logo
logo

Zdjęcie: M.Borawski/ Nasz Dziennik

Testament admirała Unruga

Sobota, 1 marca 2014 (02:00)

Aktualizacja: Sobota, 1 marca 2014 (09:26)

Z dr. Witoldem Mieszkowskim, synem komandora Stanisława Mieszkowskiego, dowódcy Floty, zamordowanego w więzieniu mokotowskim, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Czekał Pan na ten dzień 60 lat. Warto było?

– Ja to wszystko przeżyłem już wielokrotnie. Razem z panem na Łączce też to przeżywaliśmy, więc wolałbym mówić o dzisiejszym dniu. Chciałbym tu być jeszcze bardziej pragmatyczny niż w moim wystąpieniu w Belwederze, gdy zabrałem głos w imieniu rodzin. Chodzi o to, że trzeba przenieść te istniejące zwłoki, żeby ten trzeci etap rzeczywiście się odbył. A on musi się odbyć, inaczej nie znajdzie się żadnych Pileckich czy Nilów. Poza tym ten teren, jeżeli ma być terenem panteonu polskiej niepodległości, polskiej walki z terrorem komunistycznym, trzeba wyczyścić z wierzchu z naleciałości, które powstały tam pod osłoną stanu wojennego. Teren Łączki został puszczony w pacht w stanie wojennym. To był następny etap maskowania sprawy. Jeżeli nie przeniesiemy ich gdzieś, to znaczy, że poddaliśmy się ich terrorowi. Ja nie mówię, kto tam leży, bo pewno są również tam tacy ludzie, którzy nic nie wiedzieli. Jak pan dobrze wie, bardzo dużo było takich ludzi, którzy nie chcieli wiedzieć.

Tak było wygodniej.

– Oczywiście. Ale skoro w ogóle leżą na cmentarzu Wojskowym i w tym rejonie, to muszą ten rejon opuścić. To rzecz bardzo trudna, taką decyzję może wydać tylko gospodarz tego obiektu. Nie my, rodziny tych, którzy leżą pod spodem, my nie będziemy się handryczyć. Może trzeba będzie poszerzyć ten cmentarz, a może trzeba będzie znaleźć dla nich osobne miejsce, jeżeli go nie będzie na tym cmentarzu. To poważna sprawa. Trzeba też zrobić konkurs na to miejsce, już mam rozmowy ze Stowarzyszeniem Architektów Polskich SARP, Towarzystwem Urbanistów Polskich i Związkiem Polskich Artystów Plastyków. Niech pan sobie przypomni, jak powstawał cmentarz Orląt Lwowskich, ile to wtedy wymagało wysiłku. Podobnie jest tutaj. My dzisiaj rozmawiamy sobie o cmentarzu Orląt Lwowskich, ale nasze wnuki, a pana dzieci będą przecież rozmawiały o Łączce. Dla następnych pokoleń ona będzie najważniejsza. Niezależnie od tego, czy będzie się nazywała panteonem, czy jakoś inaczej, wciąż będzie Łączką, polską Łączką.

Żołnierze ekshumowani z Łączki powinni zostać ponownie pochowani w tym samym miejscu?

– Tak. Jeżeli ktoś chce uhonorować jakieś miejsce, gdzie dana osoba się urodziła, to może zabrać ziemię z Łączki i ją tam pochować. Ja, jeżeli do kraju wrócą zwłoki admirała Unruga z Montrésor we Francji i zostanie on pochowany na Oksywiu, przywiozę tam właśnie ziemię z Łączki, by razem z nim spoczęła. Wiem bowiem, że admirał chciał być pochowany na Oksywiu i spoczywać obok swoich podwładnych komandorów: Zbigniewa Przybyszewskiego, Stanisława Mieszkowskiego i Jerzego Staniewicza. O takim pogrzebie marzyłem 25 lat temu ze śp. Horacym Unrugiem, synem admirała.

Od początku twierdził Pan, że ciało ojca pogrzebano pod asfaltową aleją, którą ekipa prof. Szwagrzyka zdjęła w ubiegłym roku. Dziś już wiemy, że miał Pan rację.

– Tak. Kiedy w 2012 r. stałem na tym asfalcie i przemawiałem do zgromadzonych tam ludzi, powiedziałem, że może właśnie tutaj, pod tą alejką ojciec spoczywa. Pomyliłem się tylko o 5 metrów. Gdy przemawiałem, stałem bowiem obok istniejącego wówczas słupka. Jama, w której leżał ojciec, znajdowała się niewiele dalej, obok pogrzebanych tam ppłk. Aleksandra Kity i płk. Mariana Orlika.

Oprawa wczorajszej konferencji była niezwykle uroczysta. Spodziewał się Pan takiej ceremonii?

– Stało się to w ostatnim momencie. Jeszcze do przedwczoraj nie przypuszczałem, że prezydent wystąpi właściwie z połową tego przemówienia, które ja miałem wygłosić, stąd moje wystąpienie było nieprzygotowane. Ale podkreślam, ta zmiana pojawiła się dopiero ostatnio. Przecież jeszcze parę tygodni temu ta uroczystość miała odbyć się w korytarzu na Marszałkowskiej, bo tamtejsza siedziba IPN to właściwie korytarz. Pan Krzysztof Szwagrzyk jeszcze mi mówił, że przydałby się jakiś większy lokal w Warszawie. Powiedziałem: „Panie profesorze, jak pan chce, to porozmawiam z dyrektorem i ’Solidarnością’ na Politechnice Warszawskiej i zrobimy tę uroczystość w dużej auli. W miejscu, gdzie odbywały się kongresy zjednoczeniowe ’Solidarności’ rolników z naszą pierwszą ’Solidarnością’”.

Znalazł Pan już ojca. Gdy ruszy trzeci etap prac na Łączce, nadal będzie Pan tam przychodził?

– Oczywiście. W ten sposób pokażę, że to nie była moja 60-letnia prywata. Dopiero teraz mogę mówić to, co mówię. Póki się czułem jak obywatel drugiej kategorii, póki te szczątki były jeszcze zasypane, mogli mi mówić, że lepiej było zrobić habilitację, niż się pętać po Łączce. Dzisiejszy dzień jest pierwszym, kiedy nie czuję się obywatelem drugiej kategorii. Musimy doprowadzić do tego, by Łączka stała się miejscem narodowej dumy, nie tragedii. Wprowadzić ją niejako do obiegu pierwszych miejsc w historii i tradycji narodowej. Myślę, że jej rola jako miejsca pamięci walk i męczeństwa dopiero się zaczyna, a nie kończy.

 

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Czartoryski-Sziler

Nasz Dziennik