logo
logo

Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Bezradna prokuratura

Wtorek, 8 kwietnia 2014 (02:09)

Z Dorotą Skrzypek, żoną Sławomira Skrzypka, prezesa NBP, który zginął pod Smoleńskiem, rozmawia Marcin Austyn

 

Mijają cztery lata od katastrofy samolotu Tu-154M, tymczasem prokuratura wojskowa informuje, że czeka na prawie 30 ekspertyz, w tym od lekarzy sądowych. Jak Pani ocenia to tempo procedowania?

– Jest ono dla mnie niezrozumiałe i muszę przyznać, że nie sposób oprzeć się wrażeniu, że prokuratura jest w tym śledztwie bezradna. Z jednej strony wyliczane są rzeczy, które prokuratorzy chcieliby, aby były zrobione – i to jest oczywiste i logiczne – a z drugiej strony słyszymy, że wciąż czekają na realizację wnioski o pomoc prawną skierowane do Federacji Rosyjskiej, w tym także te podstawowe dotyczące danych meteorologicznych, wyposażenia czy obsługi lotniska. Po czterech latach prokuratura nie dysponuje podstawowymi informacjami.

Można powiedzieć, że wątek obejmujący działania strony rosyjskiej w ogóle nie został przebadany?

– Tak, i to mnie bardzo niepokoi. Poraziło mnie też stwierdzenie płk. Ireneusza Szeląga, który przyznał, że na każdym spotkaniu ze stroną rosyjską poruszany jest wątek zwrotu wraku samolotu, a mimo to polscy śledczy nie mają żadnych informacji, kiedy to nastąpi. Jesteśmy zwyczajnie ignorowani. To potwierdziły też słowa pana pułkownika, który przyznał, że strona rosyjska nie informuje nas również o postępach w prowadzonym przez Komitet Śledczy FR śledztwie. Dodam tylko, że konferencja prokuratorów, która się odbyła, szczegółowo poinformowała stronę rosyjską, na jakim etapie jesteśmy. Pocieszające było to, że prokuratura mocno zaznaczyła, że wrak, rejestratory są własnością Polski, dowodem w sprawie, a nie – jak twierdzą niektórzy – szczątkami o wartości sentymentalnej, które nie są nam potrzebne. Uważam, że te dowody muszą wrócić do kraju. Nie ma innej możliwości. I nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien brać pod uwagę innego scenariusza.

Większość informacji przekazanych przez śledczych była znana opinii publicznej. Był element, który Panią zaskoczył?

– Wstrząsnęło mną to, że prokuratura nie zleciła badań kamizelek kuloodpornych funkcjonariuszy BOR, którzy zginęli w katastrofie. Może nie znam się na tym, jak prowadzi się śledztwo, ale jeśli badano ich broń, to oczywiste wydaje się, że podobnie powinno postąpić się wobec całego wyposażenia, jakie BOR zabrało ze sobą na pokład samolotu. Zaniepokoiła mnie też informacja, że prokuratura nie jest w stanie jednoznacznie wskazać, że przedmioty, które utkwiły w brzozie, pochodziły z Tu-154M. Sugerowanie, że śledczy są przyzwyczajeni do tego typu opiniowania, pozostawiającego „furtkę”, jest dla mnie niezrozumiałe. Jak można twierdzić, że być może są to elementy tego samolotu, a być może nie? Przecież znamy katastrofy lotnicze, po których badacze dokonywali rekonstrukcji samolotów, i to pozwalało na jednoznaczne stwierdzenie, które elementy pochodzą z danego samolotu, a które nie.

To znaczy, że jesteśmy na początku badań?

– Tak to wygląda. Szczególnie że prokuratorzy na podstawowe pytania nie byli w stanie udzielić jednoznacznych odpowiedzi. Zobaczyłam bezradną prokuraturę. Wystarczyły dwa dodatkowe pytania dziennikarzy, by śledczy stwierdzili, że nie wiedzą chociażby, jaki lakier był na skrzydle samolotu, a jaki na drzewie, że można to zweryfikować na zdjęciach w internecie. Proszę wybaczyć, ale po takiej konferencji można wysnuć naprawdę porażające wnioski – cztery lata po katastrofie, a prokuratura jest na początku śledztwa. Jak się domyślam, wynika to też z ograniczonego dostępu do dowodów, które są na terenie Rosji. Prokuratorzy nie chcieli tego przyznać wprost, ale przecież wiemy o tym, że wszystkie próbki pobierane przez biegłych były odsyłane do Moskwy, tam „leżakowały” przez kilka tygodni, miesięcy, a potem były odsyłane do Polski. Ja bym tej procedury nie nazwała „nieskrępowanym dostępem” do dowodów. Co więcej, każde kolejne badanie oznacza rozpoczynanie procedury międzynarodowej pomocy prawnej. Taki jest ów dostęp.

Śledczy uspokajali jednak, że eksperci przeprowadzili wszystkie badania, na jakie zgłaszali zapotrzebowanie.

– To bardzo ogólnikowe stwierdzenie, a ja oczekuję precyzyjnych odpowiedzi. Mówienie, że wszystko, co było potrzebne, zostało przebadane, może i jest uspokajające, ale kiedy wejdziemy w szczegóły, okazuje się, że za tymi słowami nie stoi nic. W mojej ocenie, prokuratura na wiele podstawowych pytań nie jest w stanie udzielić odpowiedzi albo odpowiedź jest taka jak w przypadku kamizelek kuloodpornych BOR. Szczególnie zaniepokoił mnie sposób narracji w odniesieniu do dokumentacji medycznej wszystkich ofiar katastrofy. Poszkodowane rodziny mogły mieć dostęp zarówno do dokumentacji rosyjskiej, jak i tej wykonanej w kraju (w dziewięciu ekshumowanych przypadkach) i wiemy, że w dokumentach przekazanych z Rosji nie było drobnych niejasności, czy – jak twierdzi prokuratura – nie były one „nieprecyzyjne”. Nie można nazwać opisywania w sekcji zwłok organów, które nie istnieją, inaczej jak fałszerstwem dokumentów. Do tego, jeśli wszystkie sekcje wykonane w Polsce udowodniły, że dokumenty rosyjskie były fałszowane czy – jak chce prokuratura – były one nieprecyzyjne, to nie jest to wystarczająca podstawa do wysnucia wniosku, że cała dokumentacja była nieprawdziwa? Logika każe mieć takie wątpliwości.

Przywołane przez śledczych wnioski z opinii fizykochemicznej CLKP wyczerpały wątek wybuchu?

– Przyznam, że nawet prokuratura uniknęła tu jednoznacznej odpowiedzi, odsyłając zainteresowanych do materiałów z konferencji. Nie wiemy np., dlaczego w Smoleńsku spektrometry w tak wielkiej ilości wskazywały na obecność materiałów wybuchowych. Nie mówimy tu o kilku wskazaniach, bo przecież przebadano – bagatela – 700 próbek. Czy zatem prokuratura bierze pod uwagę, że użyty sprzęt był niewłaściwy? Nie wiemy też, jakie związki wywołały takie reakcje tych urządzeń. To oczywiste, że nie chciałabym, aby stwierdzono obecność materiałów wybuchowych. Ale oczekuję, że ta sprawa będzie do końca wyjaśniona. Tymczasem nie wiem, dlaczego spektrometry dawały takie, a nie inne odczyty, nie wiem, dlaczego podczas drugiego wyjazdu biegłych zrezygnowano z jednego z urządzeń, które jako jedyne zapisywało dane w swojej pamięci. Nie każdy jest ekspertem. Trzeba było wszystko wyjaśnić tak, by zrozumiałe stało się to, dlaczego najwyższej jakości sprzęt pomylił się tyle razy i co było tego przyczyną. Ja tego w dalszym ciągu nie wiem. Podobno odpowiedzi można poszukać w opublikowanych materiałach. Cieszę się, że dziennikarze są tak dobrze traktowani przez prokuraturę wojskową, ale osoby pokrzywdzone w tym śledztwie zostały tu pominięte i my, członkowie rodzin, nie mieliśmy szans zadać żadnych dodatkowych pytań.

Mówiąc o śledztwie, zajmujemy się małymi szczegółami, ale wiarygodnego, całościowego obrazu przebiegu katastrofy wciąż brakuje.

– Zespół biegłych pracujący dla prokuratury pełny obraz będzie układał właśnie z tych małych szczegółów i niepokojące jest, że wiele z niezbędnych badań wykonywanych jest dopiero po czterech latach. Dlaczego dzieje się to tak późno? Szczególnie, że podobno mamy nieograniczony dostęp do dowodów. Mamy wiele do zrobienia i – co zresztą zaznaczyła prokuratura – w dalszym ciągu nie jest wykluczony żaden z wątków śledztwa. Szkoda tylko, że Polska jest u Rosjan petentem w tym śledztwie. Widać to dosłownie na każdym kroku, choć nasi śledczy nie chcą tego powiedzieć wprost.

Dziękuję za rozmowę.

Marcin Austyn

Nasz Dziennik