Oczarowania
Anita Włodarczyk – poleciała do Rio po pewny złoty medal i go zdobyła, ani na moment nie dając swym rywalkom cienia nadziei. Tego się spodziewaliśmy, bo w rzucie młotem jest fenomenem, który przekracza granice ludzkich możliwości. Obiecywała jednak, że w Rio postara się również o rekord świata i… chyba mało kto się spodziewał, że ustanowi tak rewelacyjny. Nadzwyczajny. Że przekroczy 82 metry. Czapki z głów przed panią Anitą.
Magdalena Fularczyk-Kozłowska i Natalia Madaj – jak one pięknie o swoje złoto walczyły, a przecież przed igrzyskami długo ze sobą nie trenowały, bo pani Magda borykała się z problemami zdrowotnymi. W Rio pokazały, że są wojowniczkami. Wielkimi.
Oktawia Nowacka – w marcu chodziła o kulach. Nie było wiadomo, czy do Rio w ogóle poleci. Poleciała i została „właścicielką” chyba najpiękniejszego uśmiechu w polskim sporcie. Jej brąz był zwycięstwem hartu ducha, serca i ambicji.
Piotr Wyszomirski, Karol Bielecki – bramkarz i bombardier reprezentacji piłkarzy ręcznych. Wspaniali sportowcy i wspaniali ludzie. Na olimpijskim turnieju dokonywali rzeczy nadzwyczajnych i po wszystkim chyba ich – oraz oczywiście ich kolegów – było żal najbardziej. Bo nasi naprawdę zasłużyli, by stanąć na olimpijskim podium. Nie tylko za Rio, ale za całokształt tego, co dali nam przez lata.
Maria Andrejczyk – medalu nie zdobyła, ale zdobyła kibiców. Tysiące. Miliony. Jej rekord Polski w eliminacjach rzutu oszczepem był rewelacyjny, a potem ta walka o medal… Do samego końca. Była trochę zła, że go nie zdobyła, ale to dobra reakcja, bo świadcząca o ambicji.
Monika Michalik – nie wypominamy wieku… ale gdy mając 36 wiosen na karku osiąga się życiowy sukces i staje na olimpijskim podium – to jest piękne.
Sofia Ennaoui – jej nadzwyczajnego finiszu w półfinale biegu na 1500 m nie da się zapomnieć.
Nadieżda Zięba i Robert Mateusiak – to, co wyczyniali w fazie grupowej rywalizacji badmintonowych mikstów, było porywające, bo odprawiali z kwitkiem mocarzy. Potem, w walce o medale, zabrakło im sił. Szkoda, bardzo…
Rozczarowania
Paweł Fajdek – właściwie trudno cokolwiek mądrego o nim napisać. Facet, który w ostatnich latach wygrywał wszystko, rywali rozbijał w proch, rzucał poza zasięgiem kogokolwiek, w Rio był jedynym kandydatem do złota, w ogóle nie przystąpił do rywalizacji o medale, bo odpadł w eliminacjach. Szok. A może dowód na to, jak stres potrafi sparaliżować największego nawet mistrza.
Agnieszka Radwańska – nie chodzi nawet o to, że zagrała fatalnie, że przegrała oba mecze, zarówno w singlu, jak i mikście. Bardziej o to, że po raz kolejny zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Odpadłam, trudno, będą kolejne mecze, na których zarobię miliony… Kiedy patrzy się na jej reakcję i widzi łzy Fajdka, rozpacz Wyszomirskiego… Szkoda słów…
Adam Kszczot – poleciał po medal i był gotowy powalczyć nawet o złoty. Sam nie wie, czemu przez 700 metrów półfinałowego biegu wszystko było pod kontrolą, a na ostatniej setce zabrakło mu prądu.
Kamila Lićwinko – gdyby skakała jak w większości konkursów, zostałaby mistrzynią olimpijską. Skakała jak rzadko. Źle.
Radosław Kawęcki – mógł uratować igrzyska dla polskiego pływania. Mógł, bo miał. Był faworytem rywalizacji na 200 m stylem grzbietowym. W ogóle nie awansował do finału, tak jak żaden jego kolega i żadna koleżanka z reprezentacji. Występ pływaków był kompromitacją.
Małgorzata Białecka – mistrzyni świata w klasie rs:x przekonała się boleśnie, czym są igrzyska i że nie da się ich porównać z żadną inną sportową imprezą.
Siatkarze: chcieli zostać mistrzami, zatrzymali się na ćwierćfinale. W najważniejszym momencie czterolecia dopadła ich słabość i niemoc.
Bracia Zielińscy: temat na inną dyskusję. O wartościach i zasadach, które powinny być istotą sportu. Dla dopingowiczów nie ma w nim miejsca.