Z senator Alicją Zając z Prawa i Sprawiedliwości, wdową po senatorze Stanisławie Zającu, który zginął w katastrofie rządowego Tu-154M pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r., rozmawia Mariusz Kamieniecki
Ostatnio prok. Andrzej Seremet obwieścił, że śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, mimo iż prokuratorzy nie dysponują najważniejszym dowodem – wrakiem Tu-154M powinno zakończyć się na przestrzeni roku. Jak pani odebrała tę wiadomość?
– Jest to dla mnie dość zaskakujące stwierdzenie, zwłaszcza,że to nie Prokurator Generalny prowadzi śledztwo tylko Naczelna Prokuratura Wojskowa. Jednocześnie jest to wbrew sztuce dochodzeniowej, która nakazuje zebranie dowodów, ich analizę. Tutaj nie mamy głównego dowodu jakim jest wrak samolotu, nie ma też czarnych skrzynek czy próbek, które co jakiś czas są pobierane z wraku, o czym nawiasem mówiąc rodziny dowiadują się z mediów, bo prokuratura nas nie informuje. To są fakty, które siłą rzeczy budzą nasze zdziwienie i wywołują niepokój. Przez cztery lata funduje się nam huśtawkę nastrojów a to, że niby coś rusza do przodu, po czym wypowiedzi osób, którym najbardziej powinno zależeć na wyjaśnieniu sprawy znów cofają nas do tyłu.
Wypowiedź prok. Seremeta jest bardzo podobna do stwierdzenia wyrażonego dzień wcześniej przez rzecznika rządu Małgorzatę Kidawę –Błońską, że śledztwo to można zakończyć, mimo że Polska nie odzyskała od Rosjan wraku samolotu. Pani zdaniem to przypadkowa zbieżność?
– Moja ocena jest taka, że nad wszystkim czuwa rząd – czyli premier Donald Tusk. Sposób traktowania sprawy Smoleńska odbiega od wszelkich standardów. Miałam okazję uczestniczyć w pierwszym spotkaniu premiera Tuska z rodzinami i zarówno wówczas, jak i dzisiaj nie widzę żadnej woli, jakiegokolwiek starania, żeby wyjaśnić tę sprawę. Tak samo uważa większość polskiego społeczeństwa, mówiąc, że taki sposób postępowania rządu jest najgorszy z możliwych i to od 10 kwietnia 2010 r. aż po dzień dzisiejszy.
Czy po tym czasie przybliżyliśmy się do poznania prawdy o tym, co wydarzyło się na Siewiernym?
– Nie sądzę… Tak naprawdę, chyba nie umiem dziś nawet powiedzieć, na co ja czekam. Nie mam bowiem żadnych złudzeń, że obecnie rządzący Polską zrobią cokolwiek w kierunku wyjaśnienia tej katastrofy. Niebawem wybory do Parlamentu Europejskiego, później wybory samorządowe, prezydenckie, parlamentarne i gdzieś ten czas umyka rządzącym, a sprawa tak ważna dotycząca polskiej racji stanu wciąż stoi w miejscu. Nawet w obliczu 4. rocznicy tragedii brakuje należytej powagi.
Jak pani ocenia ostatnie oświadczenia prokuratorów Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie?
– Nie oglądałam całej konferencji, ale to, co wzbudziło mój niepokój to dziwna nerwowość zarówno w zachowaniu prok. Szeląga, jak i towarzyszących mu osób. Wydaje mi się, że jeżeli ktoś zwołuje konferencję, to jest do niej przygotowany, ma wiedzę i sprawdzone wcześniej informacje. Ponadto nie są to przecież ludzie, którzy pierwszy raz stają przed kamerami, ale wojskowi, a do tego prokuratorzy obyci w tego typu sytuacjach.
Zdumiewające, że prokuratorzy używali określeń: możliwe, prawdopodobne, być może, co świadczy o braku zdecydowania i braku dowodów popierających stawiane tezy. Te wypowiedzi bardziej przypominały publicystykę i zagadywanie mediów, które przynajmniej w części zadawały konkretne pytania. Niestety jasnych, zdecydowanych odpowiedzi nie było. To śledztwo nie trwa miesiąc czy dwa, ale już cztery lata i prokuratorzy wiedzą o jego szczegółach najwięcej, a przynajmniej powinni tymczasem w momencie, kiedy się widzi ich niespokojne zachowanie, to może budzić przynajmniej zdziwienie. Powstaje zatem pytanie, dlaczego prokuratorzy tak bardzo się denerwowali…
A jak pani sądzi?
– Przyznam, że nie umiem znaleźć odpowiedzi na to pytanie.
Wyciągając wnioski z wypowiedzi prokuratorów można powiedzieć, że skoro nie było wybuchu, to nie było też zamachu...
– Te tezy z różnych stron padały już wcześniej i to, co powiedzieli prokuratorzy nie jest żadną nowością, ale powiedziałabym, że wpisuje się w cały klimat tworzony wokół tzw. sprawy smoleńskiej przez kręgi zbliżone do rządu czy prokuratury. Zresztą prok. Seremet powtarzał już wielokrotnie, że nie ma żadnych przesłanek, żeby uznać prawdopodobieństwo wybuchu. W mojej ocenie, są to nieuprawnione stwierdzenia, bo dopóki nie przeprowadzimy badań choćby najmniejszego fragmentu wraku tupolewa, dopóki nie zbadamy czarnych skrzynek, to twierdzenie, że wybuchu nie było, jest dużym nadużyciem.
Dlaczego Rosjanie nie zwracają nam wraku samolotu?
– Trywializując można powiedzieć, że grają nam na nosie, ale tak naprawdę zwyczajnie nas lekceważą. Prezydent Putin pokazuje, że nie traktuje Polski jako partnera. Jest to zachowanie rażące w relacjach międzynarodowych, ale o ile Rosjanie chcą pokazać nam nasze miejsce w szeregu, to dziwić może to, że polski rząd nie podejmuje zdecydowanych kroków w kierunku zwrotu samolotu, który jest naszą własnością. Ta sprawa już dawno powinna być zamknięta i cały materiał dowodowy powinien być już w Polsce. Dopiero po analizie dowodów można by mówić o perspektywie zakończenia postępowania. W momencie, kiedy mamy jedynie ekshumacje 9 ciał, które wykazały zaniedbania ze strony Rosjan, to wciąż stoimy w miejscu.
Wcześniej powiedziała pani, że zarówno prokuratura, jak i strona rządowa od pewnego czasu nie kontaktują się z rodzinami. Oznaczałoby to, że wszystkie informacje dotyczące śledztwa pozyskujecie państwo za pośrednictwem mediów…?
– Nie inaczej… Owszem otrzymujemy pisma np. z informacjami o przedłużeniu śledztwa, ale te kontakty nie są takie, jak być powinny. Bez odpowiedzi pozostają np. wnioski składane przez naszych pełnomocników, które nie są przecież złośliwością, ale służą temu, żeby przybliżyć nas do poznania prawdy i zakończenia śledztwa.
Tymczasem, gdy przyszły wnioski ze strony rosyjskiej, to w trybie pilnym byliśmy wzywani do prokuratury wojskowej, żeby złożyć wyjaśnienia, wszystko po to, aby te wnioski były realizowane jak najszybciej. Natomiast wnioski, które kieruje strona polska trafiają w próżnię, co potwierdził również prok. Szeląg.
Wracając jednak do pytania zastanawiające jest, dlaczego najpierw prokuratura informuje media a nie nas i nie chodzi tu o jakiś bezpośredni kontakt, ale każda z rodzin ma pełnomocników, którzy nas reprezentują i mają chyba prawo wiedzieć o losach prowadzonego postępowania. Zaprezentowanie w ten sposób „dorobku” czteroletniego śledztwa byłoby ze strony prokuratury bardziej eleganckie w stosunku do rodzin, i pokazywałoby przynajmniej minimum dobrej woli, której niestety nie dostrzegamy.
Czy cztery lata to nie jest wystarczający czas, żeby dojść do prawdy?
– Wydawałoby się to logiczne, ale nie jest. Być może nad tą sprawą ciąży „przekleństwo” Katynia, gdzie przez wiele lat byliśmy karmieni kłamstwami, przez tyle lat czekaliśmy na prawdę i nawet dzisiaj nie mamy pełnej listy tych, którzy zginęli na wschodzie. Określenie Golgota Wschodu mówi wiele i oddaje to, z czym w historii Polski mieliśmy do czynienia.
Jakie jest pani zdanie, czy kiedykolwiek dowiemy się pełnej prawdy o katastrofie smoleńskiej?
– Już w pierwszych miesiącach po tragedii smoleńskiej mówiłam, że nie wierzę, żeby śledztwo zostało zakończone za mojego życia. Później był moment, kiedy wydawało mi się, że może jednak, ale dzisiaj nie mam złudzeń, że w śledztwie prokuratorskim niestety, ale oddalamy się zamiast przybliżać się do prawdy. Gdyby nie zespół pod kierownictwem Antoniego Macierewicza, gdzie są przeprowadzane różne badania i analizy w kraju i zagranicą, to nie mielibyśmy nawet minimum tej wiedzy, którą posiadamy dzisiaj.
Tymczasem całe sztaby ludzi nieprzychylnych sprawie pracują nad tym, żeby ośmieszyć zespół smoleński, były też próby traktowania rodzin w ten sam sposób w niektórych mediach. Dzisiaj ten atak jakby się skończył, bo jako rodziny ze swym bólem zamknęliśmy się w swoim gronie i tylko od czasu do czasu poszczególne osoby wypowiadają się w tej sprawie publicznie. Teraz w 4. rocznicę tragedii smoleńskiej, kiedy obserwuję to, co się mówi i jak traktuje się sprawę wyjaśnienia wydarzeń z 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku, to niestety jest tak samo trudno jak tuż po katastrofie. Niestety, i mówią to niemal wszyscy, że nasze państwo po 10 kwietnia 2010 r. nie wykonało nawet minimum tego, do czego było zobowiązane.
Tylu Polaków – ludzi ważnych, mądrych, dobrych, wartościowych odeszło w jednej chwili, a premier Tusk, prezydent Komorowski i wielu innych potraktowało ten fakt w sposób lekceważący. Przyznam, że z ich ust nigdy nie słyszałam, że jest to wielka strata dla Polski. Dziwi się temu nie tylko Polska, ale dziwi się także świat. Często jesteśmy oto pytani i przyznam, że osobiście nie umiem tego wytłumaczyć.
Cztery lata trzeba było czekać na werdykt, że gen. Błasik był trzeźwy. I nikt w obliczu tej prawdy nie umie nawet przeprosić…
– Ten dramat ciągle trwa, to przeżywanie bólu oskarżeń jest ciągle żywe zarówno w rodzinie gen. Błasika, jak i w innych rodzinach chociażby pilotów, których oskarżono o spowodowanie katastrofy, odsądzając ich od czci i wiary. Tymczasem dopiero niedawno dowiedziałam się, że kpt. Protasiuk w czasie ostatnich sekund lotu z taką siłą ciągnął wolant do siebie, chcąc podnieść samolot do góry, że aż połamał sobie palce. Wykazała to sekcja zwłok. W tych ostatnich dnia jest to dla mnie symbol poświęcenia oficera i oddania w służbie wobec prezydenta i innych przedstawicieli władz, także władz wojskowych. Te wszystkie paszkwile, niesprawiedliwe posądzenia, oszczerstwa i jak się okazuje bezpodstawne zarzuty z jakimi występowano wobec pilotów tupolewa i gen. Błasika, zwłaszcza w pierwszych miesiącach po katastrofie, sprawiały, że wszyscy żyliśmy w telepatycznej łączności z oczernianymi rodzinami. Dzisiaj wychodzi na jaw, jak rzeczywiście było.
Nie słychać też słowa skruchy i to ze strony rządowej, ale także ze strony mediów, które tworzyły tę kampanię nienawiści…
– Jeżeli żyje się w kłamstwie, to słowo przepraszam nie wchodzi w ogóle w grę. Przyznam, że nie rozumiem dlaczego odrzucono nasz, Prawa i Sprawiedliwości, projekt uchwały, która nikomu przecież nie szkodziła, a dałaby minimum satysfakcji żonie gen. Błasika i jego dzieciom. Tego gestu zabrakło, zresztą tych przyjaznych gestów ze strony polskich władz, przez ostatnie cztery lata my jako rodziny nie dostrzegamy. Zwłaszcza na początku czuliśmy się jak balast, kłopot czy problem dla rządzących, który najchętniej wyekspediowano by gdzieś daleko, najlepiej w kosmos, żeby tylko zamknąć sprawę smoleńską raz na zawsze. Byliśmy niewygodnym elementem w układance, którą sobie rządzący chcieli poukładać, po to, żeby zamknąć tę kwestię i spokojnie rządzić dalej, tak jakby nic się nie stało.
A dzisiaj jak układają się te relacje?
– Obecnie nie mamy żadnego kontaktu z rządzącymi, a od wielu miesięcy także z prokuraturą, przynajmniej, gdy chodzi o mnie i moją rodzinę. Obserwujemy to, co się dzieje w mediach, ale z wielkim dystansem, ponieważ rana wciąż się nie zabliźniła. Kiedy przyjdzie nam stanąć w rocznicę przy grobach naszych bliskich, to wielu z nas będzie się zastanawiało, co dalej, jak będzie wyglądało nasze życie. Żyjemy wciąż pamięcią o naszych bliskich. Osobiście cieszę się, że rosną moje wnuki i przykro mi, że tą radością nie mogę się podzielić z moim mężem. Wnuk, który urodził się w dniu wyboru męża do Senatu idzie od września do I klasy szkoły podstawowej. Jest to moja wielka radość, ale też smutek, że nie możemy tej radości dzielić wspólnie z mężem. Dla mnie nie ma dnia bez Smoleńska zarówno kiedy przyjeżdżam do Warszawy na obrady Senatu, jak i wtedy, kiedy widzę zdjęcia tych, którzy zginęli, tablicę. To nie jest już to życie, które toczyło się przed 10 kwietnia 2010 r., a co będzie dalej czas pokaże.
Czy jest coś, co chciałaby pani powiedzieć wszystkim tym, którzy usiłują wmówić polskiemu społeczeństwo, że próbują rzetelnie wyjaśnić przyczyny tragedii smoleńskiej?
– Chcę powiedzieć, że jest tylko jedna prawda i nikt nie ma prawa stawać na drodze do prawdy. Chciałabym zaapelować do tych wszystkich, którzy zajmują się tą sprawą, także do dziennikarzy, aby dążyli do prawdy.
Wyjaśnienie tego, co wydarzyło się przed czterema laty w Smoleńsku będzie trudne, ale mam nadzieję, że będzie możliwe.
Dziękuję za rozmowę.