jest dla nas niezbędny. Informacje historyczne wynikające z kwerendy archiwalnej, z prac naukowych i badawczych mogą pomóc we wstępnej identyfikacji. Ale tak naprawdę nasze potwierdzenie tożsamości szczątków może nastąpić wyłącznie w oparciu o wyniki badań DNA - tłumaczy dr hab. Szwagrzyk.
Nikt nic nie wiedział
Grażyna Barbasiewicz-Szymczak, córka podpułkownika piechoty WP Zdzisława Jerzego Barbasiewicza ps. "Gryf", którego imię i nazwisko widnieje na znajdującym się na Łączcie pomniku będącym symbolicznym grobem wszystkich pomordowanych w mokotowskim więzieniu, chętnie zgodziła się poddać badaniom, które pomogą w identyfikacji ciała jej ojca.
Aresztowany 17 kwietnia 1950 r. ppłk Barbasiewicz był nieludzko torturowany przez siepaczy Informacji Wojskowej, a następnie 10 stycznia 1952 r. został stracony. Pani Grażyna miała wówczas 15 lat. Ostatni raz oglądała ojca 8 grudnia 1951 r. podczas widzenia.
- Obiecano nam wtedy, że mama będzie mogła podać mu paczkę na święta Bożego Narodzenia. Kiedy chciała to zrobić, nie pozwolono jej, mówiąc, żeby zgłosiła się po świętach. Z kolei gdy tak zrobiła, powiedziano jej, żeby przyszła po Nowym Roku. W końcu usłyszała: "Niech się pani zgłosi po akt zgonu" - opowiada pani Grażyna Barbasiewicz-Szymczak.
Okazało się, że jeszcze tego samego dnia, w którym było widzenie, jej ojciec został przewieziony do więzienia na ulicy Rakowieckiej, a niecały miesiąc później zamordowany. Rozpoczęły się poszukiwania miejsca pochówku.
- Nikt nic nie wiedział. Dopiero później spotkałam człowieka, który kopał doły na Łączce. Od niego dowiedzieliśmy się, że w nocy przywożono tu zwłoki i wrzucano do tych dołów - opowiada.
Przyznaje, że gdy dowiedziała się o rozpoczęciu prac ekshumacyjnych, miała mieszane uczucia. Wizyty na Łączce, gdzie prowadzi się ekshumacje, utwierdziły ją w przekonaniu, że te prace to wielka sprawa.
- Niektórzy mówią, że powinno się dać spokój tym zmarłym. Ale prawda powinna w końcu ujrzeć światło dzienne. Prawda o tym, że mordowano niewinnych ludzi , polskich bohaterów - podkreśla. Jej zdaniem, jest to ważne przede wszystkim dla przyszłych pokoleń.
- Tej pamięci nie przykryje ziemia. Ta pamięć żyje - podkreśla.
W polowym laboratorium pobraniu próbki DNA poddała się również Anna Szeląg, która ma nadzieję, że na Łączce zostanie odnaleziony brat jej babci ppor. Czesław Kania ps. "Witold", "Nałęcz".
Pani Anna przyznaje, że wciąż bardzo mało wiadomo o okolicznościach śmierci i pochówku ppor. Kani.
- Nikt o niczym nie informował rodziny. Wiemy tylko, że wiadomość o wykonaniu wyroku przesłano w 1949 r. do Urzędu Gminy w Łysych - opowiada.
Jej babci nigdy nie pozwolono na odwiedziny brata w więzieniu na Rakowieckiej. Potem spędziła wiele lat na poszukiwaniu jakichkolwiek informacji o swoim bracie. Dziś już nie żyje, dlatego pani Anna bardzo chciałaby pomóc w poszukiwaniach. Bo jak mówi, pamięć o ludziach, którzy byli tępieni i skazani na zapomnienie, jest najważniejsza.
Chcemy znać prawdę
Cały teren kwatery "Ł" został podzielony na obszary, w których punktowo prowadzone są badania sondażowe. W oparciu o ich wyniki podejmuje się konkretne działania ekshumacyjne. Na terenie objętym pracami ekshumacyjnymi badacze spodziewają się odnaleźć nawet sto ciał osób zamordowanych.
Naukowcy są przekonani, że obszar dawnej Łączki był większy niż miejsce, gdzie w tej chwili pracują. Dlatego w najbliższym czasie chcą podjąć działania zmierzające do rozszerzenia zakresu poszukiwań i działań ekshumacyjnych także na teren znajdujących się w pobliżu kwater M i MII oraz chodnika i alejki.
- Tam również znajdują się szczątki więźniów - twierdzi dr hab. Szwagrzyk. Nie wiadomo dokładnie, ile czasu potrwają działania identyfikacyjne. Jak mówi dr hab. Szwagrzyk, prace ekshumacyjne na terenie kwatery "Ł" będą prowadzone do połowy, a może nawet do końca sierpnia.
- Zależy nam nie tyle na szybkim wykonaniu badań, ile na ich staranności - podkreśla. Po ich zakończeniu trzeba będzie czekać na wyniki badań DNA.
Z pewnością nie należy spodziewać się ich zbyt szybko, ponieważ każdy materiał genetyczny pobrany ze szczątków musi być porównany z kilkudziesięcioma wynikami badań genetycznych uzyskanych od rodzin. A tego - nawet jeśli się ma do dyspozycji najnowocześniejszy sprzęt - nie da się zrobić w krótkim czasie.
Krzysztof Szwagrzyk nie ukrywa, że on i jego zespół napotykają wiele trudności w swoich badaniach. Ale dla niego najważniejsze jest to, że po dwudziestu trzech latach od upadku komunizmu w końcu zostały podjęte konkretne działania ekshumacyjne. Ich wynikami chętnie dzieli się za pośrednictwem mediów.
- Polskiemu społeczeństwu zależy na tym, aby kwatera "Ł", najważniejsze pole w kraju, na którym pochowano naszych narodowych bohaterów, m.in. rotmistrza Witolda Pileckiego, gen. Augusta Fieldorfa "Nila", mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszkę" czy mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zaporę", zostało dokładnie zbadane i aby stojący tu pomnik niewinnie straconych ofiar nie był symbolicznym, ale rzeczywistym grobem - podkreśla.
Prowadzone prace budzą też duże zainteresowanie wśród osób odwiedzających cmentarz Powązkowski. W rocznicę Powstania Warszawskiego nie brakowało kombatantów, którzy przez stalowe ogrodzenie z przejęciem obserwowali pracę badaczy odkrywających kolejny grób, w którym być może został pochowany ktoś, kogo znali.
Dla wielu z nich czymś bardzo ważnym była rozmowa z kierującym pracami dr. hab. Szwagrzykiem, złożenie kwiatów i zapalenie w tym miejscu zniczy. Nie brakowało również ludzi młodych zaangażowanych w działalność grup rekonstrukcyjnych lub kibiców piłkarskich, którzy w skupieniu przyglądali się pracom archeologów odsłaniających kolejne szczątki polskich bohaterów. Dla nich jest to bardzo ważna i jedyna w swoim rodzaju lekcja historii.