logo
logo

Zdjęcie: R. Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Ból głowy śledczych

Sobota, 22 lutego 2014 (02:00)

Prokuratura wytyka biegłym niechlujstwo przy badaniach wymazów z wraku i nieuzasadnioną zmianę metodologii prac.

 

Pytania prokuratora referenta śledztwa smoleńskiego do ekspertów Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji pozwolą wyjaśnić wiele wątpliwości niepokojących opinię publiczną w związku z doniesieniami o domniemanej obecności śladów materiałów wybuchowych we wraku Tu-154M.

„Nasz Dziennik” dotarł do treści postanowienia o zasięgnięciu opinii uzupełniającej wydanego 16 stycznia. Większość pytań sformułowanych przez głównego referenta śledztwa smoleńskiego prok. ppłk. Karola Kopczyka ma charakter metodologiczny, ale dotyka kwestii wywołujących największe kontrowersje. Przypomnijmy, że chodzi o próbki pobrane ze szczątków samolotu we wrześniu i październiku 2012 roku. Miesiąc później jedna z gazet podała informację o wykryciu w trakcie pracy specjalistów śladów materiałów wybuchowych (nitrogliceryny i trotylu). Okazało się jednak, że chodziło o wskazania przyrządów pomiarowych służących wyłącznie do selekcji materiału do pobrania. Prokuratorzy tłumaczyli, że takie samo zachowanie aparatury może mieć miejsce także w przypadku obecności wielu innych substancji, a ostateczne rozstrzygnięcie da dopiero badanie laboratoryjne. W czerwcu ub.r. zaprezentowano wyniki ekspertyz niepotwierdzające obecności materiałów wybuchowych lub produktów ich spalania czy rozkładu. Z drugiej strony nie wyjaśniono przyczyny konkretnych alarmów urządzeń przesiewowych w Smoleńsku.

Później do tej opinii dodano zakończone identyczną konkluzją ekspertyzy próbek pobranych w trakcie ekshumacji ofiar katastrofy oraz z foteli samolotu (zbadano je latem 2013 r.). „Nie ujawniono śladów pozostałości materiałów wybuchowych w próbkach pobranych podczas sekcji zwłok, z miejsca katastrofy i elementów szczątków Tu-154 w Smoleńsku” – brzmi ostateczny komunikat prokuratury. Okazało się, że prokuratur Kopczyk wciąż ma wątpliwości. Zadane przez niego dodatkowe pytania mają najprawdopodobniej na celu uniknięcie prób podważenia opinii biegłych, gdyż tego rodzaju próby miały już miejsce ze strony niektórych pełnomocników rodzin ofiar. Mecenas Piotr Pszczółkowski chciał na przykład osobiście uczestniczyć w pracach policyjnych ekspertów, na co prokurator nie wyraził zgody. W wielu wypowiedziach polityków kwestionowano rzetelność badań CLK, przede wszystkim powołując się na wskazania przyrządów w Smoleńsku jesienią 2012 roku.

W związku z tym śledczy chce, żeby biegli bardzo dokładnie wyjaśnili metodologię pracy na miejscu przechowywania wraku, selekcji i pobierania próbek oraz dalszego postępowania. Opinia ma być uzupełniona o szczegółowe wskazanie miejsca pochodzenia poszczególnych próbek, precyzyjny opis działania stosowanych w Smoleńsku urządzeń, spektrometrów ruchliwości jonów. W opinii pierwotnej zamiennie używa się wyrażeń „przesiewowe wykrywanie par materiałów wybuchowych” oraz wykrywania „obecności par związków organicznych”, „obecności związków NITRO” i „obecności materiałów wybuchowych”. Piszący opinie ekspert używał więc żargonu zawodowego i skrótów myślowych mogących łatwo wypaczyć wyniki badań.

Prokurator oczekuje odpowiedzi na pytanie, dlaczego właściwie spektrometry wyświetlały napisy „NITRO” lub „TNT” (trotyl), skoro w znacznie dokładniejszych badaniach laboratoryjnych nie stwierdzono ani nitrogliceryny, ani trotylu. Trochę winy za nieporozumienia w tym zakresie ponosi sama prokuratura, której przedstawiciele pod presją mediów udzielali wypowiedzi tak zawiłych, że trudno je było przekazać opinii publicznej, a próby bardziej popularnego ujęcia wypadały niemal komicznie. Teraz to samo będzie musiał napisać jednocześnie rzeczowo, dogłębnie i zrozumiale ktoś, kto rzeczywiście zajmuje się badaniami obecności materiałów wybuchowych w różnych miejscach.

W przesłanej śledczym opinii pojawia się bardzo poważna sprzeczność. W jednym miejscu jest mowa o ujawnieniu w próbkach (pobranych z foteli) fragmentów metalowych pochodzących z samolotu, a w innym, że takich „w trakcie oględzin nie stwierdzono”. Tę sprzeczność trzeba wyjaśnić. Jeszcze większy niepokój może budzić stwierdzenie obecności „drobin w kształcie sferycznym”, czyli po prostu kulek, w badanym materiale, na czym biegli nie skupili się wystarczająco.

Biegli będą musieli odnieść się do wielu tez w konkluzjach ich opinii wykluczającej wybuch podczas ostatniej fazy lotu Tu-154M. Prokurator oczekuje „wypowiedzenia się co do obecności śladów wybuchu przestrzennego, mogącego mieć miejsce w elementach płatowca innych niż kadłub bądź poza płatowcem” oraz uwzględnienia materiału dowodowego pochodzącego z pierwszych dni po katastrofie obrazujących „umiejscowienie szczątków samolotu i ślady jego niszczenia”. Biegli muszą też podać, jak oszacowali prędkość samolotu w chwili uderzenia w ziemię, która jest używana w ich opinii.

Inne zastrzeżenia dotyczą dokładności badań próbek z gleby, niejasnych zmian zastosowanych metod badawczych, niedokładnego opisu czynności biegłych w laboratorium. W sprawozdaniu (opinii) nie ma wyjaśnień wszystkich dołączonych fotografii, tablic, rysunków itd. Nie wyjaśniono specjalistycznych pojęć jak „strefa kruszenia”, „strefa bliskiego oddziaływania”, „strefa burząca”, „strefa kruszności”, „fala uderzeniowa propagująca”.

Na udzielenie wyjaśnień policyjni specjaliści mają czas do końca marca. Tymczasem prokuratorzy zapoznają się z nadesłaną 17 stycznia opinią dotyczącą próbek ze smoleńskiej brzozy pobranych w Moskwie rok temu. Ich części zawierające miejsce złamania (ścięcia) zostały odcięte i przewiezione do laboratorium Komitetu Śledczego, gdzie wykonano w obecności polskich specjalistów ich oględziny i silikonowe kopie. Okazało się wówczas, że w pniu jest wiele części metalowych oraz lakieru koloru białego i czerwonego. Śledczy pojechali wówczas do Smoleńska po materiał porównawczy ze skrzydła Tu-154M nr 101. Biegli mają stwierdzić, czy metal znaleziony w brzozie na działce mieszkańca Smoleńska Nikołaja Bodina pochodzi z polskiego samolotu. Wyniki mamy poznać w kwietniu, gdyż prokuratura łączy sprawę brzozy z badaniami na obecność materiałów wybuchowych.

Ostateczna opinia w tej sprawie mogłaby rozwiązać jeden z największych sporów dotyczących przebiegu katastrofy, mianowicie fakt zderzenia samolotu z drzewem. Jeżeli opiłki pochodzą z samolotu (konkretnie lewego skrzydła), to coraz bardziej pewna staje się wersja o uderzeniu skrzydła w brzozę. Jeśli są to części znajdujące się we wnętrzu skrzydła, to uprawdopodabniałoby to tezę o złamaniu go podczas zderzenia.

Piotr Falkowski

Nasz Dziennik