logo
logo

Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Obywatel uczeń i elementarz postępu

Wtorek, 2 września 2014 (02:00)

Kolejny rok szkolny pod rządami PO firmuje trzecia już minister edukacji. Kierunek polskiej oświaty od kilku lat pozostaje niezmienny. Z kreowanych przez rząd przepisów, działań i przesłań jasno wynika, że młody człowiek ma za sprawą szkoły zostać obywatelem postępowej przyszłości, a nie osobą należącą do realnych wspólnot, w których się urodził i wzrasta. Czy między tymi określeniami jest jedynie różnica słów? Czy nie chodzi ostatecznie o to samo dobro inaczej jedynie nazwane?

W odczłowieczonych czasach warto zatrzymać się nad podstawowymi prawdami. Człowiek jest osobą rozumną – dla rozumienia prawdy o świecie, o sobie i innych osobach; wolną – do wybierania dobra, a odrzucania zła; osobą twórczą – zdolną tworzyć piękno sztuki i techniki. Człowiek odkrywa w sobie godność tego, który może wejść w bezpośrednią relację do Boga. Doświadcza dobra w pierwszych relacjach w rodzinie, a wielkiego dobra nauki i sztuki (całego bogactwa kultury) – w narodzie; pragnie ładu moralności i prawa – w państwie; wreszcie zmierza do Dobra Najwyższego we wspólnocie religijnej.

W postępowej przyszłości prawda ma być zgodna z przepisami prawa; światło dobra moralnego i godności ludzkiej ujrzanej w religii ma zagasić „neutralność światopoglądowa” państwowej szkoły; rodzinne relacje mają ustąpić wobec misjonarzy gender i seksualnej edukacji; relacja do wspólnoty narodowej i do państwa ma zastąpić neopatriotyzm partyjnych spin doktorów i unijny internacjonalizm. Czy taki zestaw złowróżbnych stwierdzeń nie jest przesadą? Przejdźmy do konkretów.

Sumienie w szkole

Minister Krystyna Łybacka z SLD w 2004 r. rozpoczęła niechlubną tradycję powtarzania w kolejnych rozporządzeniach o zatwierdzaniu podręczników stwierdzenia, iż pozycja „zawiera treści zgodne z przepisami prawa”. Nie wszystkie zatem treści prawdziwe można zawrzeć w podręczniku, ale tylko te, które władza dopuści paragrafami. Dopiero w świetle ostatnich popisów rzecznik praw obywatelskich (która przedkłada ratyfikowane i nieratyfikowane międzynarodowe konwencje okołoedukacyjne nad prawo rodziców do wychowania swoich dzieci) czy minister edukacji (która chce edukacji seksualnej zastępującej wychowanie do miłości i odpowiedzialności czymś „miękkim, ładnym, przyjemnym i będącym kompletem informacji”) ten zapis zaczyna budzić grozę.

Przepisy prawa, nawet Konstytucji, nie są jednak przeszkodą, gdy trzeba zdyscyplinować inspirowanych Ewangelią nauczycieli. Światopogląd minister Joanny Kluzik-Rostkowskiej, zwany dla niepoznaki „neutralnością światopoglądową”, ma być egzekwowany przez kuratorów i ich podwładnych. Chodzi o zastraszenie nauczycieli, tak aby dokonywali autocenzury, usuwając z życia szkoły i własnej kulturowej formacji, przynajmniej gdy stają przy tablicy, wymiar moralny i religijny. Załącznik do rozporządzenia (o podstawach programowych), a nie dojrzałość osobowa pedagoga-mistrza ma odtąd być drogowskazem dla młodego pokolenia.

Po kilku próbach rozmowy ze szkołami i samorządami w tonie pogróżek (choćby w związku z certyfikatami „Szkoła przyjazna rodzinie” czy przy sprawie klauzuli sumienia dla nauczycieli) zorientowano się w MEN, że w polskiej oświacie wciąż istnieje, o zgrozo, autonomia szkoły i pluralizm organów prowadzących. Zaradzić ma temu nowelizacja ustawy oświatowej dająca podkomendnym pani minister bezwzględną władzę odwoływania dyrektorów szkół. Już wkrótce niewykonanie zaleceń władzy wystarczy, aby po miesiącu pożegnać się ze stanowiskiem. Zastępy ideologicznej policji będą wreszcie należycie uzbrojone.

Potężna broń przymusu państwowego musi wesprzeć powtarzane raz po raz medialne bombardowania, jeśli młode pokolenie ma skorzystać w postępowej przyszłości z dobrodziejstwa edukacji seksualnej i genderyzmu. Na szkolnego misjonarza, niosącego młodym seksedukację w wersji miłej dla pedofilskiego ucha, zgłosił się już w 2009 r. ZNP wraz z osławionym Pontonem i szeregiem innych tego typu organizacji. Zadaniem urzędników będzie więc jedynie osłanianie pracy „apostołów” duchowego spustoszenia w młodych duszach. Na szczęście zgodne stanowisko autorytetów z Episkopatem na czele i współpraca wielu środowisk krzyżują ich plany.

Edukacyjna szturmówka

Może chociaż zarzut zastępowania neopatriotyzmem partyjnych spin doktorów i unijnym internacjonalizmem normalnej relacji młodego pokolenia do własnego narodu i państwa jest przesadzony? Niech Czytelnik rozstrzygnie sam, rzucając okiem na słynny „darmowy” podręcznik.

Autorki czwartej części thrillera pt. „Nasz elementarz” wyczerpane pospieszną, intensywną pracą postanowiły sięgnąć po sprawdzone wzorce z Polski Ludowej. Odpowiadając na zarzuty, że ich podręcznik jest wydumany i odarty z polskości i tradycji, zaserwowały pierwszoklasistom socjalizację inspirowaną najbardziej kolektywnym z systemów. Komunistyczny 1 maja zastąpiono co prawda platformianym 2 maja – ustanowione z inicjatywy posłów PO święto jest pierwszą państwową uroczystością prezentowaną w elementarzu i poświęcono jej całą stronę szóstą. Gomułkowskie szturmówki musiały ustąpić przed Komorowskimi kotylionami (eksponowanymi na stronach 6 i 7), które – przypomnijmy – mają być panaceum na „nacjonalistyczne” maszerowanie młodych Polaków 11 listopada. Pałac Kultury i Nauki w podręczniku dla pierwszaków jest mniejszy niż za PRL i w otoczeniu paskudnych wieżowców, ale klimat całości się zgadza. A w zasadzie to miejsce Pałacu Kultury zajął inny symbol pustki ideowej – Stadion Narodowy (czy nie na jedno wyszłoby, gdyby umieścić w to miejsce portret premiera Donalda „Haratnąć w Gałę” Tuska?).

Ale najlepsze jeszcze przed nami. Po tolerowanych również przez PRL narodowych legendach na scenę wchodzi internacjonalna i konstytucyjna „nierozerwalna więź przyjaźni” broniona niegdyś przez Gierka przed „ślepymi politycznie zacietrzewionymi antykomunistami”. Dzieci z czytanki mają bystry polityczny wzrok, są postępowe i prounijne, co dokumentuje zawartość aż trzech stron elementarza (czytanki „Polska w Europie” i „Piknik rodzinny”). Młodzi bohaterowie podręcznika spontanicznie rzucili się, by budować ponadnarodowe braterstwo i szerzyć je we wstecznickim środowisku: na pikniku rodzinnym. Nie dajmy się zwieść, że chodzi o Europę. „Europa” z czytanki ma flagę i hymn, wyzuta jest natomiast w elementarzowym świecie z chrześcijaństwa i klasyki, a wraz z nią, niestety, także Polska. Ale co tam, ważne, że thriller się sprzedał (pardon, rozdał) w dużym nakładzie…

Jest alternatywa

Zbiorowe emocje zajęte „darmowym” podręcznikiem odwrócone zostały od niedającego się zakłamać żadną manipulacją faktu: reformy oświatowe PO zostały odrzucone przez Polaków. Reformę programową (redukcja kanonu lektur, nauczania historii, a także chemii i fizyki) odrzuciły elity, przymus szkolny dla sześciolatków – nieprzebrana rzesza polskich rodziców.

Na razie oświatowe absurdy ominęły na szczęście sztuki piękne. Dzieci i młodzież bez względu na miejsce zamieszkania, za to zgodnie z posiadanymi talentami mogą zgłaszać się do szkół artystycznych. Niestety, wprowadzone w tym roku przepisy o rekrutacji uczniów, uwzględniając specyfikę szkół plastycznych i muzycznych, nic nie robią sobie z misji innych szkół publicznych, które nie należą do samorządów. Ustawa nakazuje im preferować młodych ludzi zamieszkałych w gminie, w której siedzibę ma szkoła. Zakłóca to funkcjonowanie zakonnego przedszkola, które służyło dotąd dzieciom z parafii łączącej kilka gmin. Ten nadmiar przepisów może też utrudniać misję katolickiemu liceum, które miało służyć młodzieży z całej diecezji.

Troska o osobowy rozwój młodego pokolenia sprawia, że wielu katolików angażuje się w promocję klarownych rozwiązań oświatowych, dobrych na czas moralnego zamętu. Rośnie popularność edukacji domowej. Rozwijają się szkoły katolickie. W niejednej szkole samorządowej wciąż pielęgnuje się całe bogactwo naszej kultury. Nadzieja bliskiego już odejścia do niechlubnej przeszłości rządów demolujących polską państwowość stawia jednak przed nami jeszcze jedno zadanie: Polska potrzebuje programu odrodzenia całej narodowej edukacji. Najwyższy czas podjąć nić najlepszych tradycji zerwaną 75 lat temu.

 

Radosław Brzózka

Nasz Dziennik