Święto Niepodległości, 11 XI 2014
Upływa 96 lat od owego listopadowego dnia, kiedy ogłoszono Niepodległość Polski. Czekano na nią 123 lata, gdyż tyle minęło od abdykacji króla Stanisława Poniatowskiego, wówczas to Sejm w szczątkowym składzie, na ostatniej swojej sesji w Grodnie wyraził zgodę na ostateczny rozbiór Polski. To był wyjątkowo silny cios, zadany wszystkim naszym Rodakom, zadany wspaniałej kulturze, wyjątkowo ciekawej wspólnocie narodów, zwanej przez kilka wieków Najjaśniejszą Rzeczypospolitą. Nadszedł czas zrywów niepodległościowych, szukania wsparcia, powstań i wytrwałej pracy zwłaszcza obecnej w rodzinach nad ratowaniem ducha wolności i niepodległości, nad wychowaniem patriotycznym kolejnych pokoleń, dzieci niewoli. Aż nadszedł dzień oczekiwany. Polska pojawiła się wśród narodów jako państwo niepodległe.
1. Przypomnijmy tych, którzy niepodległość Rzeczypospolitej przygotowywali.
Kolejny raz pragniemy godnie obchodzić Święto Niepodległości. Niepodległość zapukała do serc naszych poprzedników w pierwszą połowę listopada 1918 roku. Ale święto postanowiono obchodzić dopiero po kilkunastu latach. Niemal tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, jakby chcąc w ten sposób przyszłym bohaterom dodać jeszcze jedną motywację, dlaczego wolność Ojczyzny jest szczególną wartością. Czas okupacji to świętowanie sprowadził do podziemi. Wydawało się, że po opuszczeniu granic Polski przez Niemców radośnie będzie można świętować wolność. Trwało to bardzo krótko. Szybko trzeba było zapomnieć o świętowaniu. I słusznie, gdyż odejście jednego wroga, nie oznaczało odzyskania niepodległości. Tylko że w tym wypadku tej niepodległości nie uznawali, niestety, nawet niektórzy nasi rodacy. To prawda, że czuli nad sobą sowieckie baty. Ale wolność i niepodległość pochłonęła tak wiele polskiej krwi od końca XVIII wieku, że nie można było o tym zapominać. I nie wolno było z tych wartości rezygnować na rzecz poddaństwa choćby względnie nieźle odpłacanego. Niestety, niewola się przedłużała. Święto było zakazane. Karane było, i to bezwzględnie, samo złożenie kwiatów przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Służby porządkowe bardziej ścigały tych, którzy chcieli pamiętać o Dniu Niepodległości, aniżeli największych zbrodniarzy. Zresztą, to ci ostatni najczęściej wydawali rozkazy.
W końcu pojawił się Jan Paweł II, zrodziła się „Solidarność”, a nam ożyły serca. Polska wraca. Wdzięczni za tę niespodziewaną przemianę, zatrzymajmy się przez chwilę i przypomnijmy sobie tych, którzy najwięcej przyczynili się do tej odnowy. Takich Rodaków było bardzo dużo. Ale my skierujmy naszą uwagę tym razem jedynie na trzech. Najpierw na Cypriana Kamila Norwida, który wytrwałe przeorywał glebę polskich sumień. Oczyszczał morale. Co więcej, to właśnie on przez cierpienie i opuszczenie ułatwił drogę następnym pokoleniom, aby mogły w sobie samych odkrywać własną tożsamość. A potem zwrócimy jeszcze uwagę na Marszałka Józefa Piłsudskiego i premiera Ignacego Jana Paderewskiego. To byli ci, którzy otwarli bramy do pierwszej Niepodległości. Przy kolejnym otwarciu widoczny był św. Jan Paweł II.
2. Przejdźmy jednak do ostatniego Wieszcza.
W biedzie wypadło mu żyć i w samotności. Może jednak dzięki temu jego serce było wyjątkowo wrażliwe na każde dobro, jego umysł był wyczulony na prawdę, a jego wola na odwagę, cała zaś sfera emocjonalna rozwijała się w miłości do Polski. Nie była to postawa drętwa, wyrachowana. Jego zachowanie było w pełni ludzkie.
Zresztą, posłuchajmy, co pisze w jednym ze swoich listów w roku 1862: „...zanoszę przeto do Was, Czcigodni Ojcowie, prośbę, abyście mieli publiczne modły na rzecz siedzącego na Stolicy Apostolskiej Piusa IX, (...). To zaś czynię na mocy prawdy historycznej, iż tylko u narodów, których istota tradycyjnego wątku, tak na polu cywilnym, jak i na polu religijnym jest jedną i tąż samą - tylko, mówię, u ludów, których byt równocześnie i bliźnięco z Chrześcijaństwem się rozpoczął; tylko, powtarzam, u tych ludów wierzę w możebność natchnień postępowo- -tradycyjnych. I jakkolwiek z takiego niepokalanego trybu rzeczy nie wyłączam i ludów starszych (...), niech przeto jednak każdy baczny umysł od razu pojmie, jak dalece słuszniej jest ufać onym raczej masom ludowym, których historyczność i chrześcijaństwo jedno-promiennie wzeszły i wzrosły” (List do ks. A. Jełowieckiego, Paryż 1862, w: Znak nr 73-74, 1960).
Sądzę, że ten dość obszerny cytat kieruje naszą uwagę na pewne fundamentalne kwestie. A rzecz dotyczy potrzeby solidnej jedności pomiędzy postawą moralną a dzielnością patriotyczną. Jedno z drugim winno iść w parze. I w naszym wypadku nie byłoby tyle wyroków śmierci, więzień i tortur, gdyby nie zabrakło u wielu osób wrażliwości moralnej, bez której − jak pisze Norwid − nie można być szczerym patriotą.
Tę rzeczywistość ujął wyjątkowo trafnie ostatni z wieszczów w krótkim aforyzmie: „Nie trzeba kłaniać się okolicznościom, a prawdom kazać, by za drzwiami stały”. To właśnie niedostatki moralne prowadziły do tego rodzaju zachowań, a przede wszystkim do odrzucania prawdy w zwyczajnych codziennych relacjach, a nawet w działalności politycznej, nie mówiąc choćby o wciąż chorym wymiarze sprawiedliwości.
Norwid nie byłby sobą, gdyby nie pozostawił wyraźnych zaleceń, które wiązały się z rodziną, konkretniej rzecz ujmując, po prostu z matką. Pisze więc do swego kuzyna, pisze z Paryża, podkreślając z radością: „...wróciłeś (...) do tego, co Cię w dziecinnych latach twoich, pobożna nauczyła Matka. Ach, Matka! Oby takimi były wszystkie Matki Polki (...)”. Poeta stawia w związku z tym pytanie: „Czegożbym miał Cię uczyć, skoro wiesz, że jedynie Chrystus jest Drogą, Prawdą i Żywotem, (...) skoro wiesz, że jeden jest Kościół jak Bóg jest jeden; (...) skoro wiesz, co jest przyczyną wszystkich chorób społecznych, przeto i klęsk wszystkich; (...) przez co jedynie społeczeństwo ludzkie, może do zdrowia i do bezpieczeństwa wrócić. − A tego wszystkiego, poczciwa Matka twoja już była uczyła. O Matki, Matki Polki, bądźcie takimi matkami − a będziecie miały z dziatek waszych chlubę na ziemi i w Niebie” (Jerzy Klechta, Powstaniec − Tułacz − Kapłan, Paryż, 2004, s. 167, Do Ignacego Domejki, Paryż, 8 X 1873 − list).
Taką była wizja ostatniego Wieszcza dotycząca trwałości Rzeczypospolitej, a to dzięki zjednoczeniu Kościoła i Państwa, nie podporządkowaniu, gdyż rzecz dotyczy duchowego scalenia, a to dzięki rodzinnemu wychowaniu, zwłaszcza przez matki.
Coś z tego dało o sobie znać w dwudziestoleciu. I to dzięki temu nie zabrakło nam obrońców, a potem w czasie wojny ruchu oporu i nawet po wojnie przez długi czas dawali o sobie znać ideowi obrońcy tożsamości Rzeczypospolitej, na przekór ludzkim sądom, nazwani w końcu Żołnierzami Wyklętymi, ale byli wyklęci przez tych, którzy rzeczywiście mogli być zaliczani do przeklętych.
3. A teraz spójrzmy na wkład Marszałka i Premiera.
Wspominając zasługi Marszałka Józefa Klemensa Piłsudskiego, niektórym z nas mogłoby się wydawać, że są one związane przede wszystkim z jego wkładem w organizację Legionów Polskich. I to jest prawdą. Niemniej jednak nie możemy zapominać i o tym, że pierwszy Naczelnik Państwa był także zasłużony na polu odradzania polskości jako idei państwowej i jako wspólnoty narodowej. Punktem wyjścia dla jego rozważań o państwie polskim był zawsze rok 1863, inaczej mówiąc − było Powstanie Styczniowe. Pisze w broszurze o Powstaniu: „Otwórzcie całe mnóstwo ówczesnych wspomnień (...), a znajdziecie w nich zawsze jedno i to samo: żywą i trwałą prawdę o państwie polskim, które realnie przecież nie istniało (...). Prawda ta była własnością ówczesnego pokolenia bez względu na to, do jakiej warstwy, do jakiego zaboru ci ludzie należeli, bez względu na to, czy wychowywali się w województwie mścisławskim, czy w województwie krakowskim, czy w zaborze pruskim. W duszach polskich istniała żywa, trwała granica przynależności państwowej ludzi do Polski, choć jej, jako państwa, nie było. To poczucie stanowiło wówczas życie wewnętrzne, siłę, jaźń ludzi bez względu na to, czy byli za powstaniem, czy byli przeciwko niemu” (J.P. Rok 1863, W-wa 1989, s. 168).
Ta wizja Polski pozostała w świadomości i sercu Marszałka czymś trwałym. Różne były jego poglądy na sprawy społeczne. Nie miał większych, gdy było trzeba, problemów z tym, aby odrzucić socjalizm, a zbliżyć się do innych założeń. Gdyż chodziło mu o całą Polskę, daleki był od jakiegokolwiek partyjnictwa. Duszę swą karmił etosem Powstania Styczniowego. Według niego bowiem: „Powstanie Styczniowe toczyło się w atmosferze ostrych konfliktów klasowych, wśród walk stronnictw politycznych. Wielkość nieprzemijającą powstania upatrywał (...) w wierności, jaką dochowało społeczeństwo anonimowej władzy narodowej, uosobionej w symbolu trójherbowej pieczęci” ( J.P. Rok 1863, W-wa 1989, Stefan Kieniewicz − Przedmowa, s. 9).
I ta duchowa wizja Polski pozostała w jego sercu na zawsze. Zabrał ją ze sobą, a szkoda, jakże bowiem okazuje się potrzebna właśnie dzisiaj.
Podobnym marzycielem patriotycznym był Ignacy Jan Paderewski. Szczerze wyznaje: „Moim prawdziwym pragnieniem było zostać artystą. Byłem pewien, że wybiję się w życiu. Muszę tu jednak zaznaczyć, że już w wieku lat siedmiu głównym moim celem było stać się użytecznym Ojczyźnie (...). Poświęciłem całe moje życie dla mojej Ojczyzny. Służyłem jej z całego serca, ze wszystkich sił. To ona wezwała mnie, do służby”.
I takiemu myśleniu pozostał wierny do końca. On głęboko wierzył w przyszłość Polski. Nie łatwo było pełnić obowiązki premiera po tylu latach niewoli, w społeczeństwie podzielonym przez zaborców. A jednak wszystko robił, aby w tym jakże dramatycznym momencie być przydatnym, nawet odwołując się do znajomości z prezydentem Stanów Zjednoczonych, gdy trzeba było ratować dostęp do Bałtyku... On dobrze wiedział, co to znaczy służyć Polsce. Pisał zresztą o tym: „Sprawa narodu − to nie interes, z którego wycofać się należy. Sprawa narodu − to praca ciągła, ciągła, praca stała, wytrwałość niezłomna, ofiarność nieprzerwana z pokolenia na pokolenie. Zaniechać jej nigdy nie wolno, a łożyć na nią, w miarę możności, zawsze się powinno” (Archiwum Polityczne I.J. Paderewskiego, t. I, s. 31).
Takim był właśnie Paderewski. Nie pisał rozkazów dla innych. Zwracał się najpierw do siebie. I takim pozostał do końca. Dał temu wyraz w Apelu do Narodu, z 23 stycznia 1940 r. Oto ten wzruszający tekst, który powstał na parę miesięcy przed jego śmiercią: „Przynoszę Wam niezłomną wiarę w nasze siły, wiarę w niewzruszoność naszych świętych praw do naszej ziemi, wiarę w ostateczne zwycięstwo. Ta wiara głęboka w Boga i w Polskę daje Wam siły do przetrwania okresu niewoli. Nie zginie Polska, bracia nasi umęczeni, nie zginie, lecz żyć będzie po wieki wieków w potędze i chwale dla Was, dla nas i dla całej ludzkości”.
Wsłuchując się w słowa tych wyjątkowych naszych Przywódców, przeżywających swoją polskość w miłości i wierze, rozumiemy dobrze, jak bardzo często powinniśmy sięgać do naszych Poprzedników, aby z nich czerpać jak najwięcej Mądrości i zakorzeniać się w ich myśleniu i rozwijać się, korzystając z ich świadectwa. Ale to przecież nie koniec.
4. Do wolności bowiem ponownie doprowadził nas św. Jan Paweł II.
I tak to było. To Jego słowa z pierwszej pielgrzymki, wypowiedziane w Warszawie, zostały wysłuchane przez Boga. Duch Święty dokonał tego, co był w stanie uczynić w sercach i umysłach tych, którym nie zabrakło wolnej woli do współpracy. Jan Paweł II w swoim nauczaniu przypominał nam często jedną z tych matek, do których odwoływał się Kamil Norwid. A tą Matką jest nasza Królowa. Do Niej kierował liczne prośby w naszych intencjach Święty Papież: „Królowo Polski, wspominając z wdzięcznością Twą macierzyńską opiekę, zawierzam Ci moją Ojczyznę (...). Niech pragnienie dobra wspólnego przezwycięża egoizm i podziały. Niech wszyscy spełniający posługę władzy, widząc w Tobie pokorną Służebnicę Pana, uczą się służyć i rozpoznawać potrzeby rodaków (...), tak aby Polska mogła się stać królestwem miłości, prawdy, sprawiedliwości i pokoju”.
A to oznacza, że mamy wsłuchiwać się w głos całego Narodu, że mamy z całą mocą odrzucać wszelkie zakłamanie. Byśmy pamiętali o szacunku dla wszystkich, a zwłaszcza nie zapominali o moralnej odnowie.
I dlatego wsłuchajmy się na koniec w słowa Jana Pawła II, dotyczące przyszłości Polski, będące Jego swoistym pożegnaniem:
„I dlatego − zanim odejdę, proszę was, abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię Polska, raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością
− taką, jaką zaszczepia w nas Chrystus na chrzcie świętym:
− abyśmy nigdy nie zwątpili i nie znużyli się, i nie zniechęcili;
− abyśmy nie podcinali korzeni, z których wyrastamy”.
Jakie to wszystko jest oczywiste. Weźmy choćby pod uwagę edukację, programy nauczania i wychowywania w przedszkolach, w szkołach podstawowych i coraz wyżej. Ma to swoje odniesienie do dziedziny popularyzacji kultury, pielęgnowania najpiękniejszych wzorców z naszej tradycji, dotyczących życia rodzinnego, patriotyzmu, postaw i zachowań w działalności społecznej, a także w wypełnianiu różnych publicznych powinności.
Zbliżają się wybory samorządowe. Będą następne. Czyż nie powinniśmy nawiązywać do naszych poprzedników? Pytajmy samych siebie, czy wybierając, pamiętamy, aby powierzać różne stanowiska i godności tym, którzy będą pamiętali o przelanej krwi polskiej, o cierpieniach wielu, poniesionych na przestrzeni wieków − dla ratowania czy też odzyskiwania niepodległości!
A były ich tysiące. Przypomnieliśmy zaledwie trzech z minionych czasów i św. Jana Pawła II, nam współczesnego. Przed chwilą mieliśmy możność wysłuchać Jego apelu, który przekazał nam, jak swój braterski testament, w nadziei, że będziemy o nim pamiętali zawsze wtedy, gdy nadejdzie moment podejmowania decyzji z myślą o Ojczyźnie. Nie zapomnijmy o Jego przykładzie i o Jego zaufaniu do nas! Bądźmy wierni wymowie naszych dziejów, świadectwom ludzi honoru! Bądźmy wierni Bogu i Ojczyźnie, gdyż tylko wtedy uratujemy naszą niepodległość! I utrwalimy! Niepodległość serc, umysłów i woli. I tylko wówczas nie będziemy się „kłaniać okolicznościom, a prawdom kazać , by za drzwiami stały”.
W nas bowiem, w naszych rodzinach, szkołach, zakładach pracy i instytucjach, także państwowych, będzie dosyć miejsca dla prawd i dla sprawiedliwości.
+ Antoni P. Dydycz
Biskup Drohiczyński Senior