Ks. kard. Henryk Gulbinowicz, metropolita senior archidiecezji wrocławskiej, wspomina Ojca Świętego Jana Pawła II
Po raz pierwszy o ks. Karolu Wojtyle dowiedziałem się w 1950 roku, kiedy otrzymałem sakrament kapłaństwa. Wówczas nam, młodym księżom, powiedziano, że to jeden z najważniejszych duszpasterzy akademickich. Chwalono Go za to, że potrafi znaleźć wspólny język z młodzieżą, która go lubi i szanuje szczególnie za Jego otwartość i serdeczność. Osobiście poznałem Go na przełomie lat 1953/1954. Studiowałem wtedy na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie ks. prof. Karol Wojtyła zaczął dojeżdżać z wykładami.
Poznaliśmy się przed jednym z Jego wykładów. Przedstawiłem się jako kapłan wileński, na co On odpowiedział mi, że nigdy nie był u Matki Bożej Ostrobramskiej. Do dziś to pamiętam. Już od tego naszego pierwszego spotkania nauczyłem się od ks. Wojtyły, że nigdy nie należy przekreślać człowieka, choć on czasem błądzi. To zapamiętałem na całe moje długie życie. I trzymam się tej zasady: nie przekreślać człowieka, poczekać, aż on pokaże także swoje dobre strony. Bo to, że ktoś popełnił jakiś błąd, może być przecież jakimś incydentalnym zdarzeniem.
Jan Paweł II był całkowicie oddany Panu Bogu, w każdym człowieku widział Jego ślad. Aby szanować człowieka, to trzeba pamiętać o jednej rzeczy – kiedy matka i ojciec zdecydują się dać życie dziecku, gdy pod sercem matki jest pierwsza żywa komórka człowieka, wtedy z wizytą do Niego przychodzi sam Chrystus i obdarza Go duszą nieśmiertelną. Myślę, że Jan Paweł II o tym pamiętał. I dlatego dla każdego człowieka miał uśmiech i dobre słowo, troskę i życzliwość. Moim zdaniem, to był człowiek wielkiej służby i wielkiej pracy. A żeby odpowiadać za cały świat katolicki, to trzeba mieć – tak jak właśnie nasz Umiłowany Ojciec Święty – bardzo bliski kontakt z Panem Bogiem.
Warto przypomnieć, że ks. Karol Wojtyła jako duszpasterz akademicki często nawiedzał Dolny Śląsk. Organizował na naszym terenie obozy wędrowne. Diecezja świdnicka, którą sam utworzył w 2004 r., ma nawet szlak Jana Pawła II. Kiedy zbliżała się w 1983 r. Jego druga do Polski, a pierwsza do Wrocławia pielgrzymka, bardzo chciałem uradować ks. Wojtyłę jako Papieża i na podstawie tych wiadomości wymyśliłem, żeby Papież dokonał koronacji Matki Bożej Śnieżnej z Góry Iglicznej. On się na to zgodził, ale nic mi później w Watykanie o tym nie powiedział. Wszystko wyjaśniło się dopiero podczas Mszy św. sprawowanej na wrocławskich Partynicach w 1983 r. Kiedy Ojciec Święty nałożył koronę na główkę Pana Jezusa i Matki Najświętszej, ścisnął mnie mocno za rękę i powiedział: „Trafiłeś w dziesiątkę”, bo Ja byłem u Niej już siedem razy. Tego nikt nie zauważył, ale łzy popłynęły Mu po policzkach. To dotychczas nosiłem w swoim sercu.
Kolejnym ważnym wydarzeniem związanym z Ojcem Świętym, które powoduje uśmiech na mojej twarzy, był zorganizowany we Wrocławiu właśnie z Jego inicjatywy w 1997 r. 46. Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny. Poza ustalonym wcześniej programem Jan Paweł II zapragnął pomodlić się przy znajdującym się w katedrze grobie swojego serdecznego przyjaciela kard. Bolesława Kominka oraz zwiedzić Panoramę Racławicką. A gdy wchodził do Hali Ludowej na Spotkanie Ekumeniczne, to kichnął. I w tym momencie rozległy się oklaski, bo na Wschodzie (a we Wrocławiu i na całym Dolnym Śląsku mieszka sporo osób wywodzących się z Kresów Wschodnich) tam jak się do kogoś przychodzi i kichnie, to znaczy, że wszystko dobrze się ułoży. A Papież tym swoim kichnięciem wszystkich rozradował i powiedział, że „nawet kichnięcie może być ekumeniczne”.
Biorąc pod uwagę te i wiele innych okoliczności związanych z posługą Jana Pawła II, fakt, że zostaje On wyniesiony na Ołtarze, kanonizowany, to nagroda za Jego oddanie sprawie Bożej, ale też i sprawie Zbawienia każdego człowieka i całego świata.