Z ks. bp. Antonim Pacyfikiem Dydyczem, ordynariuszem drohiczyńskim, rozmawia Małgorzata Jędrzejczyk
Minister Michał Boni, mówiąc o "stawianiu tamy mowie nienawiści", podkreślił, że trzeba to robić także w kościele, gdzie rzekomo podczas niedzielnych kazań także padają słowa "deprecjonujące, i to w sposób poza normą".
- Trudno skomentować tego typu odniesienie. Przecież zawsze będziemy "deprecjonowali", piętnowali na kazaniach to, co jest niezgodne z nauczaniem Kościoła. Od dwóch tysięcy lat istnienia zawsze z wielkim i pełnym poświęcenia zapałem Kościół broni życia każdego człowieka bez względu na rasę i pochodzenie. Natomiast jeśli wmawia się nam z góry, że Kościół głosi słowa nienawiści, to prosiłbym o wskazanie, o jakie słowa chodzi. Jak mówi św. Paweł - trzeba nam nauczać, nie patrząc na to, jakie będą ludzkie reakcje. Więc nauczamy nie ze względu na to, by się komuś przypodobać, co jest właściwością charakterystyczną dla współczesnej polityki, ale czynimy to ze względu na wartości, prawdę i w obronie ludzkiej godności.
Minister Boni wyraził nadzieję, że w ciągu dwóch tygodni premier podpisze rozporządzenie powołujące radę zajmującą się sprawami ksenofobii i nietolerancji. Jak traktować taką zapowiedź?
- Zapowiedź to jednak tylko zapowiedź. Zobaczymy, na jakich zasadach ten twór powstanie, jaki będzie jego regulamin, statut, założenia. Nas to jednak nie zaskakuje. Bo i w przeszłości tworzono na ziemiach polskich wiele ustaw rzekomo stojących na straży takiego czy innego zachowania, a w rzeczywistości sprzeciwiały się one wolności, niepodległości, samodzielności, spokojnemu zakorzenianiu się w tradycjach. Z samej zapowiedzi nic jeszcze nie wynika.
Jednak czy ta zapowiedź nie przybiera formy pewnej groźby, nie przypomina czasów PRL, kiedy Kościołowi zamykano usta?
- Ja myślę, że przypomina nie tylko czasy PRL. W XX wieku Kościół nieraz doświadczał prześladowań. Przypomnijmy też pierwsze stulecia chrześcijaństwa: ci, którzy mordowali wyznawców Chrystusa w sposób bardzo okrutny, oskarżali tych samych chrześcijan o różne niecne czyny, za które ich później prześladowali. W efekcie sami byli ich sprawcami. Wrogość do pewnych grup społecznych czy orientacji politycznych tak ewidentnie daje o sobie znać, że Polacy się na tym poznają. Nie jesteśmy głupi.
Myślę, że gdyby powołano instytucje rzeczywiście sprzeczne z zasadami wolności, która przecież się nam należy, to tylko przyspieszy proces przebudzenia Polaków. Trudno sobie wyobrazić, by było inaczej. I miejmy nadzieję, że nasi prześladowcy kiedyś przyjdą do Kościoła i zobaczą, że jest to miejsce spotkania człowieka z Bogiem, a także spotkania bardzo wielu szlachetnych ludzi.