Wszystko wskazuje na to, że CDU/CSU, która prowadzi w sondażach, znów będzie rządzić w Niemczech…?
– Wybór, jeśli chodzi o urząd kanclerski w Niemczech i liderów partyjnych pretendujących do tego stanowiska i rywalizujących ze sobą, a więc Angelą Merkel i Martinem Schulzem jest – można powiedzieć – wyborem między dżumą a cholerą.
Wybór, którego z tych polityków jest lepszym rozwiązaniem z punktu widzenia Polski?
– Jeszcze pół roku nie odważyłbym się tego powiedzieć, ale dzisiaj to mówię, że lepszym rozwiązaniem dla Polski jest, żeby na czele niemieckiego rządu pozostała Angela Merkel. Jaki to będzie rząd trudno do końca powiedzieć. Wiele wskazuje na to, że CDU/CSU nie będą w stanie uzyskać wymaganej większości i być może potrzebna będzie koalicja. Jeśli Angela Merkel ponownie zostanie wybrana, to prawdopodobnie dojdzie do współpracy partii FDP i CDU/CSU. Przypomnę, że taka koalicja miała już miejsce w trakcie kadencji niemieckiego parlamentu w latach 2009-2013. Bez wątpienia te niedzielne wybory są bardzo ważne, chyba najważniejsze w ostatnim czasie, nie tylko dla Niemiec, ale dla Europy, a także świata.
Czy informacja podana ostatnio przez dziennik „Die Welt”, że decyzja Merkel z 2015 r. o otwarciu granic Niemiec dla imigrantów była bezprawna, bo mógł to zrobić tylko Bundestag, może wpłynąć na wynik niedzielnych wyborów?
– Wszystko może mieć znaczenie, a decyzja o przyjęciu imigrantów w jakimś stopniu wpłynie na kształt sceny politycznej w Niemczech, ale zasadniczo kierunek najprawdopodobniej zostanie utrzymany. Co by nie powiedzieć, samozwańcza decyzja kanclerz Merkel została podjęta nie tylko wbrew prawu niemieckiemu, ale również wbrew prawu europejskiemu i skutkowała wieloma problemami dla całej Europy. Zastanawia mnie, jak Niemcy do tego podejdą. Niemcy jako naród zdyscyplinowany zawsze licznie brali udział w wyborach, ale kto wie, jak to będzie jutro. Przykład Francji, gdzie frekwencja w ostatnich wyborach, zwłaszcza w drugiej turze, nie była oszałamiająca, może się teraz powtórzyć w Niemczech. Czy tak się stanie, zobaczymy, ale nie wykluczałbym takiego scenariusza, zwłaszcza że mamy tu do czynienia – jak już wspomniałem – z wyborem między dżumą a cholerą.
Co może wpłynąć na taki a nie inny scenariusz?
– Tak jak powiedziałem, polityka migracyjna, która zbankrutowała, i coraz więcej Niemców to dostrzega, a ponadto kryzys finansowy, który ma miejsce w strefie euro.
Co składa się, mimo wszystko, na dominującą pozycję Angeli Merkel, co pozwala jej utrzymywać poparcie, które na zdrowy rozsądek nie powinno być tak duże, a jednak jest…?
– Przede wszystkim o dominującej pozycji kanclerz Merkel decyduje to, że tak naprawdę nie ma ona konkurencji, co ułatwia jej zadanie, i to właściwie już od pierwszej kadencji. Przypomnę, że kiedy w 1998 r. Helmut Kohl przegrał wybory, Merkel zajmowała stanowisko sekretarza generalnego CDU. Po skandalu finansowym, który położył się cieniem na tej partii, wielu jej prominentnych polityków zostało skompromitowanych, w tym również były kanclerz Kohl, a także ówczesny przewodniczący CDU Wolfgang Schäuble. Merkel to wykorzystała, oficjalnie krytykując swojego byłego szefa Helmuta Kohla i przejęła schedę po Wolfgangu Schäuble na stanowisku lidera CDU. W maju 2005 r. została kandydatką CDU/CSU na urząd kanclerza Niemiec, a w listopadzie po wygranych wyborach objęła urząd, który piastuje do dzisiaj. W dużej mierze o jej sukcesie decyduje sytuacja gospodarcza Niemiec, a Merkel w oczach zdyscyplinowanego elektoratu jawi się jako dobry przywódca. Warto jednak pamiętać, kim Angela Merkel była w przeszłości, która nie do końca jest jasna. Merkel dorastała w NRD, w latach 80. należała do komunistycznej organizacji, po upadku muru berlińskiego zaangażowała się w ruch demokratyczny, a po zjednoczeniu Niemiec, w 1990 r. dostała się do Bundestagu. Z jej przeszłości nie zostały przecież wyjaśnione do końca i zdementowane jej związki ze stroną rosyjską, nawet z KGB. O jej sukcesach na stanowisku kanclerza decyduje sukces gospodarki niemieckiej, który odbywa się kosztem gospodarek państw południowej Europy, np. Grecji, ale nie tylko, gdzie nadwyżki produkcji niemieckiego przemysłu znajdowały rynki zbytu. To dało wzrost gospodarczy Niemiec i przełożyło się na większe zapotrzebowanie na pracowników. A to z kolei legło u podstaw fatalnej decyzji kanclerz Merkel o otwarciu granic dla imigrantów. Według kalkulacji, Niemcom potrzeba było ok. 700 tysięcy par rąk do pracy, młodych mężczyzn, którzy jako tania siła robocza mieli się stać kołem zamachowym dla gospodarki niemieckiej. Tzw. odpady, dla których nie byłoby miejsca w Niemczech, miały zostać ulokowane w innych państwach Unii Europejskiej.
Tyle tylko, że kanclerz Merkel się przeliczyła…?
– Dokładnie. Ci młodzi mężczyźni z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, którzy ochoczo skorzystali z zaproszenia Angeli Merkel, nie mieli i nie mają zamiaru pracować. Inną kwestią jest to, że przybyło ich dużo więcej niż wspomniane 700 tysięcy, tak naprawdę nikt nie wie ilu. Europa na czele z Merkel nie znalazła żadnego rozwiązania, żadnej propozycji, co z tym poważnym problemem zrobić. To z kolei rzutowało na problemy wewnętrzne Angeli Merkel we własnym kraju, ale też na problemy dotyczące bezpieczeństwa całej UE, której warunki funkcjonowania wciąż dyktują Niemcy.
Czy rząd niemiecki – po wyborach – będzie miał tak mocny mandat na scenie europejskiej, jak to jest obecnie?
– Mandat Angeli Merkel po wyborach w Niemczech będzie słabszy, i to zarówno w jej kraju, jak i na arenie międzynarodowej. Merkel na scenie krajowej będzie musiała – jak wszystko na to wskazuje – pójść na kompromisy, co przełoży się również na sprawowanie mandatu jako najsilniejszego, bezkonkurencyjnego obecnie pod względem gospodarczym państwa w UE. Angela Merkel będzie słabsza, jednak w zestawieniu z miernym prezydentem Francji Emmanuelem Macronem jej pozycja będzie wyglądała lepiej niż jest w rzeczywistości. Skoro jesteśmy przy Macronie, to warto zauważyć, że na jego pozycję we Francji wpływa stan wyjątkowy w związku z zamachami terrorystycznymi, co pozwala mu rządzić za pomocą dekretów. Natomiast, kiedy ten stan zostanie zniesiony, to parlament, w którym Macron ma przewagę, zacznie odgrywać właściwą rolę, co może być początkiem końca jego rządów. Osobiście nie postawiłbym złamanego grosza, czy Macron będzie sprawował urząd prezydenta Francji do końca kadencji. Jeśli nawet jakimś cudem przetrwa, to z podobnie mizernym poparciem jak jego poprzednik François Hollande.
Warto na ten problem spojrzeć szerzej, mianowicie jak po Brexicie i przy słabej Francji rysuje się przyszłość UE?
– W tej sytuacji cała odpowiedzialność spada na Niemcy, ale czy wewnętrzne problemy w Berlinie nie przełożą się na funkcjonowanie całej Unii. Według mnie, coraz bardziej realny staje się scenariusz mówiący o końcu UE. I to wcale nie jest początek tego procesu, ale to już trwa od jakiegoś czasu, a jutrzejsze wybory w Niemczech mogą ten krok w kierunku przepaści znacząco przyspieszyć. W tej formule jak obecnie UE nie ma szans na przetrwanie i – jak sądzę –politycy europejscy mają coraz większą świadomość tego, co nieuchronne.
Pospekulujmy zatem, co się może zdarzyć?
– Może dojść do podziału i w konsekwencji do rozpadu UE.
A zatem głębsza integracja europejska, jak chcą Niemcy i Francja, oraz powstanie Europy dwóch prędkości to wcale nie jest najczarniejszy scenariusz?
– Jak najbardziej. Osobiście nie wyobrażam sobie, jak w tej sytuacji można mówić o Europie dwóch prędkości, o dwóch budżetach wewnątrz UE, jednym dla strefy euro, a drugim dla pozostałych państw. Europa jako wspólnota jeśli ma przetrwać, to musi się zreflektować i – jak mówił św. Jan Paweł II – wrócić do korzeni. Obecny kierunek niestety na nic takiego nie wskazuje. Kierunek rozwoju Unii nadaje Rada Europejska. Czy to gremium, z miernym, leniwym i w gruncie rzeczy byle jakim przewodniczącym może zmierzać w dobrym kierunku…? Można mieć poważne wątpliwości. Europa dwóch prędkości – jeśli nawet zostanie przeforsowana, to nie przetrwa długo. Natomiast powstaną wspólnoty zintegrowane, ale niesfederalizowane państw narodowych, co będzie oznaczało rozpad UE.
Czy wobec tego alternatywą może być inicjatywa Trójmorza?
– Póki co, o tym się głośno nie mówi, ale jeśli Niemcy i Francja będą dążyć do głębszej integracji i tworzenia Europy dwóch prędkości, to inicjatywa Polski dotycząca państw Trójmorza, której z uwagą przyglądają się także Austria czy Włosi, może być alternatywą. Zwłaszcza, że ten projekt ma poparcie największego światowego mocarstwa – Stanów Zjednoczonych i prezydenta Trumpa.
Donald Trump to chyba jeden z niewielu polityków światowego formatu, który nie uległ urokowi Merkel. Z czego to wynika, z tylko z odmiennego światopoglądu?
– Rzeczywiście Angela Merkel i Donald Trump to dwa różne światy. Z jednej strony świat można powiedzieć bezideowy, a z drugiej świat wartości. Donald Trump, mimo całej fali krytyki i hejtu, trzeba powiedzieć, że był i jest doskonałym obserwatorem światowej sceny politycznej. Otoczył się grupą mądrych doradców, ludzi, którzy jak on sam dążą do upodmiotowienia Stanów Zjednoczonych. To upodmiotowienie obiecywał w kampanii, i słowa dotrzymuje. On widział, że Stany Zjednoczone postawione w roli policjanta strzegącego bezpieczeństwa Europy i świata słono za to płacą, dlatego zapowiedział kres takiej polityki, proponując swoim europejskim i światowym partnerom współuczestnictwo w kosztach. W przeciwieństwie do swoich poprzedników –George W. Busha i Baracka Obamy – nie ulega „urokowi” Angeli Merkel ani też młodego stażem i wiekiem, niedoświadczonego Emmanuela Macrona. Podobnie na początku swojej prezydentury pokazał miejsce Wielkiej Brytanii. Natomiast pierwszym państwem w Europie, które odwiedził, była Polska. Jej wkład w budowanie ładu i porządku mocno zaakcentował, stawiając nas za wzór bohaterstwa dla świata, co przypomniał również podczas swojego pierwszego przemówienia podczas sesji planarnej Zgromadzenia Ogólnego ONZ.