logo
logo

Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Tabu Sikorskiego

Czwartek, 18 kwietnia 2013 (00:58)

Nowy sposób dzielenia środków na wspieranie Polonii i Polaków za granicą jest niewydolny. Krytykują go nawet senatorzy Platformy.

Senacka Komisja Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą bardzo krytycznie przyjęła informację Ministerstwa Spraw Zagranicznych na temat pomocy dla Polonii. Prezentował ją wiceminister do spraw konsularnych i Polonii Janusz Cisek. Tłumaczył, że konkurs na realizację tego zadania w 2013r. został ogłoszony w październiku ubiegłego roku. Podobnie jak rok wcześniej brały w nim udział wyłącznie organizacje zarejestrowane w Polsce. Pieniądze miały być kierowane tylko na średnie i duże działania. Wpłynęło 418 wniosków opiewających na ponad 260 mlnzł; zakwalifikowano 97 projektów. –To dwa i pół razy przekraczało wysokość rezerwy budżetowej przeznaczonej na ten cel. W 2013 r. jest ponad 50 mln zł na najlepsze projekty, które dzielimy według przyjętych w MSZ priorytetów – mówił Cisek. To m.in. edukacja, mobilizacja do uczestnictwa w organizacjach skupiających Polaków poza granicami, wspieranie powrotu do Ojczyzny i współpraca gospodarcza z Polską.

Okazuje się jednak, że nie tylko senatorowie opozycji i przedstawiciele organizacji współpracujących z ośrodkami polonijnymi za granicą, ale nawet senatorowie Platformy narzekają na wręcz destrukcyjne efekty nowej ustawy, która przeniosła kompetencje do rozdziału pieniędzy z Senatu na MSZ i konsulaty. Senatorowie wskazywali, że błędem jest wspieranie organizacji pomocowych środkami w wysokości ponad 100 tys. zł, które nie mają żadnego doświadczenia w tego rodzaju działalności.

– Boli nas, że pewne dobre, sprawdzone projekty zostały odrzucone, np. Fundacja Harcerska co roku organizowała w Szczecinku wakacje dla dzieci z Białorusi. Kosztowało to około 10 tys. zł, resztę płacił samorząd. Pieniądze były wydawane oszczędnie i najbardziej optymalnie, projekty mobilizowały środowiska miejscowe – mówił Piotr Zientarski (PO). Olga Iwaniak, prezes Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”, wyjaśniała, że na Wschodzie z racji realiów politycznych działają małe organizacje i podmioty, w imieniu których dopiero występuje Fundacja, starająca się o pozyskanie środków z polskiego budżetu. Racją ich istnienia i skutecznego działania choćby w warunkach białoruskich jest właśnie fakt, że są małymi inicjatywami.

W ocenie senatorów, pomysł ministra Sikorskiego spowodował, że wypracowane przez 22 lata doświadczenia zostały wywrócone do góry nogami. Współpracę z MSZ i wymianę informacji w tych sprawach źle ocenia też Kancelaria Senatu.

– Nie ma żadnych przeszkód, by nazwiska osób z komisji konkursowej pojawiały się na stronach internetowych innych ministrów, którzy prowadzą postępowania dotacyjne i finansują z budżetu państwa zadania publiczne. Jeśli pojawiają się zarzuty dotyczące możliwości konfliktu interesów przy rozdysponowaniu środków, nic nie stoi na przeszkodzie prawnej, abyście państwo znali nazwiska członków komisji konkursowej – wskazywała szefowa Kancelarii Senatu Ewa Polkowska. Skarżyła się, że w trybie dostępu do informacji publicznej nie może wydobyć z resortu podstawowych dokumentów.

Zarzuty Ewy Polkowskiej potwierdzała przedstawicielka Federacji Organizacji Kresowych. –Współpraca z Senatem była o wiele lepsza, znaliśmy dobrze zasady podziału pieniędzy. Wiedzieliśmy, kto za to odpowiada. Dziś nawet nie wiemy, kto jest w komisji rozdzielającej środki. Niczego nie możemy się dowiedzieć? Nie dostajemy odpowiedzi na nasze pytania – wyliczała Ewa Szakalicka, rzecznik prasowy FOK. Wiceminister Cisek próbował tłumaczyć, że urzędnicy nie są w stanie skopiować „dwóch szaf dokumentów”, a tożsamości członków komisji nie można na razie ujawnić, bo osoby te nie są gotowe do rozmów z dziennikarzami.

Senator Janina Sagatowska (PiS) dopytywała, jak MSZ ocenia przyszłość szkół sobotnio-niedzielnych na Wschodzie, szczególnie na Ukrainie. – Najwięksi beneficjenci tych środków informowali komisję, że środki te zostały bardzo ograniczone. 120 szkół nie dostało w tym roku żadnych pieniędzy – powiedziała. Cisek zapewniał, że edukacja zajmuje pierwsze miejsce wśród priorytetów, według których pieniądze są rozdysponowywane. – To 40 proc. ogólnej sumy. MSZ tylko uzupełnia wsparcie dla szkół sobotnich i wszelkich innych tego rodzaju inicjatyw – wyjaśniał Cisek. Ale to nie usatysfakcjonowało senatorów. – To podstawowy kanał nauczania języka polskiego na Ukrainie. W czasie konkursu nie przyznano części tych środków. Czy w takim razie ministerstwo planuje jakąś inną metodę zasilania szkół? – pytał Łukasz Abgarowicz (PO). Jak się okazało, innej drogi współpracy ze szkolnictwem dla Polaków na Wschodzie nie będzie. Zastępca Radosława Sikorskiego odesłał senatora do ministra edukacji.

Abgarowicz wskazywał również na zmniejszenie środków na media polonijne, co doprowadziło do zawieszenia działalności lub likwidacji wielu z nich. W tym roku TVP Polonia otrzyma nie 11 mln zł, jak w roku ubiegłym, ale kwotę 8 mln złotych. Zarzuca się jej, że ma słabą ofertę programową i nie dociera z nią do widzów za oceanem. Cisek zapewnił, że nie jest zagrożona np. wileńska Wilnoteka. Oponowała jednak Ewa Szakalicka (FOK). – Odpowiada pan na dużym poziomie ogólności. Dla nas jest nie do przyjęcia argument, że Telewizji Polonia nie oglądają Polacy w USA. Ta telewizja ma ogromne znaczenie dla Polaków na Wschodzie. To jest podstawowa różnica między Polonią na Zachodzie a Polakami na Białorusi, Ukrainie i na Litwie – argumentowała. W ocenie Szakalickiej, TVP Polonia powinna dostać tyle samo, co TV Biełsat. Przyznała otwarcie, że to Senat powinien kontrolować sposób wydatkowania pieniędzy na pomoc Polakom za granicą. – Nie zgadzaliśmy się, by w ogóle nastąpiła ta zmiana. A więc chcieliśmy, żeby Senat dysponował tymi 75 mln zł, które były rozdzielane. Senat posiadł doświadczenie i wypracował pewien mechanizm, który się sprawdzał. Źle się stało, że MSZ się tym zajmuje – zaznaczyła.

Olga Iwaniak, prezes Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”, podkreślała, że media polonijne nie są komercyjnymi przedsięwzięciami. Tłumaczyła, że nie jest łatwo rozliczać się np. na Ukrainie z ilości wydrukowanych i rozkolportowanych egzemplarzy gazet, tak jak w Polsce. – Tam gazety kolportuje się pocztą lub sprzedaje pod Kościołem – podkreślała, wyjaśniając przedstawicielowi MSZ, że kierowane do wydawców na Wschodzie zarzuty o nieprzejrzystość są nietrafione.

Maciej Walaszczyk

Nasz Dziennik