logo
logo

Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Przeciąganie liny między Moskwą a Waszyngtonem

Sobota, 21 kwietnia 2018 (22:06)

Aktualizacja: Środa, 23 maja 2018 (21:43)

Z prof. dr. hab. Mieczysławem Rybą, wykładowcą na  Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II i w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Zdaniem Siergieja Ławrowa, rysują się poważne plany spotkania prezydentów Donalda Trumpa i Władimira Putina. Jak takie spotkanie ma się do formułowanych przez Departament Stanu USA oskarżeń wobec Rosji o pomocnictwo w ukrywaniu dowodów ataku chemicznego w Ghucie?

– Przypomnijmy, że w wyniku ataku chemicznego 7 kwietnia zginęło 40 osób i niewątpliwie jest to wielka tragedia. Z całą pewnością nie można dopuścić, pozwolić, aby podobne akty bestialstwa się kiedykolwiek powtórzyły. Natomiast, kto na bieżąco obserwuje międzynarodową scenę polityczną, ten wie, że Amerykanie wcale nie mają zamiaru zniszczyć Rosji czy wyeliminować Putina. Zdają sobie sprawę, że takie działanie doprowadziłoby do jeszcze większego chaosu w przestrzeni geopolitycznej i stworzyłoby ogromne możliwości ekspansji dla Chin, które tylko czekają na okazję. Dlatego Amerykanie chcą jedynie ograniczyć Rosję w jej imperialnych zapędach, które są niebezpieczne. Takie podejście oczywiście nie wyklucza rozmów, tyle że na warunkach, które stawia prezydent Donald Trump, a nie Władimir Putin. W związku z tym po zamachu na Siergieja Skripala i jego córkę Putin otrzymał od Zachodu – często określanego przez rosyjską propagandę słabym i niezdolnym do reakcji – dość zdecydowaną odpowiedź i teraz jest kwestia, czy jest w stanie rozmawiać na gruncie, który przygotuje Donald Trump. A zatem, jeśli komuś się wydaje, że celem Stanów Zjednoczonych jest nieustanny konflikt z Rosją, to nie dostrzega faktu, że prezydent Trump jednoznacznie wskazał nie na Rosję, ale na Chiny jako główne zagrożenie, zwłaszcza w przestrzeni gospodarczej, ale również każdej innej.

Czy zatem można liczyć na osłabienie napięcia i znaczącą poprawę relacji na linii Waszyngton – Moskwa?

– To się okaże. To wszystko zależy od tego, jak na wyciągniętą rękę Donalda Trumpa będzie reagował Władimir Putin. Czy zdefiniuje, że nie jest w stanie prowadzić dłużej zaczepnej polityki wobec Zachodu, czy przeciwnie – dalej będzie kontynuował swoją grę. Przypomnijmy, że wielu się obawiało, iż Donald Trump na rzecz porozumienia z Rosją poświęci Europę Środkową, ale życie pokazuje, że jest dokładnie odwrotnie, a obecny prezydent Stanów Zjednoczonych uważa – z jednej strony, że tu nie ma żadnej możliwości ekspansywnego ruchu dla Moskwy, natomiast jest szansa na ułożenie jakichś relacji – modus vivendi, ale jak się to wszystko ułoży, to pokaże rzeczywistość. Stąd jeśli do spotkania Trump – Putin dojdzie, to wcześniej w kuluarach obie strony muszą uzgodnić kwestie czy warunki, których spełnienie pozwoliłoby na obniżenie stanu napięcia między tymi mocarstwami.    

Skoro nie Europa Środkowa – jak Pan Profesor zauważył – to co może być ceną za dogadanie się Trumpa i Putina?

– Ze strony Stanów Zjednoczonych mogłoby to być np. zniesienie sankcji wobec Rosji – sankcji, które stają się coraz bardziej dotkliwe dla Moskwy. I na tym chyba koniec. Nie sądzę bowiem, żeby Donald Trump chciał odpuszczać całkowicie Ukrainę, a już na pewno nie Europę Centralną. Natomiast rzeczywiście Amerykanie powoli mogą schodzić z prowadzenia wojny handlowej czy gospodarczej z Rosją, oczywiście nic za darmo. W zamian Rosja mogłaby dajmy na to być czynnikiem stabilizującym różne pogmatwane relacje w obszarze euroazjatyckim ze szczególnym uwzględnieniem Azji. Proszę też pamiętać o zaognionej sytuacji w Syrii, w której Rosja aktywnie uczestniczy, nakręcając spiralę napięcia. Jak widać są przestrzenie, które można by objąć porozumieniem.

Czy obok sankcji Stany Zjednoczone dysponują dziś skutecznymi środkami nacisku na Moskwę?

– Do pewnego stopnia tak. Oczywiście, Rosja jest w dużym stopniu krajem samowystarczalnym surowcowo, natomiast wprowadzanie czy rozszerzanie różnorakich nowych sankcji i ograniczeń kontaktów handlowych z całą pewnością zabolałyby Moskwę i to mocno. I ta atmosfera niepewności z pewnością się udziela i jest widoczna w Rosji, zwłaszcza po objęciu sterów rządów w Stanach Zjednoczonych przez Donalda Trumpa. Natomiast na ile te sankcje są skuteczne i do jakiego stopnia dają się we znaki Putinowi, to pokazuje życie.      

Wracając do spotkania Trump – Putin, czy tylko Syria może być tematem, jaki mogliby poruszyć obaj prezydenci?

– Syria może być oczywiście jednym z tematów i – powiedzmy – początkiem czy wstępem układania amerykańsko-rosyjskich relacji. Pamiętajmy, że zarówno Rosja, jak i Stany Zjednoczone są mocarstwami nuklearnymi, co siłą rzeczy musi wyznaczać temat rozmów. Brak porozumienia, co więcej – woli dialogu powoduje, że stan permanentnego napięcia jest groźny dla całego świata.  

Jak podaje północnokoreańska Centralna Koreańska Agencja Informacyjna (KCNA) Korea Północna – z dniem dzisiejszym – zawiesza próby nuklearne i rakietowe oraz zamyka obiekt, w którym są przeprowadzane. Kim Dzong Un zrozumiał, że eskalacja napięcia na dłuższą metę może doprowadzić do tragedii?

– Deklaracja, jaką złożył przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un, po posiedzeniu Komitetu Centralnego rządzącej tam Partii Pracy Korei jest pewną grą ze strony reżimu. Wiadomo, że to też może być odczytane jako manifestacja siły czy niezależności Korei Północnej, która – jak wiemy – po cichu jest wspierana przez Chiny. Stąd raz po raz mamy do czynienia, a to z tupaniem nogami, a to znów z ustawianiem się koncyliacyjnie, a przy tym wszystkim reżim Kim Dzong Una chce zachować własną podmiotowość.  

Czy jest możliwe spotkanie przywódców Stanów Zjednoczonych i Korei Północnej?

– Oczywiście, rozmowy między stronami w tej sprawie są prowadzone, ale Kim Dzong Un jest zbyt małym graczem dla prezydenta Donalda Trumpa, żeby go determinować do takiego spotkania. Jak wiemy, rozmowy w tej sprawie trwają, ale mamy też zastrzeżenie ze strony prezydenta Trumpa, że jeśli uzna takie spotkanie za bezcelowe, to je po prostu odwoła. Natomiast mamy dwa sąsiadujące ze sobą państwa koreańskie, i jak można przypuszczać, na tej linii będzie się rozgrywać ewentualne rozprężenie lub – co też nie jest wykluczone – nasilenie wzajemnej agresji.   

Symptomem tego rozprężenia może być uruchomienie gorącej linii telefonicznej między przywódcami Korei Północnej i Południowej…?

– Oczywiście, jest to pozytywny sygnał w zakresie obniżenia napięcia i zagrożenia wojennego między stronami. Pamiętajmy, że na 27 kwietnia wyznaczono termin historycznego spotkania między przywódcami tych państw w Panmundżomie. Zawsze należy rozmawiać, bo dopóki prowadzony jest dialog, a zwaśnione strony ze sobą rozmawiają, to jest szansa na poprawę relacji i na pokój. To jednak nie oznacza, że problem Korei Północnej nagle zniknął, bo takie myślenie byłoby zbytnią naiwnością. Proszę pamiętać, że Korea Północna i Korea Południowa to są dwa różne ustroje, dwa różne systemy, dwa przez długie lata wrogie sobie państwa, a przy tym za każdą z tych stron – odpowiednio – stoją siły: Chiny i Stany Zjednoczone, które je wspierają w działaniach. Mamy zatem do czynienia ze zwrotami akcji, kiedy raz napięcie rośnie, a raz opada.

Czy jednak jest możliwe zawieszenie broni i zbudowanie na dłużej przyjaznych relacji między Koreą Północną i Koreą Południową?   

– Sytuacja jest bardzo skomplikowana, zbyt wiele jest różnych problemów, otwartych frontów i pól konfliktów, w związku z tym trudno jednoznacznie zdefiniować, co się wydarzy na linii Pjongczang – Seul. Czas pokaże, jak sytuacja się rozwinie. Oczywiście zakopanie topora wojennego między Koreą Północną i Koreą Południową byłoby korzystne i to nie tylko dla regionu, ale dla całego świata.

Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki

NaszDziennik.pl