logo
logo
zdjęcie

Zdjęcie: Ewa Sądej/ Nasz Dziennik

Mgliste wizje Arłukowicza

Niedziela, 23 marca 2014 (22:25)

Aktualizacja: Niedziela, 23 marca 2014 (22:32)

Ze Zdzisławem Szramikiem, wiceprzewodniczącym Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, członkiem Naczelnej Rady Lekarskiej, rozmawia Mariusz Kamieniecki 

Czy po prezentacji programu Arłukowicza OZZL rozważa zgłoszenie autora projektu do Nagrody Nobla za rozwiązanie problemów w ochronie zdrowia?

– Przepraszam, ale jestem lekarzem, a nie krytykiem teatralnym, żeby recenzować to przedstawienie. Podczas XII Krajowego Zjazdu Lekarzy oglądaliśmy występ min. Arłukowicza, któremu dzielnie wtórował premier Tusk, i muszę powiedzieć, że to, co zostało tam zaprezentowane, skwitowaliśmy kilkoma wybuchami śmiechu. Natomiast jeżeli chodzi o Nobla dla min. Arłukowicza, to bardziej odpowiednia niż w ochronie zdrowia byłaby nominacja z fizyki za skonstruowanie perpetuum mobile. Skoro minister chce stworzyć coś, co według niego ma funkcjonować bez pieniędzy, to przypomina to mityczne perpetuum mobile, które raz puszczone w ruch nigdy się nie zatrzymuje. Odkładając jednak żarty na bok, po raz kolejny mieliśmy spektakl medialny i koncert obietnic bez konkretów. Tymczasem nie chodzi o to, żeby zrobić dobre wrażenie czy medialne show, ale żeby w kraju europejskim ochrona zdrowia zaczęła wreszcie normalnie funkcjonować. Niestety, na to się nie zanosi.

Leczenie onkologiczne bez limitu, szybka terapia i indywidualny plan leczenia dla pacjenta – to główne propozycje na zmniejszenie kolejek. Przyzna Pan, że brzmi to świetnie...

– W tych obietnicach brakuje jeszcze zapewnienia, że woda będzie mokra. Owszem, dla kogoś, kto się na tym nie zna, rzeczywiście te obietnice mogą brzmieć fantastycznie. Tyle tylko, że nie ma ku temu żadnych podstaw ani organizacyjnych, ani finansowych. Mgliste wizje, że przeniesienie akcentów na diagnostykę ambulatoryjną zamiast szpitalnej stworzy oszczędności, są bzdurą i oszukiwaniem pacjentów. Minister albo nie ma pojęcia, jak to funkcjonuje w rzeczywistości, albo jest tak zakłamany, że mówi rzeczy, w które sam nie wierzy. Są sytuacje, kiedy przyjmuje się pacjentów do szpitala, bo nie ma szans, żeby zrobić badania ambulatoryjnie. Dlatego min. Arłukowicz, mówiąc o przesunięciu pewnych badań ze szpitala do ambulatorium, jest w błędzie. Takie badania już dziś moglibyśmy robić, gdyby było więcej limitów w opiece otwartej.

Ponadto jeżeli uważnie przyjrzymy się tym propozycjom, to zauważymy, że jest to wycofanie się z tego, co nie tak dawno wprowadzono. Weźmy chociażby propozycję związaną ze zwiększeniem kompetencji lekarza rodzinnego. Przecież kompetencji lekarza nie określa minister, ale stan wiedzy danego lekarza i specjalizacja. Niedawno wprowadzono przepis, że lekarz rodzinny nie może wystawić recepty nawet w przypadku chorób przewlekłych, jeżeli osobiście nie zbada pacjenta. Natomiast teraz minister mówi, że nie jest to konieczne. Tym samym chce usunąć przeszkodę, którą nie tak dawno sam czy też jego urzędnicy zbudowali i włożyli nam na plecy. Dzisiaj robi w tył zwrot, oczywiście w świetle kamer, i uznaje to za coś bardzo odkrywczego. I to podobno ma odmienić sytuację w ochronie zdrowia. To śmieszne i tragiczne zarazem. Może gdybym nie pracował w tym zawodzie tyle lat, to może uwierzyłbym w te PR-owskie zagrywki.       

Plan Arłukowicza zakłada, że każdy chory na raka będzie miał własnego koordynatora terapii, otrzyma też kartę pacjenta onkologicznego. Czy w Polsce mamy aż tylu specjalistów onkologów?

– Niestety, w Polsce wciąż nie ma ani wystarczającej liczby specjalistów, ani też diagnostyki onkologicznej na odpowiednio wysokim poziomie. Każdy lekarz wynosi ze studiów to, że badając pacjenta, pamięta, iż objawy z pozoru wyglądające niewinnie mogą być początkiem choroby nowotworowej. Problem w tym, że większość nowotworów w pierwszej fazie jest skąpoobjawowa bądź bezobjawowa, część z nich wykrywa się przypadkowo, np. podczas RTG klatki piersiowej, część wykrywa się, szukając innej choroby, a tylko część jest wykrywana we wczesnej fazie, kiedy lekarz jest wystarczająco czujny i ma do tego wyobraźnię, którą rozszerza wiedza. Dlatego zapowiadanie, że oto teraz, nagle zaczniemy szukać nowotworów i leczyć je we wczesnym stadium, to zwyczajna bujda. Takie podejście to norma i od zawsze towarzyszy lekarzom, tyle tylko, że nie ma ku temu odpowiednich warunków. Mówiąc o koordynatorze, który ma prowadzić pacjenta, min. Arłukowicz żartuje sobie i z pacjentów, i z lekarzy. W Polsce mamy zaledwie ok. 400 onkologów, skąd zatem wezmą się ci koordynatorzy, którzy będą się opiekować pacjentami.

Czy min. Arłukowicz skonsultował swoje propozycje ze środowiskiem lekarzy?

– Nie było żadnych konsultacji. To, że lekarze, podobnie zresztą jak pacjenci, dowiadują się o tzw. programie z ekranów telewizyjnych, dodatkowo potwierdza, że mamy do czynienia ze zwykłą chamską propagandą rodem z PRL. Zakładając przesunięcie całego ciężaru wczesnego wykrywania raka na lekarzy rodzinnych, należało w pierwszym rzędzie zapytać o zdanie bezpośrednio zainteresowanych. Tego niestety zabrakło. Nowotworu nie da się wykryć na tzw. oko, do tego potrzebne są badania, które kosztują. Lekarz rodzinny nie ma możliwości, żeby w ramach POZ kierować pacjenta na badania specjalistyczne, za których większość musi płacić z puli przyznawanej mu co miesiąc na każdego zapisanego pacjenta w ramach kapitacji. Badanie czy zabieg kosztuje i lekarz rodzinny musi tak dysponować swoją pulą, aby pieniędzy wystarczyło mu na cały rok. To sprawia, że lekarz jest demotywowany, żeby te badania wykonywać, a tak być nie powinno. Jest także inny problem: jak lekarz, który dziennie przyjmuje często 50, 60 czy nawet więcej pacjentów, znajdzie czas, żeby zaplanować u wielu pacjentów leczenie onkologiczne. Biorąc pod uwagę obecne realia, jest to niemożliwe. Lekarz rodzinny pracuje jak przy taśmie. Minister i urzędnicy resortu zdrowia powinni sobie uświadomić, że każdy pacjent to człowiek, którego nie można zbyć.

Patrząc na przygotowywanie planu reanimacji ochrony zdrowia, odnoszę wrażenie, że jest to zagrywka pod publiczkę. Stąd nic się nie zmieni na lepsze, a jeżeli już, to w bardzo minimalnym zakresie. Tymczasem potrzebna jest rewolucja, której nie da się przeprowadzić bez podstaw organizacyjnych i odpowiednich środków.

Minister zdrowia unika kontaktów ze środowiskiem lekarskim?  

– Bartosza Arłukowicza zabrakło na XII Krajowym Zjeździe Lekarzy, gdzie być powinien jako urzędujący minister zdrowia i lekarz. To świadczy, jak traktuje środowisko, z którego się wywodzi. Stara maksyma łacińska głosi, że kto pomaga lekarzowi, pomaga choremu. Niestety, ten minister, zresztą podobnie jak jego poprzedniczka, nic w tym kierunku nie zrobili. Dlatego nie dziwmy się, że zamiast być lepiej w ochronie zdrowia, jest źle i moim zdaniem będzie jeszcze gorzej. Ten system musi się zawalić, protezy nic nie dadzą. Dopiero na gruzach tego, co mamy, trzeba zbudować nowy system oparty na zdrowych, normalnych zasadach. Kombinowaniem i wciąż obecną nachalną, gebelsowską propagandą i kłamstwem, które zostało podniesione do rangi sztuki, niczego już się nie zwojuje. Pacjentowi wmawia się, że jest najważniejszy, że wszystko jest dla niego, tymczasem życie pokazuje siermiężną rzeczywistość i niemoc systemu zbudowanego bez fundamentów. To zwykłe oszustwo na skalę ogólnopolską. Jako lekarze nie godzimy się na to, potestujemy, tyle tylko, że nikt nie chce nas słuchać.

W założeniu Arłukowicza pielęgniarki mają zlecać część badań, mają też wypisywać recepty na wybrane leki…

– Proponowałbym jeszcze żeby nauczyły się zasad refundacji, może jeszcze będą leczyć…? Wypisać można nawet kwit na węgiel, natomiast w tym wypadku powstaje pytanie, czy pielęgniarka, która będzie wypisywała recepty, będzie je sygnować swoją pieczątką. To kolejny dowód, że rząd podobnie jak wszystkie poprzednie, tylko udaje, że walczy z problemami w ochronie zdrowia. Z Polski wyjechało ok. ośmiu tysięcy lekarzy i nikt się nawet nie zreflektował, że może należałoby coś zrobić, żeby zatrzymać ich w kraju. Lekarzom ciągle dokłada się nowe zadania administracyjne, jak chociażby wypełnianie mnóstwa druków, co sprawia, że lekarz staje się urzędnikiem i nie ma czasu na to, do czego jest powołany. Skoro nic się nie robi, żeby zwiększyć liczbę lekarzy, to dlaczego przynajmniej nie ograniczy się biurokracji, dlaczego nie zrezygnuje się z wielu bzdurnych, nikomu niepotrzebnych procedur niemedycznych, a wszystko po to, żeby przyspieszyć obsługę pacjentów i poprawić jakość świadczeń. Obecnie wykonujemy darmowe usługi biurowe dla ZUS czy NFZ. Tak czy inaczej trzy czwarte wizyty pacjenta zajmuje tzw. robota papierkowa. Póki ta głupia i szkodliwa polityka nie ulegnie zmianie, nie ma mowy o poprawie w ochronie zdrowia. W ubiegłym roku min. Arłukowicz napisał list do środowiska lekarskiego zatytułowany „List do przyjaciół lekarzy”. W rzeczywistości traktuje nas jako tanią siłę roboczą, dlatego nie może być naszym przyjacielem. Nie jest też przyjacielem pacjentów.

Skoro brakuje lekarzy, to czy nie należałoby podnieść limity kształcenia na studiach medycznych?

– Niestety, to kolejny dowód na brak myślenia perspektywicznego. Skrócono o rok studia na wydziałach lekarskich, zniesiono też staże po studiach medycznych, które mają się odbywać w trakcie nauki. To sprawia, że i tak przeładowany program studiów został poszerzony o kolejne obowiązki. Istnieje obawa, że kolejne roczniki lekarzy mogą być słabiej wykształcone, wiedza wtłaczana w krótkim czasie na siłę będzie bardzo ulotna, a staże będą symboliczne. Jeżeli na stażu na danym oddziale pojawi się grupa kilkunastu czy kilkudziesięciu osób, to kto się nimi zajmie. Do tego dochodzi ograniczenie miejsc rezydenckich, co skutkuje tym, że coraz trudniej będzie zrobić specjalizację, nie mówiąc już o wyborze specjalizacji zgodnej z zainteresowaniem danego lekarza. To sprawia, że nie dość, że lekarzy będzie mniej, to dodatkowo część z nich nie będzie zadowolona z narzuconej specjalizacji. Reasumując, potrzebna jest dobra wola po drugiej stronie, wsłuchiwanie się w opinie środowiska lekarskiego, a nie puste gesty, spektakle czy przedstawienia w telewizji, za czym nie idą żadne konkrety. Dlatego na wstępie naszej rozmowy wspomniałem, że do oceny konferencji prasowej min. Arłukowicza i premiera Tuska bardziej odpowiedni byłby krytyk teatralny niż lekarz. Ktoś, kto odrobinę zna temat i problemy w ochronie zdrowia, po kilku zdaniach wiedział, że Pinokiowi rośnie nos – „małemu” i „dużemu”, który tego pierwszego próbował uwiarygadniać. 

Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki

NaszDziennik.pl