logo
logo

Zdjęcie: M.Marek/ Nasz Dziennik

Mierzymy, co się da

Wtorek, 11 marca 2014 (02:00)

Z inż. Dariuszem Szymanowskim, geodetą, odpowiedzialnym za pomiary położenia smoleńskiej brzozy, rozmawia Piotr Falkowski

Od jak dawna wykonuje Pan pomiary terenowe?

– Od dwudziestu lat pracuję w zawodzie, posiadam uprawnienia geodezyjne. Wykonuję pomiary sytuacyjne i wysokościowe, prowadzę firmę świadczącą usługi geodezyjne. Elementem pracy geodezyjnej jest również umiejętność uczytelniania zdjęć lotniczych i satelitarnych. Przez kilka lat uczyłem także w technikum geodezyjnym.

Wykonywał Pan już kiedyś pomiary związane z takimi szczególnymi miejscami?

– Tak, miałem okazję być z ekipą Stowarzyszenia Weteranów Polskich Formacji Granicznych w Tynnem na Ukrainie. Brałem udział w poszukiwaniu mogił żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza zamordowanych tam we wrześniu 1939 roku.

Zlecono Panu wykonanie pomiarów w Smoleńsku, w rejonie lądowania Tu-154M 10 kwietnia 2010 roku. Przywiózł Pan ze sobą jakieś przyrządy?

– Mam bardzo proste wyposażenie. To dalmierz laserowy i zwykła taśma miernicza. Po przedstawieniu mi problemu uznałem, że to wystarczy. Miałem dokonać identyfikacji na zdjęciu satelitarnym obiektu terenowego – wskazanego przez zleceniodawców drzewa. Zdecydowałem, że sprzęt podstawowy będzie zupełnie wystarczający. Gdybym przywiózł i używał ciężkiego sprzętu specjalistycznego, mogłyby się pojawić trudności prawne. Prace geodezyjne trzeba zgłaszać w odpowiednim urzędzie, a czasem uzyskać zezwolenie, tak jest w Polsce i zapewne też w Rosji. W Smoleńsku mogłyby się pojawić w związku z tym problemy, my zaś chcieliśmy tego uniknąć.

Co było największą trudnością w wykonaniu zlecenia?

– Teren ten jest trudny, mocno zakrzaczony, zabłocony, z dużymi deniwelacjami. Musieliśmy chodzić po stertach śmieci. To wszystko sprawiło, że trudno się było tu poruszać. Żeby w ogóle dało się to wykonać, przyjechaliśmy właśnie wiosną, gdy nie ma już śniegu, a jeszcze nie wyrosły liście. Oczywiście wykonywaliśmy pomiary tam, gdzie się dało, to jest przede wszystkim z południowej strony brzozy, z północnej jest ogrodzona działka, a następnie nowy obiekt, którego nie ma na zdjęciach satelitarnych z 2010 roku. Te trudności wpływają na precyzję pomiarów, ale podstawową barierą nie są dane terenowe, ale ograniczona dokładność zdjęć satelitarnych. Tym niemniej udało się znaleźć kilka obiektów, które łatwo jest bez wątpliwości zidentyfikować na zdjęciu satelitarnym i zmierzyć odległość między nimi a brzozą oraz wykonać szereg pomiarów kontrolnych pozwalających na wyznaczenie skali zdjęć satelitarnych i jeszcze innych. Dzięki temu można odłożyć wyznaczone miary na zdjęciu, pełniącym rolę mapy, i wskazać brzozę.

Widziałem, że wchodził Pan nawet na dach altanki na daczy właściciela tego terenu, Nikołaja Bodina.

– No tak, chciałem wykonać na miejscu jak najwięcej pomiarów, nawet jeśli nie wszystkie zostaną wykorzystane. Ta altanka jest widoczna na zdjęciach satelitarnych, postanowiłem więc ją zmierzyć oraz wyznaczyć odległość od jej charakterystycznych punków do brzozy. Najprościej było wejść na dach. Na szczęście był akurat właściciel i nie miał nic przeciwko naszej pracy na jego działce.

Z jaką dokładnością jest Pan w stanie wyznaczyć w oparciu o te pomiary położenie brzozy na zdjęciu satelitarnym?

– Błędy związane z trudną dostępnością terenu i jego dużą deniwelacją są na tyle nieistotne, że pozwalają na jednoznaczną identyfikację brzozy na dostarczonym zdjęciu satelitarnym według mojej oceny z dokładnością do 1,5 metra, co w zupełności wystarczy do rozstrzygnięcia problemu postawionego przez zleceniodawców. Mogę powiedzieć, że po przyjechaniu tutaj i zorientowaniu się w terenie w zasadzie mogłem wskazać brzozę na zdjęciu satelitarnym bez żadnych pomiarów. A pomiary tylko to wskazanie potwierdziły.

Czy to miejsce ma dla Pana jakieś znaczenie pozaprofesjonalne?

– Kiedy poproszono mnie o przyjazd do Smoleńska, zgodziłem się chętnie, bo uważam, że kiedy ktoś stara się coś wyjaśnić w tej sprawie, to trzeba pomóc. Drugim ważnym powodem jest to, że tu zginął nasz prezydent i elita Narodu. Chciałem tu przyjechać, uczcić ich pamięć i zapalić znicz. Ponadto traktuję ten wyjazd także jako pielgrzymkę do Katynia, bo jest okazja, żeby także tam się pojawić, oddać hołd zamordowanym oficerom, pomodlić się i zapalić lampkę. To jest miejsce, gdzie, jak sądzę, każdy Polak powinien choć raz być.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Falkowski

Nasz Dziennik